Выбрать главу

Wcisnął klawisz jazdy w dół. Czekając na windę, spojrzał za siebie, w kierunku sali numer piętnaście sześćdziesiąt sześć. Weszła do niej pielęgniarka i po chwili wyszła. Czuł niepokój – był niemal pewien, że Susan stoi tuż za jego plecami.

„Nie umrze pani” – powiedział do niej. Co mu wtedy odpowiedziała?

„Ale żyć też nie będę”.

Co to miało znaczyć? Albo się żyje, albo umiera. Nie można znajdować się w obu tych stanach jednocześnie.

Przyjechała winda i drzwi się otworzyły. W środku stał mężczyzna z głową obwiązaną bandażami, jego oczy i usta zamieniły się w wąskie szparki. A może jednak można równocześnie żyć i nie żyć? Frank wziął głęboki wdech i wszedł do kabiny.

Kiedy wysiadł na parterze, w izbie przyjęć panował kompletny chaos. Dean podtrzymywał młodą kobietę w jasnozielonej letniej sukience, która wymiotowała krwią na nosze i podłogę wokół.

– Boże… – mamrotała. – Boże, Boże, Boże. – wyrzuciła z siebie kolejną fontannę krwi. Dean próbował złapać wszystko w miskę z prasowanej tektury, ale musiały być tego litry. Był nieogolony, spocony, a jego włosy nastroszyły się jak Stanowi Laurelowi.

– Wyglądasz jak kupa – stwierdził Frank.

– Jesteś mniej więcej dziesiątą osobą, która mi to mówi.

– Dadzą ci jakąś pomoc?

– Oczywiście, będzie kilka osób. Zaraz przyjdzie tu Kieran Kelly z intensywnej opieki, Bill Medovic już jedzie z White Plains, poza tym mają mi dosłać pięciu techników i siedem pielęgniarek, ale to się tak rozwija, że mam wrażenie, iż nas zaleje.

– Co na to wszystko Troll Śmierci?

– Jeszcze nic, ale Kieran mówi, że jeżeli liczba ofiar przekroczy pięćdziesiąt, Troll ogłosi kod czerwony.

Kobieta, którą Dean się zajmował, wstała i zacharczała, tym razem jednak z jej ust wyleciało tylko kilka kropli krwi. Kiedy Dean otarł usta pacjentki, Frank pochylił się ku niej.

– Proszę pani… jestem doktor Winter. Jak pani się nazywa?

– Kathleen… Kathleen Williams. Boże, cała płonę…

– Ma pani wrażenie, jakby pani skóra się paliła?

– Płonę! Pomóżcie mi!

– Kathleen, zrobimy co się da, obiecuję, muszę jednak wiedzieć, czyją krew pani piła.

– Co? – wybełkotała, patrząc na niego z przerażeniem.

– Frank… – zaprotestował Dean. – Nie możesz o coś takiego pytać!

– Piła pani czyjąś krew – oświadczył Frank. – Musi mi pani powiedzieć, czyją.

– Nie piłam niczyjej krwi. Jestem chora, to wszystko.

– Niech pani posłucha – nie ustępował Frank. – Wiem, co pani zrobiła. Słyszy mnie pani? Wiem, co pani zrobiła. To nie jest pani krew, prawda?

– Miech mi pan da spokój! Boli mnie! Nie wytrzymuję! Tak bardzo mnie boli!

– Będzie panią bolało jeszcze bardziej, jeżeli odmówimy pani pomocy.

– Nie możecie! Palę się! Doktorze! Pomocy! Płonę!

– Frank, na Boga… – syknął Dean i rozejrzał się, by sprawdzić, czy nikt ich nie słyszy. – Możemy zostać oskarżeni nie wiadomo o co!

Frank nie zamierzał jednak zrezygnować i kiedy przyszła pielęgniarka, aby zabrać leżącą na łóżku transportowym chorą, zatrzymał ją.

– Nie, chwileczkę! Kathleen ma nam coś do powiedzenia.

Kobieta popatrzyła na niego.

– Dobrze… piłam ich krew.

– Czyją? Proszę, Kathleen. Musi mi pani to powiedzieć.

Oczy kobiety nagle wypełniły się łzami, a jej usta wykrzywił żal.

– Moich dzieci. Obojga moich dzieci. Nie mogłam się powstrzymać.

– Niech to jasny gwint… – jąknął Dean i przeciągnął palcami przez włosy.

– Co pani zrobiła? – spytał Frank.

– Nie mogę panu powiedzieć! To nie byłam ja! Nigdy bym ich nie skrzywdziła, nigdy!

– Niech mi pani powie, co pani zrobiła. Tylko wtedy będziemy mogli pani pomóc.

– Od rana… od samego rana płonęłam. Nie mogłam tego wytrzymać. Czułam się, jakby kurczyła mi się skóra, i było mi tak gorąco! Myślałam o ich bijących serduszkach i krążącej w ich ciałach krwi. Wiedziałam, że mnie ochłodzi.

Dean zakrył twarz dłońmi, ale Frank nie przestawał pytać.

– Jak to się stało, Kathleen? Jeżeli mi pani tego nie powie, będzie pani musiała powiedzieć policji.

– Jezu… robiłam im jedzenie. Kanapki. Cały czas czułam się, jakby mnie przypalano. Opuściłam żaluzje, żeby słońce nie świeciło do środka, ale piekło niemiłosiernie. Marty przy, szedł do kuchni i zapytał, dlaczego jest tak ciemno. Popatrzyłam na niego i wiedziałam, co muszą zrobić. Nie mogłam się powstrzymać.

– Ile Marty ma lat?

– Jedenaście… a Melissa dziewięć. Kiedy skończyłam z Martym, poszłam do sypialni. Moja córeczka siedziała przed lustrem, przy którym się maluję, i bawiła się moją szminką. Zobaczyła mnie w lustrze i myślała, że jestem na nią zła, ale nie byłam. Paliłam się jednak i potrzebowałam jej krwi.

– Więc podcięła jej pani gardło.

Kobieta przełknęła i skinęła głową.

– Pójdę za to do piekła, prawda?

– Do piekła? – powtórzył Frank, po czym dodał pod nosem: – Będziesz szczęśliwa, jak cię tam wpuszczą.

Dean wyszedł z Frankiem na korytarz.

– To mordercy, prawda? Wszyscy ci ludzie.

– Na to wygląda.

– Boże Wszechmogący… mamy ich już ponad trzydzieścioro i ciągle przywożą nowych.

– Nie możemy ich osądzać, Dean. Od osądzania jest sąd, nie my.

– Jeżeli będzie miał kogo sądzić. Ci, których przywieziono jako pierwszych, są w dość złym stanie.

– Rzucę na nich okiem.

Dean zaprowadził go do części oddziału pediatrycznego, który był przeznaczony wyłącznie dla pacjentów z krwotokami. Tabliczka z dużym czerwonym napisem ostrzegała: KWARANTANNA – NIE WCHODZIĆ.

– To tylko środki ostrożności – wyjaśnił Dean. – Nie ma na razie niczego, co by wskazywało, że ta choroba jest zakaźna albo wywoływana przez jakąś toksynę.

Wszystkie żaluzje na oddziale były opuszczone, toteż pomocnicy lekarzy i ściągnięte awaryjnie pielęgniarki pracowali w półmroku, wyglądając jak bladozielone duchy. Frank szedł między dwoma szeregami łóżek i badał każdego pacjenta.

Niektórzy byli bladzi i leżeli nieruchomo, jakby spali albo umarli, a ci, których przywieziono ostatnio, płakali, krzyczeli, wymiotowali i błagali o łaskę. Smród częściowo strawionej krwi był tak wszechobecny, że Frank miał wrażenie, iż przylepia mu się do języka.

Na zewnątrz przez cały czas wyły syreny, co oznaczało, że z rozpalonego miasta zwożeni są kolejni pacjenci. Plastikowe drzwi izby przyjęć kłapały, po korytarzach terkotały łóżka transportowe, co chwila ktoś wołał sanitariusza o pomoc.

Frank i Dean wrócili na izbę przyjęć. Zdjęli z twarzy maski.

– Coś nowego od Willy’ego? – spytał Frank. Wyłożona linoleum podłoga lepiła się od krwi i kiedy po niej szli, podeszwy skrzeczały nieprzyjemnie.

– Sprawdza wszystko, co jest w stanie wymyślić… od sarinu po gaz musztardowy. Sprawdza krew na obecność wąglika, cholery, ptasiej grypy… trzech najmodniejszych ostatnio plag. Jak na razie niczego nie znalazł, ale się nie poddaje i cały czas robi posiewy wszystkim, których przyjmujemy.

– A co z tym enzymem?

– Jak na razie nic jednoznacznego, ale to najwyraźniej metaloenzym, bo zawiera srebro. Troll uważa, że jego obecność może być związana z procesem starzenia się, musi jednak jeszcze nad tym popracować.

Kiedy doszli do drzwi, zobaczyli doktora Pellmana i jego zastępczynię do spraw medycznych, doktor Ingrid Kurtz. Oboje mieli dość ponure miny.