Выбрать главу

Wśród

pracowników

było

tylko

dwóch

mężczyzn.

Ziegler

instynktownie postanowiła zacząć od nich. Po pierwsze dlatego, że statystycznie mężczyzn wchodzących w konflikt z prawem było znacznie więcej, jakkolwiek liczba kobiet rosła. Następnie dlatego, że wszystkie statystyki wskazywały na znikomy udział kobiet w przestępstwach, w które zaangażowane były władze. Po trzecie – mężczyźni byli większymi graczami.

Pierwszy był ojcem rodziny, miał trzech dorosłych synów.

Pięćdziesięcioośmiolatek, pracował w firmie sprzątającej od dziesięciu lat.

Wcześniej

prawie

trzydzieści

lat

przepracował

w

przemyśle

samochodowym, jednak nie w jednym z dwóch największych koncernów, ale w firmie podwykonawczej. Jednak w latach dziewięćdziesiątych rosnący nacisk, jaki ci dwaj producenci wywierali na dostawców w zakresie jakości, terminów, a przede wszystkim kosztów produkcji, sprawił, że wiele mniejszych przedsiębiorstw albo zostało wykupionych przez firmy amerykańskie, albo przeszło drastyczną restrukturyzację.

Mężczyzna był najprawdopodobniej jedną z niezliczonych ofiar presji wspomnianych koncernów oraz planów socjalnych, jakie były jej wynikiem. Ziegler odłożyła jego kartę. Rozgoryczony facet, odstawiony na boczny tor po trzydziestu latach dobrej, lojalnej pracy, który ma na utrzymaniu rodzinę. Możliwy kandydat… Przeszła do następnego. Ten był

znacznie młodszy, znalazł się we Francji niedawno dzięki zbiegowi okoliczności, za sprawą którego cudem wyrwał się z obozu dla uchodźców na Malcie, gdzie gnił razem z setkami innych nielegalnych uchodźców.

Mieszkał sam. Bez żony i dzieci. Cała jego rodzina została tam, w Mali.

Mężczyzna, który zaznał horroru podróży przez Morze Śródziemne na prowizorycznej łódce, po czym trafił na wyspę-więzienie. Samotny, zagubiony i słaby w obcym kraju. Próbujący się zaadaptować i wtopić w tłum, by zbytnio nie rzucać się w oczy. Zdobyć kilkoro przyjaciół. Być może wykonujący pracę poniżej swoich kwalifikacji. Mężczyzna, którego z pewnością ogarnia blady strach na myśl o tym, że mógłby zostać odesłany do kraju. Ziegler wahała się między tymi dwoma, przenosiła wzrok z jednej kartki na drugą, aż do chwili, gdy jej palec zatrzymał się na drugiej. Ten: idealny cel… Nazywał się Drissa Kanté.

Espérandieu słuchał Use Somebody w wykonaniu Kings of Leon na słuchawkach iPhone’a, wpatrując się w pole bitwy, które miał przed sobą.

Trzej bracia Followillowie i ich kuzyn Matthew śpiewali You know that I could use somebody/Someone like you. Vincent odśpiewał te słowa, po czym posłał ciche złorzeczenie Martinowi. Zastał chłopaków w trakcie instalowania dużego ekranu w sali zebrań i układania zgrzewek piwa w lodówce. Był pewien, że za niecałą godzinę wszystkie biura, jedno po drugim, opustoszeją. Chciałby dołączyć do imprezy, ale siedział uziemiony przed tonami dokumentów urzędowych i faksów, które podzielił na jak najmniejsze kupki. Było ich kilkadziesiąt.

Badania dotyczące przeszłości Elvisa Konstandina Elmaza – który wciąż leżał w śpiączce w szpitalu – zajęły mu już cały poranek i połowę popołudnia. Odbył wirtualną podróż po urzędach skarbowych i przejrzał

katalogi opieki społecznej, próbując odtworzyć zawodową drogę Elmaza – jeżeli Albańczyk kiedykolwiek wykonywał legalny zawód. Przejrzał rejestr dowodów

rejestracyjnych

i

praw

jazdy

w

Prefekturze

Policji,

zrekonstruował przebieg jego małżeństwa na podstawie stanu cywilnego (niewiarygodne: Elvis był żonaty od roku 2001 do 2002, ale jego małżeństwo przetrwało tylko osiem miesięcy!) i sprawdził, czy żyje jakieś jego potomstwo (nikogo takiego nie było, przynajmniej oficjalnie).

Skontaktował się także z Funduszem Zasiłków Rodzinnych i skierował

zapytanie

do

Ministerstwa

Obrony,

aby

uzyskać

informację

o

ewentualnym przebiegu jego służby wojskowej.

Wynik: Espérandieu miał przed sobą materiał bogaty, ale niespójny.

Najgorsze z możliwych rozwiązań.

Westchnął. Gdyby powiedzieć, że wolałby być gdzie indziej, byłby to eufemizm. Odtwarzanie przebiegu życia Elvisa Konstandina Elmaza było zajęciem beznadziejnym i skrajnie nieprzyjemnym. Elvis miał niemal doskonały profil recydywisty regularnie przechodzącego od pobytów w więzieniu do pobytów na wolności i z powrotem. Lista jego wyroków ukazywała osobowość skłonną do przemocy i zdecydowanie odpychającą.

Handel, pobicia, kradzieże, napaści seksualne na młode kobiety, pozbawienie wolności, a także, dla dopełnienia obrazu, gwałt we własnym miejscu zamieszkania. Jak mówiła Samira – to cud, że nikogo nie zabił.

Należało do tego dodać organizowanie walk psów, jeśli wziąć pod uwagę znaleziska dokonane w jego leśnej posiadłości. W zakładzie karnym w Seysses kilkakrotnie przebywał w karcerze. Podczas przerw między wyrokami był kierownikiem sex-shopu w Tuluzie przy rue Denfert-Rochereau, bramkarzem w znajdującym się kilkaset metrów dalej prywatnym klubie przy rue Maynard, kelnerem w kawiarni-restauracji przy rue Bayard dwieście metrów stamtąd, odwiedzającym prawie wszystkie podejrzane miejsca dzielnicy. Espérandieu nie znalazł żadnego śladu aktywności zawodowej, ale zaintrygował go pewien szczegół: oficjalnie „kariera” Elvisa zaczęła się wraz z jego pierwszym wyrokiem, kiedy miał dwadzieścia dwa lata. Do tamtego czasu był na tyle sprytny, że udawało mu się uniknąć odpowiedzialności – policjant nie wierzył, żeby człowiek z takim CV był wcześniej przykładnym obywatelem. W geście rozpaczy otworzył ostatni dokument i przebiegał wzrokiem jego strony z przesadną nadzieją, że coś w tej pisaninie wreszcie przykuje jego uwagę.

A to nawet ciekawe, pomyślał, czytając ostatnią kartkę. Poczuł

charakterystyczne świerzbienie.

Podniósł słuchawkę, by zadzwonić do Martina. Na stronie, którą miał

przed oczami, widniała nazwa Marsac. Co w tym jednak dziwnego, skoro Elvis dorastał w okolicy? Przed rozpoczęciem swojej mrocznej „kariery”

Elvis Konstandin Elmaz był opiekunem w gimnazjum w Marsac.

35

SZCZURY

Servaz jechał wśród wzgórz. Sygnały zbliżającej się burzy były coraz liczniejsze: pejzaż zmienił kolor, był teraz szary i metaliczny, niebo pociemniało, a wśród skłębionych na horyzoncie chmur policjant dostrzegał dalekie błyskawice bez grzmotów. Zatrzymał się na chwilę w trawie na poboczu drogi, w samym sercu gęstego lasu, by przygotować się psychicznie. Oparty o karoserię, spokojnie palił papierosa, przypatrując się długiej prostej linii schodzącej zboczem naprzeciwko, która następnie wspinała się w jego stronę przecinką biegnącą przez środek lasu.