Podniosła oczy i zobaczyła Servaza. Powiedziała: – Zadzwonię później.
Charlène Espérandieu tego ranka miała na sobie biały T-shirt zsunięty z jednego ramienia i czarne spodnie sindbady. Z przodu koszulki błyszczący cekinowy napis ART. Jej rude włosy połyskiwały ogniście w blasku poranka, mimo że słońce jeszcze nie oświetlało ulicy, a jedynie fasadę z różowej cegły za oknem.
Była diabelnie piękna i Servazowi przemknęło przez głowę, że może właśnie to jest kobieta, której szuka, ta, która go pocieszy i sprawi, że zapomni o wszystkich innych. W której znajdzie oparcie. Ależ nie.
Oczywiście, że nie. To żona jego zastępcy. Nie zajmowała całego jego serca, jak to było przed dwoma laty. Na myśl o niej Servaz nie czuł już przyspieszonego tętna. Mimo całej swej urody była tylko sygnałem z oddali, przyjemną, ale ulotną myślą, która ani nie boli, ani nie rozpala.
– Martin? Co cię tu sprowadza?
– Chętnie napiłbym się kawy,
Wyszła zza biurka i ucałowała go w oba policzki. Ładnie pachniała szamponem i lekkimi cytrynowymi perfumami, jak powiew wiatru w cytrusowym sadzie.
– Zepsuł mi się ekspres. Ja też potrzebuję kofeiny. Chodź. Kiepsko wyglądasz.
– Wiem. Przydałaby mi się też kąpiel.
Przeszli przez place du Capitole w kierunku kawiarnianych ogródków pod arkadami. Szedł w towarzystwie jednej z najpiękniejszych kobiet w Tuluzie, wyglądał jak kloszard i myślał o innej…
– Dlaczego nigdy nie odpowiadałeś na moje esemesy i telefony? – zapytała, umoczywszy wargi w kawie.
– Przecież wiesz.
– Nie. Chciałabym, żebyś mi to wyjaśnił.
Nagle uświadomił sobie, że się pomylił, że nie może jej powiedzieć o Marianne, nie ma do tego prawa. Jest wrażliwa, zraniłby ją. A może podświadomie taki był właśnie jego ceclass="underline" zranić kogoś, tak jak sam został
zraniony.
Ale nie zrobi tego.
– Dostałem e-maila od Juliana Hirtmanna – powiedział.
– Wiem. Vincent sądził, że to jakaś ścierna, że panikujesz. Aż do chwili, kiedy znalazłeś te litery wycięte na pniu. Od tej pory już nie wie, co o tym myśleć.
– Wiesz o literach?
Zatopił wzrok w jej oczach.
– Tak.
– A wiesz gdzie?
– Gdzie je znalazłeś? Mhm, mhm. Vincent mi powiedział.
– Powiedział ci też, w jakich okolicznościach?
Skinęła głową.
– Charlène, ja…
– Nic nie mów, Martin. Nie trzeba.
– A więc powiedział ci, że to osoba, którą znałem dawno temu.
– Nie.
– Ktoś, kogo…
– Nic nie mów, nie jesteś mi winien żadnych wyjaśnień.
– Charlène, chcę, żebyś wiedziała.
– Powiedziałam ci, milcz.
Kelnerka, która podeszła po zapłatę, oddaliła się pośpiesznie.
– Cóż, taka jest prawda – dodała Charlène. – Przecież nie jesteśmy małżeństwem… ani nawet kochankami… ani w ogóle niczym…
Nie odpowiedział.
– Zresztą, kogo obchodzą moje uczucia?
– Charlène…
– Czy tylko ja się zaangażowałam, Martin? Czy ty nigdy niczego nie poczułeś? Czy mi się to przyśniło? Ubzdurałam sobie? Niech to szlag!
Spojrzał na nią. Była w tej chwili nieziemsko piękna. Każdy normalny mężczyzna by jej zapragnął. W promieniu stu kilometrów nie było kobiety, która budziłaby większe pożądanie. Zamężna czy nie na pewno mogła przebierać w ofertach. A więc dlaczego akurat on?
Przez wiele miesięcy sam siebie okłamywał. Tak, poczuł coś. Tak, być może to właśnie ona była kobietą, której szukał. Tak, myślał o niej bardzo często i wyobrażał ją sobie w swoim łóżku, w którym sypia samotnie, i w wielu innych miejscach. Ale był Vincent. I Mégan. I Margot. I cała reszta.
Nie teraz…
Ona także najwyraźniej wyczuła, że to nie jest właściwy moment, bo zmieniła temat.
– Myślisz, że istnieje jakieś zagrożenie dla nas… dla Mégan? – zapytała.
– Nie. Hirtmannowi chodzi o mnie. Nie będzie robił przeglądu wszystkich gliniarzy w Tuluzie.
– Ale gdyby nie mógł uderzyć w ciebie? – Nagle zrobiła zaniepokojoną minę. – Jeśli jest tak dobrze poinformowany, jak mówicie, to na pewno wie, że Vincent jest twoim przyjacielem i najbliższym współpracownikiem.
Myślałeś o tym?
– Tak, oczywiście, że myślałem. Na razie nie wiemy nawet, gdzie on jest. Szczerze mówiąc, nie sądzę, żeby było jakiekolwiek zagrożenie.
Vincent nigdy nie spotkał Hirtmanna. Szwajcar nic o nim nie wie. Bądźcie tylko trochę bardziej czujni, to wszystko. Jeśli chcesz, powiadom szkołę Mégan i powiedz im, żeby się upewnili, czy nikt się tam nie kręci i żeby nie zostawiali jej samej.
Poprosił o ochronę dla Margot. Czy powinien postąpić tak samo w przypadku wszystkich swoich bliskich? Vincenta, Alexandry?
Nagle pomyślał o Pujolu. Psiakrew, znowu zapomniał! Czy Pujol wrócił do roboty i znowu go pilnuje? Co sobie pomyśli, jeśli zobaczy Charlène i jego prowadzących ożywioną rozmowę w kawiarnianym ogródku pod nieobecność jego zastępcy? Pujol nie cierpiał Vincenta.
Servaz był pewien, że nie będzie zwlekał z rozpowszechnieniem tej rewelacji.
– Cholera – powiedział.
– Co się dzieje?
– Zapomniałem, że sam jestem pod obserwacją.
– Czyją?
– Członków wydziału. Ludzi, którzy nie za bardzo lubią Vincenta.
– Mówisz o tych, których usadziłeś dwa lata temu?
– Mhm.
– Myślisz, że nas widzieli?
– Nie wiem. Ale nie chcę ryzykować. Wstaniesz i pożegnamy się uściskiem dłoni.
Patrzyła na niego, marszcząc brwi.
– To śmieszne.
– Charlène, proszę cię.
– Jak chcesz. Uważaj na siebie, Martin. I na Margot… – Zobaczył, że się waha. – I chcę, żebyś wiedział, że ja zawsze jestem, zawsze będę na ciebie czekać. W każdej chwili.
Odsunęła krzesło i już na stojąco bardzo formalnie uścisnęła jego dłoń nad stolikiem. Nie odwróciła się, a on nie patrzył, jak odchodzi.
34
PRZED MECZEM
Był umówiony na spotkanie w Generalnej Inspekcji o 10.30. Kiedy wszedł
do gabinetu komisarza Santosa, zastał go w trakcie rozmowy z kobietą około pięćdziesiątki, która stała obok niego ubrana w czerwony kostium.
Jej zsuwające się na czubek nosa okulary i wąskie usta skojarzyły mu się z nauczycielką w starym stylu.
– Niech pan siada, komendancie – odezwał się Santos. – Przedstawiam panu doktor Andrieu, naszego psychologa.
Servaz rzucił okiem na kobietę, która ciągle stała, mimo że w pokoju były dwa wolne krzesła, a potem skierował uwagę na San Antonia, który dodał:
– Będzie się z panem spotykać dwa razy w tygodniu.
Servaz podskoczył, nie wierząc własnym uszom.
– Słucham?
– Dobrze pan usłyszał.
– Jak to „spotykać”? Santos, to jakieś żarty!
– Czy czuje się pan przygnębiony, komendancie? – zapytała nagle kobieta, mierząc go spojrzeniem znad okularów.
– Jestem zawieszony czy nie? – zapytał Servaz, przechylając się nad biurkiem tłustego komisarza.
Małe oczka Santosa przez chwilę patrzyły na niego badawczo przez szparki w powiekach napuchniętych jak u kameleona.
– Nie. Na razie nie. Ale jest panu potrzeba terapia.
– Co?
– Regularne spotkania, jeśli pan woli.
– Spotkania, ja pierdolę!
– Komendancie… – ostrzegł go Santos.
– Czy czuje się pan przygnębiony? – powtórzyła doktor Andrieu. – Chciałabym, żeby pan odpowiedział na to proste pytanie, komendancie…
Servaz nie raczył zaszczycić jej spojrzeniem.
– Gdzie tu logika? – zapytał urzędnika Generalnej Inspekcji. – Albo potrzebuję leczenia i wtedy należy mnie zawiesić, albo uznaje pan, że jestem zdolny do pełnienia obowiązków służbowych i ta… osoba nie ma tu nic do szukania. Koniec, kropka.
– Komendancie, to nie pan tu podejmuje decyzje.
– Komisarzu, proszę – jęknął. – Czy pan jej się przyjrzał? Od samego patrzenia na nią mam myśli samobójcze.
Na mięsistych wargach Santosa, pod żółtym od nikotyny wąsem pojawił się mimowolny uśmieszek.
– W ten sposób nie rozwiąże pan swoich problemów! – napomniała go kobieta, dotknięta do żywego. – Ucieczka w zaprzeczenie albo sarkazm nic panu nie pomoże.
– Doktor Andrieu jest specjalistką od… – zaczął Santos bez przekonania.
– Santos, wie pan, co się stało. Jak by pan zareagował na moim miejscu?
– Tak, dlatego nie został pan zawieszony. Z powodu presji, jakiej został pan poddany. A także ze względu na toczące się śledztwo. Poza tym nie jestem na pańskim miejscu.
– Komendancie – powiedziała uczonym tonem kobieta – pańskie zachowanie jest bezproduktywne. Czy mogę panu udzielić pewnej rady?
Chodziłoby o…
– Komisarzu – zaprotestował Servaz – niech jej pan pozwoli zostać w tym gabinecie, a naprawdę zeświruję. Potem się z nią ożenię, jeśli pan sobie tego życzy. Pięć minut…
– Pani doktor – powiedział Santos.
– Nie sądzę, żeby… – zaczęła sucho kobieta.
– Pani doktor, proszę.