– Komendancie… – ostrzegł go Santos.
– Czy czuje się pan przygnębiony? – powtórzyła doktor Andrieu. – Chciałabym, żeby pan odpowiedział na to proste pytanie, komendancie…
Servaz nie raczył zaszczycić jej spojrzeniem.
– Gdzie tu logika? – zapytał urzędnika Generalnej Inspekcji. – Albo potrzebuję leczenia i wtedy należy mnie zawiesić, albo uznaje pan, że jestem zdolny do pełnienia obowiązków służbowych i ta… osoba nie ma tu nic do szukania. Koniec, kropka.
– Komendancie, to nie pan tu podejmuje decyzje.
– Komisarzu, proszę – jęknął. – Czy pan jej się przyjrzał? Od samego patrzenia na nią mam myśli samobójcze.
Na mięsistych wargach Santosa, pod żółtym od nikotyny wąsem pojawił się mimowolny uśmieszek.
– W ten sposób nie rozwiąże pan swoich problemów! – napomniała go kobieta, dotknięta do żywego. – Ucieczka w zaprzeczenie albo sarkazm nic panu nie pomoże.
– Doktor Andrieu jest specjalistką od… – zaczął Santos bez przekonania.
– Santos, wie pan, co się stało. Jak by pan zareagował na moim miejscu?
– Tak, dlatego nie został pan zawieszony. Z powodu presji, jakiej został pan poddany. A także ze względu na toczące się śledztwo. Poza tym nie jestem na pańskim miejscu.
– Komendancie – powiedziała uczonym tonem kobieta – pańskie zachowanie jest bezproduktywne. Czy mogę panu udzielić pewnej rady?
Chodziłoby o…
– Komisarzu – zaprotestował Servaz – niech jej pan pozwoli zostać w tym gabinecie, a naprawdę zeświruję. Potem się z nią ożenię, jeśli pan sobie tego życzy. Pięć minut…
– Pani doktor – powiedział Santos.
– Nie sądzę, żeby… – zaczęła sucho kobieta.
– Pani doktor, proszę.
Wyszedłszy z biura Santosa, wjechał windą na drugie piętro i ruszył do swojego gabinetu.
– Stehlin chce się z tobą widzieć – oznajmił jeden z członków brygady, mijając go na korytarzu.
Znowu trwały obrady na temat piłki nożnej. Servaz wychwycił słowa: „decydujący”, „Domenech” i „drużyna”.
– Czuć było napięcie, kiedy ogłosił skład – odezwał się jakiś głos.
– Pfff… jeżeli nie wygramy z Meksykiem, nie przejdziemy dalej – powiedział ktoś inny.
Czy oni by nie mogli zaczekać z tymi rozważaniami, aż znajdą się w knajpie na rogu? – pomyślał Servaz. Ale, ostatecznie, w dzień taki jak ten mordercy i bandyci powinni zrobić to samo. Skierował się w stronę gabinetu szefa, zapukał i wszedł. Dyrektor właśnie chował do sejfu plomby, którymi pieczętuje się zabezpieczone pieniądze lub narkotyki.
Powyżej na wieszaku wisiała kamizelka taktyczna z napisem POLICJA KRYMINALNA.
– Jestem pewien, że nie wezwałeś mnie, żeby pogadać o piłce nożnej – zażartował.
– Lacaze zostanie zatrzymany – oświadczył od razu Stehlin, zamykając sejf. – Sędzia Sartet zwróci się o uchylenie jego immunitetu.
Odmówił przyznania się, gdzie był w piątek wieczorem.
Servaz spojrzał na niego z niedowierzaniem.
– Właśnie rujnuje swoją karierę polityczną – skomentował
nadkomisarz.
Policjant pokiwał głową i powiedział:
– A jednak nie sądzę, żeby to był on. Miałem wrażenie, że bał się powiedzieć, gdzie był. Ale nie dlatego, że tamtego wieczoru był u Claire Diemar, nie.
Stehlin spojrzał na niego, nic nie rozumiejąc.
– Jak to? Nie łapię.
– No, tak jakby przyznanie się, gdzie był, mogło zaszkodzić jego karierze nawet bardziej niż postawienie mu zarzutów – odpowiedział
Servaz, próbując zrozumieć znaczenie własnych słów. – Wiem, wiem, to się nie trzyma kupy.
Ziegler wpatrywała się w monitor komputera. Nie w ten ostatni krzyk mody, który miała w domu, ale w starego rzęcha, oczywiście znacznie wolniejszego – w swoim gabinecie w komendzie. Aby trochę umilić wnętrze, powiesiła na ścianach plakaty ulubionych filmów – Ojciec chrzestny II, Łowca jeleni, Czas apokalipsy, Mechaniczna pomarańcza – ale to było za mało. Spojrzała na teczki stojące na półkach przed nią: „włamania”, „handel anabolikami”, „Romowie” i westchnęła.
Poranek był spokojny. Rozesłała swoich ludzi tu i tam, tak że na posterunku było cicho i pusto. Tylko strażnik siedział przy wyjściu.
Rozdawszy bieżące zadania, Irène wróciła do tego, co znalazła poprzedniego wieczoru w komputerze Martina. Ktoś wgrał do jego komputera złośliwe oprogramowanie. Któryś z kolegów? Po co miałby to robić? Jakiś zatrzymany pod nieobecność Martina? Żaden rozsądny glina, a tym bardziej Servaz, nie zostawiłby zatrzymanego bez nadzoru we własnym gabinecie. Ktoś z ekipy sprzątającej? To była jakaś hipoteza… Na razie Ziegler nie widziała innych. Pozostawało się dowiedzieć – jeżeli miała rację – która firma wygrała przetarg na sprzątanie budynku policji kryminalnej w Tuluzie. Zawsze mogła do nich zadzwonić, ale wątpiła, czy udzielą takiej informacji funkcjonariuszce żandarmerii bez nakazu sądowego i wiarygodnego wyjaśnienia. Mogła też poprosić Martina, by zdobył dla niej namiary firmy. Ciągle jednak potykała się o ten sam problem: w jaki sposób powiedzieć mu o swoim odkryciu, nie przyznając się, że włamała się do jego komputera?
Może istnieje jakieś inne rozwiązanie.
Otworzyła książkę telefoniczną online z usługami specjalistycznymi.
Na pytanie: „Kto, co?” odpowiedziała „firma sprzątająca”, a na pytanie „Gdzie?” – „Aglomeracja Tuluzy”.
Trzysta wyników! Wyeliminowała wszystkie tak zwane firmy oferujące drobne prace, takie jak robienie porządków, ogrodnictwo, usuwanie korników czy izolacja termiczna, i skupiła się na tych, które zajmują się wyłącznie sprzątaniem biur i lokali usługowych. Wyświetliło się około dwudziestu nazw. Wyglądało to znacznie bardziej rozsądnie.
Otworzyła klapkę telefonu i wystukała pierwszy numer z listy.
– Clean Service – odezwał się kobiecy głos.
– Dzień dobry. Tu wydział kadr siedziby policji przy boulevard de l’Embouchure. Mamy… hmm, mały problem…
– Jakiego rodzaju?
– Cóż, nie jesteśmy… zadowoleni z usług waszej firmy, uważamy, że jakość waszej pracy spadła w ostatnim czasie i…
– Siedziba policji, tak?
– Tak.
– Sekundkę. Już kogoś daję.
Czekała. Czy to możliwe, żeby trafiła za pierwszym podejściem?
Oczekiwanie się przedłużało. Wreszcie odezwał się poirytowany męski głos.
– Musiała zajść jakaś pomyłka – powiedział sucho. – Chodziło pani o siedzibę policji?
– Tak, właśnie.
– Bardzo mi przykro, ale my nie zajmujemy się pomieszczeniami siedziby policji. Przeszukuję kartoteki klientów od dziesięciu minut. Nie ma tu żadnych waszych papierów. Powtarzam: to pomyłka. Gdzie pani uzyskała tę informację?
– Jest pan pewien?
– Oczywiście, że jestem pewien! Jak to się stało, że dzwoni pani do nas? Kim pani w ogóle jest?
– Dziękuję panu – powiedziała i rozłączyła się.
Po osiemnastu kolejnych próbach zaczęła wątpić w swoją metodę. Z
jakiegoś powodu firma, która zajmowała się sprzątaniem tych pomieszczeń, mogła nie figurować w książce telefonicznej. Albo też rzeczona firma, zaniepokojona jej pytaniami, skontaktowała się już z prawdziwym kierownictwem i za chwilę dopadnie ją policja kryminalna, pytając, w co też Ziegler się bawi. Zadzwoniła po raz dziewiętnasty i powtórzyła swoją historyjkę. Znowu niekończące się oczekiwanie.