Выбрать главу

Z mojego niezbyt długiego, ale burzliwego życia wyniosłem wiedzę, że stwory o złych zamiarach nie lubią, by się mieszać ich sprawy. Wszelkie próby pozbycia się ich kończą się zazwyczaj katastrofą i kontaktem ze zjawiskami, które przez długi czas nie pozwalają spokojnie spać. Poddałem się. Podszedłem do szafki, odkręciłem żółty słój i wyjąłem pęczek suszonej bylicy.

– Ted, dam to panu za darmo.

Młody człowiek uważnie przyjrzał się ziołu.

– Co mam z tym zrobić? Palić?

– Na pana miejscu bym tego nie robił. Najlepiej będzie przywiązać je do wezgłowia łóżka, co ochroni przez złymi snami.

– To jakieś zielsko.

– Tak, ale nie jest to zwykłe zielsko. To bylica pospolita, którą Celtowie nazywają „zielem czarownic”. W odróżnieniu od innych roślin pochyla się na północ, co oznacza, że jest magnetyczna, a więc bardzo wrażliwa na odbieranie nadprzyrodzonych sygnałów. Nie wiadomo, może… powie panu coś o tym, dlaczego ta… rzecz… zakłóca panu sen.

– Sądzi pan? – Ted był wyraźnie rozczarowany.

Objąłem go.

– Nie wiem, co jeszcze mógłbym dla pana zrobić. Spróbowałem wszystkiego, co umiem, ale pan wszystko zmarnował. Dowiedziałem się, co powoduje pańskie koszmary, skoro jednak nie chce pan spojrzeć temu w oczy, co mogę zrobić?

– Może powinniśmy poprosić pańskiego przewodnika duchowego o powtórkę?

– Przykro mi, Ted. Nie zrobi tego.

– Obiecuję, że tym razem wezmę się w garść. – Wciągnął dwa razy powietrze, które zaświstało mu w nosie, i stanął na baczność. Pokręciłem jednak głową.

– Ted, Śpiewająca Skała to szaman Siuksów i jest bard? dumny. Jeżeli Siuksowie sądzą, że nie okazano im wdzięczność za to, co zrobili, umieją się mocno nabzdyczyć, a Śpiewająca Skała jest w tym mistrzem. Zorganizowanie dla nas tego spotkania prawdopodobnie kosztowało go więcej wysiłku, niż jesteśmy sobie w stanie wyobrazić, a my co zrobiliśmy? Nie mieliśmy jaj, żeby na to spojrzeć. Naprawdę sądzi pan, że zrobi nam powtórkę?

Niemal słyszałem, jak Śpiewająca Skała mówi tym swoim oschłym, sarkastycznym tonem: „Biali ludzie! Ale z was wojownicy! Gdybym własnymi rękami zabił niedźwiedzia i położył go zakrwawionego u waszych stóp, ucieklibyście ze strachu jak przerażone dzieci!”.

– Rozumiem – mruknął Ted i wytarł nos grzbietem dłoni. – A może spróbujemy jutro?

– Nie sądzę. To nie jest umawianie się na wizytę u dentysty.

– Niech pan się nad tym zastanowi. Wypróbuję to zioło dziś wieczorem, ale jeżeli znów będę miał koszmary…

Dwie albo trzy przecznice dalej zawyła syrena ambulansu, po chwili dołączyła do niej następna – znacznie bliżej – a potem jeszcze jedna. Przypomniał mi się jedenasty września, wyjące wszędzie tamtego dnia syreny i poczucie, że świat zawalił się pod nami.

– Dobrze – odparłem. – Zastanowię się. Przykro mi, że nie mogłem dla pana więcej zrobić.

Odprowadziłem Teda do drzwi. Zszedł kilka schodków, po czym odwrócił się i popatrzył na mnie jak porzucony szczeniak, kiedy jednak pojął, że nie zamierzam zmienić zdania, powlókł się powoli w dół, schodek za schodkiem, z całej siły próbując sprawić, abym poczuł się winny.

Poczekałem, aż na dole trzasną drzwi, i wróciłem do mieszkania. Odsunąłem zasłony, aby do środka wpadło nieco światła. Zdjąłem tunikę i powiesiłem ją na wieszaku na kapelusze. Wyjąłem z lodówki puszką guinnessa i wróciłem do zielonego welurowego fotela, który uratowałem z zaułka za hotelem Algonquin. Jego najlepsze czasy już dawno minęły. Tył oparcia był pęknięty, a wypełnienie wyłaziło na zewnątrz, ale kto wie – może siadywał w nim Alexander Woollcott, który był jednym z moich bohaterów. „Między dzikimi zwierzętami istnieje swego rodzaju współpraca – powiedział kiedyś. – Bocian i wilk polują w tej samej okolicy”.

Wymacałem pod poduszką pilota i włączyłem telewizor. W poszukiwaniu baseballu przeskakiwałem z kanału na kanał, ale niemal każda stacja pokazywała sceny z nowojorskich szpitali, karetki i lekarzy. Biegnący u dołu ekranu napis informował: WAMPIRZA EPIDEMIA ATAKUJE MANHATTAN… SETKI LUDZI OGARNIĘTYCH PRAGNIENIEM KRWI… PONAD STU ZABITYCH… BURMISTRZ BRANDISI OGŁASZA STAN WYJĄTKOWY…

A więc to dlatego wyły syreny. Zwiększyłem siłę głosu i zacząłem słuchać. To było niewiarygodne… Na ekranie pojawił się urzędnik wyższego szczebla z Ośrodków Zwalczania Chorób Zakaźnych, łysiejący mężczyzna, który wyglądał jak hologram ze Star Treka. „…niemożliwy do opanowania przymus picia świeżej ludzkiej krwi, który każe zabijać przyjaciół, członków rodziny, a nawet własne dzieci. Kiedy chory zaspokoi pragnienie krwi, po kilku godzinach dochodzi do gwałtownych wymiotów, a następnie do zatrzymania pracy serca. Siedemnaście osób spośród tych, które zapadły na tę tajemniczą chorobę, już zmarło i obawiam się, że musimy się spodziewać znacznie większej liczby zgonów”.

Czarna dziennikarka zapytała go:

„Czy wiadomo coś na temat przyczyn tej epidemii?”.

Urzędnik pokręcił głową, potrząsając obwisłymi policzkami.

»Na razie mogę jedynie powiedzieć, że nie ma tu podobieństwa do żadnej znanej choroby i być może wcale nie jest to choroba w ogólnie przyjętym znaczeniu tego słowa. Specjaliści CDC i Medcomu pracują bez przerwy nad tą sprawą, wspomagani przez naczelnych patologów z niemal wszystkich większych szpitali w Nowym Jorku.

„Jak obywatele mają się chronić?”.

„Zalecamy zachowywać się normalnie, ale w przypadku pojawienia się pieczenia skóry, nadwrażliwości na światło albo nadzwyczaj silnego pragnienia należy zgłaszać się do lekarzy”

Przełknąłem łyk guinnessa i beknąłem. Choć na ulicy wyły syreny, nie chciało mi się w to wszystko wierzyć. To musi być jakieś przedstawienie. Uwspółcześniona wersja Wojny światów Tym razem z wampirami. Oczywiście…

W tym momencie urzędnik CDC spojrzał w swoje notatki i powiedział:

„Przekazano mi także, że wczesnym zwiastunem tego tak zwanego zespołu wampirzego są koszmary nocne. Przerażające sny pojawiają się zazwyczaj trzy lub cztery dni przed załamaniem się stanu zdrowia i chory śni, że jest zamknięty w skrzyni na płynącym po wzburzonym morzu statku, czemu towarzyszą objawy choroby morskiej”.

Wyprostowałem się powoli. Szóstą Aleją pędził kolejny ambulans na sygnale, a za nim drugi, trzeci i czwarty. Na ekranie telewizora ktoś filmował z ręcznej kamery młodą kobietę, klęczącą na chodniku i wymiotującą krwią. Potem pokazano mężczyzną, którego sanitariusze wprowadzali do izby przyjęć szpitala Sisters of Jerusalem – umazanego krwią jak ofiara wybuchu bomby.

Boże… koszmary nocne. Identyczne sny miał Ted. Zdawało mu się, że jest zamknięty w trumnie, w ładowni płynącego po oceanie statku. A jeśli to jest zakaźne? Ted stał tuż przy mnie i wydychał powietrze prosto na mnie. Podawaliśmy sobie ręce i prawdopodobnie gdy mówił, wiele razy opryskały mnie mikroskopijne kropelki jego śliny.

Pobiegłem do łazienki, nasączyłem frotową rękawicę wrzącą wodą, wycisnąłem ją i położyłem sobie na twarz. Natychmiast zawyłem z bólu, jeśli jednak na skórze twarzy miałem jakieś wirusy, temperatura je załatwi. Jeżeli ja nie mogę znieść tego gorąca, to tym bardziej one.

Po chwili wrócił mi jednak rozsądek. Jeżeli seans ze Śpiewającą Skałą cokolwiek pokazał, to właśnie to, że koszmary senne Teda nie są spowodowane przez wirusa, ale przez materializację złego ducha. Materializacją, którą na własne oczy widziałem – wysoką, ciemną, wyciągniętą postać, prześlizgującą się przez drzwi mojej sypialni. Strząsnąłem z twarzy rękawicę i wbiłem wzrok w zmętniałe lustro nad umywalką. Moja twarz była bardzo czerwona.