A Yennefer też znała tajemnicę. Była tą, której "można zaufać". Yennefer pytała. O tamto. O Cintrę.
— Jak wydostałaś się z miasta, Ciri? W jaki sposób udało ci się wymknąć Nilfgaardczykom?
Tego Ciri nie pamiętała. Wszystko urywało się, gubiło w mroku i dymie. Przypominała sobie oblężenie, pożegnanie z królową Calanthe, jej babką, pamiętała baronów i rycerzy, przemocą odciągających ją od łoża, na którym spoczywała ranna, umierająca Lwica z Cintry. Pamiętała szaleńczą ucieczkę przez płonące uliczki, krwawy bój i upadek z konia. Pamiętała czarnego jeźdźca w hełmie ozdobionym skrzydłami drapieżnego ptaka.
I nic więcej.
— Nie pamiętam. Naprawdę nie pamiętam, pani Yennefer.
Yennefer nie nalegała. Zadawała inne pytania. Robiła to delikatnie i taktownie, a Ciri stawała się coraz swobodniejsza. Wreszcie zaczęła mówić sama. Nie czekając na pytania, opowiadała o swych latach dziecięcych w Cintrze i na Wyspach Skellige. O tym, jak dowiedziała się o Prawie Niespodzianki i o tym, że wyrok losu uczynił ją przeznaczeniem Geralta z Rivii, Wiedźmina o białych włosach. Opowiedziała o wojnie. O tułaczce po lasach Zarzecza, o pobycie wśród druidów z Angrenu i o czasie spędzonym na wsi. O tym, jak Geralt ją tam odnalazł i zabrał do Kaer Morhen, do Wiedźmińskiego Siedliszcza, otwierając nowy rozdział w jej krótkim życiu.
Któregoś wieczora, nie pytana, z własnej inicjatywy, swobodnie, wesoło i mocno ubarwiając, opowiedziała czarodziejce o swym pierwszym spotkaniu z wiedźminem, w Lesie Brokilon, wśród driad, które ją porwały i chciały przemocą zatrzymać, przerobić na jedną ze swoich.
— Ha! — powiedziała Yennefer, wysłuchawszy opowieści. - Dałabym wiele, by móc to zobaczyć. Mówię o Geralcie. Staram sobie wyobrazić jego minę, wówczas, w Brokilonie, gdy zobaczył, jaką to Niespodziankę zrobiło mu przeznaczenie! Bo chyba musiał mieć cudowną minę, gdy dowiedział się, kim jesteś?
Ciri zachichotała, w jej szmaragdowych oczach zapaliły się diabelskie ogniki.
— Oj, tak! — parsknęła. - Miał minę! Jeszcze jaką! Chcesz zobaczyć? Pokażę ci. Spójrz na mnie!
Yennefer wybuchnęła śmiechem.
Ten śmiech, pomyślała Ciri, patrząc na lecące na wschód chmary czarnych ptaków. Ten śmiech, wspólny i szczery, zbliżył nas naprawdę, ją i mnie. Zrozumiałyśmy, i ona, i ja, że możemy się wspólnie śmiać, rozmawiając o nim. O Geralcie. Nagle stałyśmy się sobie bliskie, chociaż dobrze wiedziałam, że Geralt łączy nas i dzieli jednocześnie, i że zawsze tak będzie.
Zbliżył nas ten wspólny śmiech.
I to, co stało się dwa dni później. W lesie, na wzgórzach. Pokazywała mi wtedy, jak odnajdywać…
— Nie rozumiem, dlaczego mam szukać tych… Znowu zapomniałam, jak to się nazywa…
— Intersekcje — podpowiedziała Yennefer, wyskubując rzepy, które wczepiły się jej w rękaw podczas przeprawy przez zarośla. - Pokazuję ci, jak je wykrywać, bo są to miejsca, z których można czerpać moc.
— Przecież ja już umiem czerpać moc! A sama uczyłaś mnie, że moc jest wszędzie. Po co więc łazimy po krzakach? W świątyni jest przecież pełno energii!
— Owszem, jest jej tam niemało. Dlatego właśnie wybudowano ją tam, a nie gdzie indziej. I dlatego też na terenie świątyni wydaje ci się, że czerpanie jest takie łatwe.
— Nogi mnie już bolą! Usiądźmy na chwilę, dobrze?
— Dobrze, brzydulko.
— Pani Yennefer?
— Słucham.
— Dlaczego zawsze czerpiemy moc z żył wodnych? Przecież energia magiczna jest wszędzie. Jest w ziemi, prawda? W powietrzu, w ogniu?
— Prawda.
— A ziemia… O, wszędzie tu dookoła pełno ziemi. Pod nogami. I wszędzie jest powietrze! A jeśli zechcemy ognia, to przecież wystarczy rozpalić ognisko i…
— Jesteś jeszcze za słaba, by wyciągnąć energię z ziemi. Za mało jeszcze wiesz, by udało ci się wydobyć coś z powietrza. A ogniem absolutnie zabraniam ci się bawić! Mówiłam już, pod żadnym pozorem nie wolno ci dotykać energii ognia!
— Nie krzycz. Pamiętam.
Siedziały w milczeniu na suchym zwalonym pniu, słuchając wiatru szumiącego w koronach drzew, słuchając dzięcioła, który zajadle tuktukał gdzieś w pobliżu. Ciri była głodna, a ślina gęstniała jej z pragnienia, lecz wiedziała, że skargi nie dadzą nic. Dawniej, przed miesiącem, Yennefer reagowała na takie żale suchym wykładem o sztuce panowania nad prymitywnymi instynktami, później już tylko zbywała je lekceważącym milczeniem. Protesty miały równie mało sensu i dawały równie mało skutku, jak dąsy o nazywanie "brzydulką".
Czarodziejka wyskubała z rękawa ostatni rzep. Zaraz o coś zapyta, pomyślała Ciri, słyszę, jak myśli. Znowu zapyta o coś, czego nie pamiętam. Albo o coś, czego nie chcę pamiętać. Nie, to nie ma sensu. Nie odpowiem. Tamto to przeszłość, do przeszłości nie ma powrotu. Sama kiedyś tak powiedziała…
— Opowiedz mi o twoich rodzicach, Ciri.
— Nie pamiętam ich, pani Yennefer…
— Przypomnij sobie. Proszę cię o to.
— Taty naprawdę nie pamiętam… — powiedziała cicho, ulegając rozkazowi. - Tylko… Prawie wcale. Mamę… Mamę tak. Miała długie włosy, o, takie… I zawsze była smutna… Pamiętam… Nie, niczego nie pamiętam…
— Przypomnij sobie, proszę.
— Nie pamiętam!
— Spójrz na moją gwiazdę.
Wrzeszczały mewy pikujące w dół, między łodzie rybaków, gdzie łapały odpadki i wyrzucany ze skrzyń rybi drobiazg. Wiatr lekko łopotał opuszczonymi żaglami drakkarów, nad przystanią snuł się dławiony mżawką dym. Do portu wpływały triremy z Cintry, lśniły złote lwy na błękitnych proporcach. Wuj Crach, który stał obok i trzymał na jej ramieniu dłoń wielką jak niedźwiedzia łapa, uklęknął nagle na jedno kolano. Ustawieni w szeregi wojownicy rytmicznie uderzali mieczami o tarcze.
Po pomoście szła ku nim królowa Calanthe. Jej babka. Ta, którą na Wyspach Skellige nazywano oficjalnie Ard Rhena, Najwyższa Królowa. Ale wuj Crach an Craite, Jarl Skellige, wciąż klęcząc z opuszczoną głową, powitał Lwicę z Cintry tytułem mniej oficjalnym, ale uznawanym przez wyspiarzy za pełniejszy czci.
— Bądź pozdrowiona, Modron.
— Księżniczko — powiedziała Calanthe głosem zimnym i władczym, w ogóle nie patrząc na jarla. - Chodź do mnie. Chodź tu do mnie, Ciri.
Dłoń babki była silna i twarda jak dłoń mężczyzny, pierścienie na niej lodowato zimne.
— Gdzie Eist?
— Król… — zająknął się Crach. - Jest na morzu, Modron. Szuka szczątków… I ciał. Od wczoraj…
— Dlaczego im na to zezwolił? - krzyknęła królowa. - Jak mógł do tego dopuścić? Jak ty mogłeś do tego dopuścić, Crach? Jesteś jarlem Skellige! Żaden drakkar nie ma prawa wyjść w morze bez twojego zezwolenia! Dlaczego zezwoliłeś, Crach?
Wuj jeszcze niżej opuścił rudą głowę.
— Konie! — powiedziała Calanthe. - Jedziemy do fortu. A jutro o świcie odpływam. Zabieram księżniczkę do Cintry. Nigdy nie pozwolę jej tu wrócić. A ty… Ty masz wobec mnie cholerny dług, Crach. Kiedyś zażądam, byś go spłacił.
— Wiem, Modron.
— Jeśli ja nie zdołam się upomnieć, zrobi to ona — Calanthe spojrzała na Ciri. - Jej spłacisz twój dług, jarlu. Wiesz, w jaki sposób.
Crach an Craite wstał, wyprostował się, rysy jego ogorzałej twarzy stwardniały. Szybkim ruchem wyciągnął z pochwy pozbawiony ozdób, prosty stalowy miecz, obnażył lewe przedramię, poznaczone zgrubiałymi białymi szramami.
— Bez teatralnych gestów — parsknęła królowa. - Oszczędzaj krew. Powiedziałam: kiedyś. Pamiętaj!
— Aen me Glaeddyv, zvaere a'Bloedgeas, Ard Rhena, Lionors aep Xintra! — Crach an Craite, Jarl Wysp Skellige, uniósł ręce, potrząsnął mieczem. Wojownicy ryknęli ochryple, walnęli bronią o tarcze.
— Przysięgę przyjęłam. Prowadź do fortu, jarlu. Ciri pamiętała powrót króla Eista, jego skamieniałą, pobladłą twarz. I milczenie królowej. Pamiętała ponurą, straszną ucztę, na której dzikie, brodate morskie wilki ze Skellige powoli upijały się wśród przerażającej ciszy. Pamiętała szepty. Geas Muire… Geas Muire!
Pamiętała strugi ciemnego piwa wylewanego na posadzkę, rogi roztrzaskiwane o kamienne ściany halli w wybuchach rozpaczliwego, bezsilnego, bezsensownego gniewu. Geas Muire! Pavetta!
Pavetta, królewna Cintry, i jej mąż, książę Duny. Rodzice Ciri. Przepadli. Zginęli. Zabiło ich Geas Muire, Przekleństwo Morza. Pochłonął ich sztorm, którego nikt nie przewidział. Sztorm, którego miało nie być…
Ciri odwróciła głowę, by Yennefer nie dostrzegła łez wypełniających jej oczy. Po co to wszystko, pomyślała. Po co te pytania, te wspomnienia? Do przeszłości nie ma powrotu. Nie mam już nikogo z nich. Ani taty, ani mamy, ani babki, tej, która była Ard Rheną, Lwicą z Cintry. Wuj Crach an Craite też pewnie zginął. Nie mam już nikogo i jestem kimś innym. Nie ma powrotu…