Выбрать главу

– Musimy się z kimś spotkać – powiedział Servaz, zajmując miejsce.

– A Margot?

– Przy wjeździe stoi wóz żandarmerii. – Komendant wskazał niebieski samochód zaparkowany przy drodze, na końcu dębowej alei i łąki. – Samira pilnuje tyłów, a Margot jest na zajęciach. Znam Hirtmanna. Jeśli ma działać, to bez ryzyka. A już na pewno nie będzie ryzykował powrotu pod celę.

– A my dokąd?

– Ruszaj.

Wjechali do miasta. Servaz po drodze informował Vincenta o dalszej trasie. Po rozmowie z Lacaze’em cały jego entuzjazm się ulotnił. Martin nie potrafił zrozumieć, dlaczego poseł upierał się, by nie powiedzieć, gdzie był

tamtego wieczoru. Coś się nie zgadzało. Czuł, że Lacaze ma słuszne powody, by zdecydowanie obstawać przy swoim stanowisku. W żadnym razie nie zachowywał się jak człowiek, który popełnił morderstwo. Ale może Lacaze jest po prostu bardzo dobry w te klocki? W końcu to polityk, czyli zawodowy aktor i kłamca.

– To tutaj – powiedział Servaz.

Miasteczko uniwersyteckie znajdowało się na jednym z pagórków, które wznosiły się nad miastem. Pięć identycznych budynków stojących w szeregu. Wjechali przez małą bramę z tablicą: MIASTECZKO UNIWERSYTECKIE

IM.

PHILIPPE’A-ISIDORE’A

PICOT

DE

LAPEYROUSE’A.

Zaparkowali pod drzewami. Trawniki były opustoszałe. W przeciwieństwie do Marsac rok akademicki na wydziale nauk ścisłych już się skończył i większość studentów wyjechała. Miejsce wyglądało na opustoszałe. Długi czteropiętrowy budynek z rzędami dużych okien, dzięki którym pokoje musiały być jasne i przyjemne, wyglądał imponująco. Jednak skoro tylko Servaz i Espérandieu znaleźli się w holu, zrozumieli, że nie wszystko tu gra. Na ścianach porozwieszane były transparenty z hasłami: PŁACIMY

CZYNSZ, WYMAGAMY MINIMUM, MAMY DOSYĆ KARALUCHÓW, CROUS∗

= BRUD. Nie było windy. Gdy wchodzili po schodach, szybko stwierdzili zasadność tych haseł: plastikowe panele na suficie były poodrywane, żółta farba na ścianach złuszczona, a na drzwiach prysznica wisiała kartka z napisem: AWARIA. Servaz miał wrażenie, że rzeczywiście widział jednego czy dwa owady sunące po podłodze. Koledzy z brygady antynarkotykowej podali im numer pokoju: 211. Policjanci stanęli przed drzwiami. Ze środka słychać było włączoną na cały regulator muzykę. Espérandieu zapukał i odezwał się, starając się nadać głosowi młodzieńczy ton: – Heisenberg, jesteś tam, stary?

Muzyka umilkła. Czekali dobre trzydzieści sekund, zastanawiając się, czy aby Heisenberg nie wymknął się oknem, kiedy stanęła przed nimi szczupła dziewczyna w podkoszulku i szortach. Miała sterczące blond

∗ CROUS (Conseil Régional des Ceuvres Universitaires et Scolaires) - organizacja zajmująca się pomocą socjalną dla studentów, prowadząca między innymi akademiki, stołówki itp.

włosy – kolor ten był równie nienaturalny jak czerń u ich nasady. Jej ramiona były tak chude, że pod opaloną skórą wyraźnie widać było kości i żyły. W pokoju panował półmrok – roleta była niemal całkowicie zasunięta. Dziewczyna zamrugała powiekami. Zmierzyła ich kolejno od stóp do głów rozmytym spojrzeniem.

– Heisenberga nie ma? – zapytał Vincent.

– A wy to kto?

Surprise! – zawołał wesoło zastępca komendanta, pokazując legitymację. Odsunął blondynkę i wszedł do środka.

Ściany pokoju prawie w całości pokrywały zdjęcia, plakaty, ulotki, ogłoszenia. Wśród fotografii Espérandieu rozpoznał podobizny Kurta Cobaina, Boba Marleya i Jimiego Hendriksa – idoli młodych ludzi upojonych wolnością, ale także drągami (co skądinąd było cholernym paradoksem). Kiedy tylko wszedł do pokoju, wyczuł unoszący się w powietrzu zapach: THC, tetrahydrokannabinol w najpowszechniejszej postaci – haszysz.

– Heisenberga nie ma?

– A czego od niego chcecie?

– Nie twoja sprawa – powiedział Espérandieu. – Jesteś jego panienką?

Rzuciła im nienawistne spojrzenie.

– A co wam do tego?

– Odpowiadaj.

– Spadajcie.

– Nie wyjdziemy, dopóki się z nim nie zobaczymy.

– Nie jesteście z „narkotyków” – zauważyła.

– Nie. Wydział kryminalny.

– Zadzwońcie po ludzi z „narkotyków”. Nie macie prawa czepiać się Heisenberga.

– A skąd ty o tym wiesz? To twój chłopak?

Nie odpowiedziała. Z błyskiem niechęci w rozmytych oczach popatrywała to na jednego, to na drugiego z policjantów.

– Dobra, w każdym razie ja spadam – powiedziała. Zrobiła krok w kierunku drzwi. Espérandieu wyciągnął rękę i złapał ją za nadgarstek.

Natychmiast, jak wyrywający się kot, odwróciła się i wbiła mu paznokcie w przedramię. Do krwi.

– Au! O kurwa, podrapała mnie!

Nie puścił jej jednak, ale mocno chwycił za drugi nadgarstek, usiłując powstrzymać jej wierzganie. Dziewczyna walczyła jak tygrysica.

– Puszczaj, ty śmierdzący psie! Zabieraj ode mnie te brudne łapy, pieprzony glino!

– Niech się pani uspokoi! Niech pani przestanie albo panią zamkniemy!

– Nie masz za co, śmieciu! Nie macie prawa tak się znęcać nad kobietą! Cholera, zostawcie mnie!

Miotała się, piszczała i pluła jak wściekłe zwierzę. Kiedy Servaz zbierał się, by przyjść podwładnemu z pomocą, mocno uderzyła głową w ścianę.

– Uderzył mnie pan! – zawołała z rozbitym czołem. – Krwawię!

Ratunku! Gwałcą!

Espérandieu próbował zasłonić jej usta dłonią, żeby nie krzyczała.

Choć akademik był prawdopodobnie w trzech czwartych pusty, zbiegliby się wszyscy, którzy byli na miejscu. Ugryzła go. Podskoczył, jakby poraził

go prąd i już miał uderzyć ją w twarz, kiedy Servaz przytrzymał jego nadgarstek.

– Nie.

Drugą ręką przekręcił zamek w drzwiach. Dziewczyna trochę się uspokoiła, próbując ocenić swoje położenie. Jej zapadnięte oczy miotały nienawistne błyski. Zrozumiała, że jest w pułapce. Krew obficie lała jej się z czoła. Zaczęła rozcierać nadgarstki, na których wciąż widać było czerwone ślady palców Vincenta.

– Chcemy po prostu porozmawiać z Heisenbergiem – powiedział

spokojnie Servaz.

Dziewczyna usiadła na brzegu łóżka. Podniosła głowę. Próbowała zatamować krew brzegiem podkoszulka, odsłaniając przy tym maleńkie piersi w liliowym biustonoszu.

– I co mu chcecie powiedzieć?

– Chcemy mu zadać parę pytań.

– Heisenberg to ja.

Servaz i jego zastępca wymienili spojrzenia. Przez chwilę zastanawiali się, czy dziewczyna nie próbuje ich wprowadzić w błąd, po czym Servaz uświadomił sobie, że nie. Koledzy z „narkotyków” specjalnie nie powiedzieli im, że Heisenberg jest kobietą. Na pewno zawczasu nieźle się ubawili, wyobrażając sobie zaskoczenie policjantów i trudności, jakie na nich czekały.

– I możecie mnie zamknąć, nie będę odpowiadać na wasze pytania.

Mam układ z waszymi kolegami. Nawet są na to jakieś papiery.

– Mam gdzieś waszą umowę.

– Ach tak? No cóż, przykro mi, ale nie tak to działa, panowie.

Rozmawiam tylko z gośćmi z „narkotyków”. Mimo że sędzia jest okay. Nie możecie mnie przesłuchać ot tak!