– Jest pan ranny? Proszę pozwolić mi się zbadać.
– Dobra wiadomość jest taka, że jest HIV-negatywna, Frank – powiedział doktor Gathering.
Frank stał przy oknie w swoim gabinecie, który znajdował się na dwudziestym szóstym piętrze budynku szpitala Sisters of Jerusalem, i patrzył w dół, na Zachodnią Trzydziestą Szóstą. Samochody migotały w słońcu, a tłum w dole, składający się z ludzi ubranych głównie na czerwono, żółto i zielono, wyglądał jak rozrzucone żelki.
– A zła wiadomość?
George Gathering otworzył plastikową teczkę, którą trzymał w ręku, i wyjął trzy kartki, na których zapisane były wyniki badań laboratoryjnych.
– Powiedziałbym, że raczej zdumiewająca. Musiała zwymiotować ponad dwa litry krwi, nie licząc tego, co z niej wyleciało, zanim dotarł do niej ambulans. Powinna nie żyć.
– Wyglądało to na pęknięty wrzód żołądka.
– Z początku też tak sądziłem, ale nie stwierdziliśmy żadnego poważnego uszkodzenia błony śluzowej żołądka, choć moim zdaniem warto zrobić jeszcze jedno prześwietlenie. Nie znaleźliśmy też żylaków przełyku. Wątroba również jest zdrowa.
– Więc skąd ta krew?
– Jeszcze nie jesteśmy pewni, ale sam najlepiej wiesz, jak wrzody umieją się chować.
– Chyba się zgodzisz, że mimo wszystko to bardzo niezwykłe. Zazwyczaj, jeśli pacjent zwymiotuje taką ilość krwi, rzadko udaje się zatrzymać krwawienie.
– Jak powiedziałem, chcę zrobić jeszcze jedno prześwietlenie. Są jednak jeszcze inne niezwykłe objawy.
– Tak? Na przykład?
– Jak na kobietę w jej wieku, ma poważnie zaburzoną chemię trawienia. Jej błona śluzowa żołądka wydziela mniej mukoproteiny niż u osiemdziesięciolatki. Co oczywiście oznacza, że nie wchłania witaminy B dwanaście.
– Więc ma anemię?
– Zgadza się, ale to nie wszystko. Jest też, może właśnie z tego powodu, nadwrażliwa na światło dzienne. Zmyliśmy z niej tę srebrną farbę i kiedy chcieliśmy ją położyć w normalnej sali przy oknie, zaczęła tak wrzeszczeć, że musieliśmy ją przenieść do izolatki i zasłonić wszystkie okna.
– Co mówi o sobie?
– Powiedziała, że nazywa się Susan Fireman, ma dwadzieścia trzy lata i jest na trzecim roku w Beekman College of Art and Design. Mieszka przy Wschodniej Dwudziestej Szóstej z dwiema koleżankami i chłopakiem jednej z nich. Pantomima jest ponoć jedynie zajęciem dodatkowym. Jej dokumentację medyczną ma lekarz rodzinny z New Rochelle, gdzie mieszkają jej rodzice. Próbujemy się z nimi skontaktować. Poza zwykłymi chorobami wieku dziecięcego podała tylko bolesne miesiączki i alergię na szybkowary.
– Rozmawiałeś z jej rodzicami?
– Jeszcze nie. Prosiła, żeby tego nie robić. Twierdzi, że ojciec jest poważnie chory na serce i nie chce go martwić.
– Rozumiem. Była ostatnio za granicą?
George zajrzał do swoich notatek.
– W październiku pojechała do Meksyku… była przez jedenaście dni w Cancun.
– Czy ktoś z jej przyjaciół albo znajomych na coś chorował?
– Nic o tym nie wie. Jest jednak jeszcze jedno: ma powtarzający się koszmarny sen.
– Koszmarny sen? Od nocnych koszmarów nie wymiotuje się krwią.
– Oczywiście, ale panna Fireman z jakiegoś powodu uważa, że to ważne. Ten sen pojawia się każdej nocy od ponad miesiąca. Za każdym razem jest taki sam.
– Mów.
– Wydaje jej się, że znajduje się na jakimś statku, gdzieś pośrodku oceanu. Jest zamknięta w skrzyni i nie może się wydostać.
– To wszystko?
George zamknął teczkę.
– Wszystko. Ale twierdzi, że jest to tak realistyczne, że woli w ogóle nie spać.
– Rozumiem – mruknął Frank. Przypomniał mu się dzień, w którym ojciec zabrał go po raz pierwszy do cyrku – miał wtedy jakieś pięć lat – a tam podszedł do niego klaun i wydarł mu się prosto w twarz. – Miewałem podobne koszmarne sny.
Dał swojej asystentce Marjorie wolny dzień, aby mogła odwiedzić swoją starzejącą się matkę w Paramus. Założył okulary od Armaniego, aby sprawdzić w komputerze pocztę, choć w większości był to spam z firm farmaceutycznych. Potem zaczął przeglądać zwykłe listy, odrzucając ulotki reklamowe i rozrywając te, które wyglądały tak, jakby mógł się w nich znajdować czek. Zadzwonił na pediatrię, aby sprawdzić, kiedy ma tam dziś przyjść na konsultację (okazało się, że za piętnaście czwarta, na piętnastym piętrze), potem poszedł do automatu, z którego wziął podwójnie mocne espresso, i zjechał na dziesiąte piętro, by odwiedzić Susan Fireman.
– Modlę się, aby ten upał wreszcie zelżał – powiedziała siostra Dominica, z którą spotkał się w windzie. – Musiałam dziś rano jechać metrem i jestem głęboko przekonana, że nasz Pan chciał mi pokazać, jak wygląda piekło… na wypadek gdybym miała ochotę zgrzeszyć.
Siostra Dominica ważyła ponad dziewięćdziesiąt kilogramów, a jej blada twarz przypominała gruzłowaty ziemniak z Idaho. Kiedy drzwi windy się otworzyły i do środka wcisnęli się kolejni ludzie, Frank pomyślał, że może i miałaby ochotę pogrzeszyć, tylko gdzie miałaby znaleźć kogoś, z kim mogłaby to robić?
Poszedł jasnym korytarzem do pokoju numer piętnaście sześćdziesiąt sześć. Drzwi były uchylone, a Susan wyglądała na głęboko uśpioną, więc bez pukania wszedł cicho do środka. Żaluzje były opuszczone, ale na ścianie trzepotała plama światła w kształcie ćmy, oświetlając postać stojącego nad jeziorem Genezaret Jezusa. Klimatyzacja została tak ustawiona, że było tu zimno jak na Alasce i Frank nie mógł powstrzymać dreszczy – podobnie jak Susan Fireman na szczycie swojej wyimaginowanej drabiny.
Podszedł do boku łóżka i popatrzył na chorą. Oddychała równomiernie, w czym pomagał jej podawany przez rurkę donosową tlen. Była tak blada, że skóra niemal przeświecała i twarz przypominała odlaną z białej stearyny pośmiertną maskę, sprawiała jednak wrażenie spokojnej. Pielęgniarki wy-czesały prawie całą srebrną farbę z jej krótkich ciemnych włosów, ale były wysuszone i poplątane.
Odstawił kubek z kawą na jasnoczerwoną szafkę i popatrzył na zawieszony nad łóżkiem monitor. Ciśnienie krwi było nieco zbyt niskie, a puls za szybki, nie było jednak oznak arytmii. Musnął palcem odpowiednie miejsce na dotykowym ekranie, by sprawdzić poziom dwutlenku węgla we krwi i inne dane, ale nagle uświadomił sobie, że dziewczyna ma otwarte oczy i patrzy na niego.
– O, nie śpi pani… – powiedział, uśmiechając się. – Jak samopoczucie?
– Kiepskie – szepnęła.
– Więc pani mówi?
Kiwnęła głową.
– Tak, ale tylko wtedy, kiedy muszę.
– Nie bardzo rozumiem…
– Jeśli się milczy, nie można kłamać, prawda? No i nikt nie może człowieka źle zacytować.
Skończył sprawdzać parametry.
– Gdybym miał wszystko robić bez słów, chybabym się długo nie utrzymał w swoim zawodzie.
– O, nawet pan sobie nic zdaje sprawy, jakie to trudne…
– Ale jest pani w tym bardzo dobra – pochwalił Frank. – W innym przypadku nic zatrzymałbym się, by panią oglądać.
– Nie lubi pan mimów?
– Hmm… obawiam się, że wąchanie nieistniejących stokrotek i opieranie się o nieistniejące mury nie bardzo do mnie przemawia.
– Rozumiem. Jest pan jednym z tych, którzy nie potrafią uwierzyć, że coś istnieje, dopóki tego nie zobaczą.
– Jeśli chodzi o mury, to zdecydowanie nie.
– A co z drabinami?
– No, może na ułamek sekundy… zgadzam się, sprawiła pani, że uwierzyłem, iż wspina się pani po drabinie.
Uśmiechnęła się słabo jednym kącikiem ust.
– Mogłabym wspiąć się wyżej, ale straciłam cierpliwość.