Zobaczyłem, że to trzech mężczyzn i dwie kobiety – nadzy lub częściowo nadzy. Ich ciała były pokryte wielkimi czerwonymi pęcherzami, a z włosów leciał dym.
– Bladzi ludzie – stwierdził Gil. – Wszyscy płoną jak Frank.
– Chodźmy stąd, zanim nas zobaczą. Wiemy przecież, że chcą tylko jednego: krwi.
Przed dotarciem do Christopher Street nie zobaczyliśmy Już nikogo więcej. Nikogo żywego, bo na rogu Barrow Street leżała sterta zwłok, falująca od żerujących w nich robaków.
Kiedy dotarliśmy na miejsce, wcisnąłem należący do mieszkania Amelii mosiężny przycisk. Otarliśmy pot z twarzy grzbietem dłoni.
– A jeśli jej nie będzie? – spytał Gil. Nie dodał: „albo nie żyje”, bo nie musiał. Byłem równie zaniepokojony jak on.
Nacisnąłem ponownie i niemal natychmiast rozległ się głos Bertiego:
– Kto tam?
– To ja, Bertie. Harry Erskine.
– Harry! Czego chcesz, do pioruna?
– Muszę porozmawiać z Amelią. To ważne.
– Idź sobie i zostaw nas w spokoju.
– Bertie, jeżeli nas nie wpuścisz, wyłamiemy drzwi i tak czy owak wejdziemy.
Zapadła długa cisza i w końcu drzwi się otwarły.
W mieszkaniu państwa Carlssonów było gorąco i duszno i wokół latały muchy – jak wszędzie. Bertie miał na sobie szlafrok w żółte i niebieskie pasy – szwedzkie barwy narodowe – ale jego twarz była purpurowa. Z sypialni wyszła Amelia w luźnej białej sukience, wyszywanej w białe kwiaty.
– Harry i… Gil, zgadza się?
– Tak jest, proszę pani.
– Znalazłeś Razvana?
– Razvan jest w Bukareszcie, ale widzieliśmy się z jego córką, która wie o strigoi nie mniej od niego.
– Wypowiedziałeś głośno to słowo…
– Które? Strigoi? Tak, ale zdaniem Jenicy to nie ma znaczenia, jeżeli nie są bardzo blisko, za oknem lub pod łóżkiem, i nie są zbyt spragnione. Trzeba tylko uważać, żeby nie wymieniać ich indywidualnych imion.
– To wielka ulga – wycedził Bertie. – Zwłaszcza że nie jestem z żadnym wampirem po imieniu.
– Nie żartuj sobie z tego, BertiI. Nawet nie wiecie, jak się cieszę, że znowu was widzę. Te strigoi dostają się niemal wszędzie.
– Tu się nie dostaną – oświadczył Bertie. – Nikt się tu nie dostanie. Mój system alarmowy jest najwyższej klasy.
– Chyba lepiej będzie, jeżeli usiądziecie – zasugerowałem.
Opowiedziałem im w skrócie, jak odkryliśmy trumny w krypcie pod kościołem Świętego Stefana, o tym, jak Gil spotkał Franka i przyprowadził go do mieszkania Dragomirów oraz co Frank powiedział o lustrach. Opowiedziałem także, jak strigoi wspinały się po murze i wchodziły przez uchylone okno, a w korytarzu pojawił się Vasile Lup.
– Ale duch Vasile Lupa został ożywiony przez jeszcze potężniejszego ducha – dodałem. – Przez Misquamacusa.
Amelia popatrzyła na mnie z niedowierzaniem.
– To jakiś żart, prawda?
– Chciałbym, żeby tak było, ale widziałem go na własne oczy. W rytualnym nakryciu głowy i pełnym bojowym rynsztunku…
Amelia wstała i podeszła do okna. Na parapecie stał wazon z niebieskiego szkła z pięcioma wyschniętymi liliami, otoczony opadłymi z kwiatów płatkami. Spojrzała na ulicę w dole z wyrazem twarzy, jakiego nigdy jeszcze u niej nie widziałem – wyrazem twarzy osoby, która próbowała uciec przed swoim przeznaczeniem, ale jej się nie udało.
– To ten sam Misquamacus, z którym kiedyś walczyliście? – spytał Bertie.
– Obawiam się, że istnieje tylko jeden Misquamacus.
Amelia odwróciła się.
– Rozumiem, że rozmawiałeś ze Śpiewającą Skałą?
– To była pierwsza rzecz, jaką zrobiłem.
– I co mówił?
Opowiedziałem o Zmiennej Kobiecie, jej synu, Zabójcy Potworów i Ludziach-ze-Słońcem-w-Oczach. Amelia cierpliwie słuchała, a potem zapytała:
– Dlaczego on sam się z nianie skontaktuje? W końcu jest Indianinem i szamanem.
– Tak, ale są dwa poważne problemy… Po pierwsze, jest Siuksem, a nie sądzę, aby Nawajowie i Siuksowie byli przyjaciółmi od serca. Po drugie, jest mężczyzną, a Zmienna Kobieta nie rozmawia z mężczyznami.
– Oszaleję od tego wszystkiego… – jęknął Bertie.
– Lepiej oszaleć, niż zostać wyssanym – stwierdziłem.
– Harry, nie sądzę, że mi się uda – powiedziała Amelia. – Czytałam sporo o Zmiennej Kobiecie i nie jest to ktoś w rodzaju ducha ciotki Mildred. To bogini.
– Wiem, ale z tego, co o niej mówił Śpiewająca Skała, wynika, że jak na boginię jest bardzo sympatyczna. Poza tym sprzyja życiu… nie jest miłośniczką podrzynania gardeł i wysysania ludzi.
Bertie wstał, podszedł do Amelii i ujął jej dłonie w swoje.
– Amelio, powinnaś spróbować.
– Sądziłem, Bertie, że nie wierzysz w te głupoty – odparowałem zdziwiony.
– W obecnej chwili nie bardzo się liczy, w co wierzę – odrzekł z godnością. – Wystarczy wyjrzeć przez okno, aby zobaczyć, że miasto umiera, a władze pozostawiły nas na pastwę losu. Jeżeli nikt nie zamierza nam pomóc, musimy pomóc sobie sami. Jeżeli jedynym sposobem jest… no cóż, musimy spróbować.
– Nie wiem, Bertil – odparła Amelia. – Naprawdę uważam, że moje siły parapsychiczne są niewystarczające…
– Skąd możesz to wiedzieć, dopóki nie spróbujesz? Przecież już walczyłaś z tym Miskym Markusem i posłałaś go do diabła, prawda? Jeśli udało ci się raz, uda ci się i drugi.
Amelia popatrzyła na mnie, ale mogłem tylko wzruszyć ramionami.
– Twoja decyzja, moja droga.
Usiedliśmy przy szklanym stole w jadalni, który stał pod skandynawskim kandelabrem, zrobionym z dziesiątków trójkącików niebieskiego i białego matowego szkła. Dochodziło południe i wilgotność powietrza tak wzrosła, że każdy z nas ociekał potem. Bertie zaczął się wachlować podkładką pod talerz i szkiełka kandelabru zagrzechotały. – Nie, kochanie… nie zakłócaj powietrza – poprosiła Amelia. – Więc mam się rozpuścić?
– Pomyśl o zmrożonym prippsie – zaproponowałem. Amelia kazała nam się wziąć za ręce i zamknęła na chwilę oczy.
– Wzywam każdego ducha, który może mi pomóc – powiedziała po chwili.
Kiedy wypowiada to zdanie, zawsze czuję mrowienie pod włosami. Jej głos brzmi wtedy tak, jakby nie było jej w pobliżu, a stała w pokoju obok. Niezależnie od tego, ile razy rozmawiałem ze Śpiewającą Skałą czy próbowałem wzywać duchy, nigdy nie udawało mi się sprawić, aby mój głos brzmiał podobnie.
– Wzywam każdego ducha, który może mnie zaprowadzić do Zmiennej Kobiety. Wzywam każdego ducha, który może dotknąć jej ramienia i poprosić ją, aby ze mną porozmawiała.
Czekaliśmy w milczeniu, dłonie pociły się nam coraz bardziej. Czułem, jak z czubka mojego nosa spada kropla potu i uderza o stół, a za nią tworzy się następna, ale nie mogłem temu zaradzić. Nie wolno było zerwać połączenia naszych dłoni.
– Proszę o to, by zaprowadzono mnie do Zmiennej Kobiety, abym mogła złożyć jej wyrazy szacunku i błagać ją o przysługę w imieniu tych, którzy dali jej życie: Sa ‘ah Naaghaii i Bik ‘eh H-zh-…
Po raz kolejny musiałem przyznać, że Amelia zna się na rzeczy. Powiedziała ot tak mimochodem, że „sporo czytała” o Zmiennej Kobiecie, ale znając ją, oznaczało to prawdopodobne, że summa cum laude ukończyła studia z zakresu mistycyzmu Nawajów.
– Zmienna Kobieto, podziwiam cię i szanuję. Zmienna Kobieto, Zmienna Kobieto, błagam cię o rozmowę.
Sądząc po wyrazie spoconej, purpurowej twarzy Bertiego mąż Amelii zaczynał się czuć coraz bardziej nieswojo, szanował jednak umiejętności Amelii – nawet jeśli trudno mu było uwierzyć w istnienie duchów i wampirów. Kiedy go poznałem, pomyślałem co prawda, że jest ostatnim dupkiem, ale tylko dlatego, że byłem zazdrosny. Cholera jasna, on ją kochał!