Выбрать главу

– Harry! – wrzasnęła Jenica. – Harry, szybko!

Może i kuśtykałem, schodząc, ale w górę schodów pognałem jak kozica górska z wetkniętym w tyłek fajerwerkiem. Drzwi mieszkania Dragomirów były szeroko otwarte, a przerażona Jenica stała przy balustradzie i osłaniała się kością. W połowie korytarza zobaczyłem chudego mężczyznę, z którego oczu wyzierało szaleństwo – w luźnym, zakrwawionym kaftanie.

Miał włosy do ramion – mokre, jakby właśnie wyszedł z kąpieli – i potarganą, nieuczesaną brodę. W ręku trzymał maczetę, z której kapała krew.

– Chyba zabił Gila… – wykrztusiła Jenica.

– Ale skąd się tu wziął? Nie otwierałaś okien?

– Oczywiście, że nic! Oszalałeś? Nie wiem, skąd się wziął. Poszłam sprawdzić, co u Gila, i zobaczyłam, że ten facet stoi nad jego łóżkiem. Wszędzie była krew. Chyba obciął Gilowi głowę…

Mężczyzna wbijał w nas wzrok, ale się nie zbliżał. Wyglądał na zdenerwowanego i niezdecydowanego. Dyszał chrapliwie, sprawiał jednak wrażenie, jakby się bał nas zaatakować.

– To kość – powiedziałem do Jenicy. – Boi się kości.

– Co?

– Daj mi ją. Spróbuję czegoś.

Jenica podała mi kość. Uniosłem ją i wyrecytowałem jedyne zdanie w narzeczu Siuksów, jakie znałem:

– Hau! Wicasa cikala! He ‘cu sni yol Lo wa ‘cin!

Ale mężczyzna nadal stał bez ruchu. Zrobiłem krok w jego stronę i powtórzyłem moją indiańską recytację. Pomachałem kością, a potem dźgnąłem nią powietrze.

– Wakatanka Itakan nitawa!

Intruz uniósł maczetę. Serce waliło mi jak szalone, zrobiłem jednak kolejny krok w jego stronę. Wpatrywał się we mnie, wykrzywiając usta w straszliwej parodii uśmiechu. Przez chwilę sądziłem, że wie, co znaczą wypowiedziane przeze mnie słowa, zaraz jednak odwrócił się i ruszył w kierunku łazienki. Kiedy wchodził do niej, zahaczył kurtką o klamkę.

Rzuciłem się za nim, ale wyrwał kurtkę i zanim zdążyłem go złapać, przebiegł przez łazienkę i skoczył głową naprzód do wypełnionej wodą wanny. Po chwili zniknął pod lustrem wody, rozpłynął się w nicości. Nawet nie plusnęło. Woda nawet nie zafalowała.

Trzymając kość przed sobą, podszedłem do wanny. Była w niej tylko woda. Jedynie cienki wir krwi zdradzał, że uciekło tędy strigoi. Podeszła do mnie Jenica, rozejrzała się i spytała zdziwiona:

– Gdzie on jest?

– Założę się, że tam, skąd przyszedł.

– Nie rozumiem.

– Właśnie dowiedzieliśmy się czegoś nowego o strigoi. Mogą się ukrywać nie tylko w lustrach, ale także w wodzie. Powinniśmy się tego domyślić. Potrzebują czegoś, w czym może powstać odbicie.

– Więc wypuść wodę! – zawołała Jenica.

– A co będziemy pić?

– Nie wiem. Nieważne. Jest mnóstwo piwa i wina.

– Jak uważasz – odparłem i wyciągnąłem korek. Jenica stała obok mnie i patrzyliśmy, jak woda z bulgotem wycieka z wanny.

– Gil nie żyje – powiedziała po chwili. – Gdybym wiedziała, że strigoi mogą przechodzić przez wodę…

Poszliśmy do sypialni. Gil leżał na boku z odrzuconą do tyłu głową i patrzył pustymi oczami na wezgłowie. Jego gardło zostało przecięte aż do kręgosłupa, a pościel była przesiąknięta krwią. Przypominało to przysyłane przez terrorystów filmy wideo, pokazujące zakładników z obciętymi głowami. Podniosłem z podłogi bladobłękitną narzutę i przykryłem ciało Gila.

– Cholera… był wspaniałym facetem. Nie zasłużył na taką śmierć.

– Nie czuj się winny, Harry. Był żołnierzem i wiedział, że to niebezpieczne.

Popatrzyłem na narzutę, przez którą przesączała się krew.

– Będę musiał jakoś odnaleźć jego żonę i córki i powiedzieć im, że straciły go.

– Zrobimy to razem.

Wyszliśmy z sypialni i zamknęliśmy za sobą drzwi. Przekręciłem klucz w zamku. Gil z pewnością nie żył – w odróżnieniu od Franka – ale po co ryzykować? Jeżeli z wanny mogą wyskakiwać faceci z maczetami i oszalałymi oczami, kto wie, co jeszcze jest możliwe?

Poszliśmy do salonu. Skończyliśmy już palinkę, więc wziąłem do ręki butelkę czerwonego wina i zacząłem ją otwierać.

– Musimy go pomścić – oświadczyła Jenica. – Wygląda na to, że jedynym językiem, jaki rozumie Misquamacus, jest język zemsty. Gdybyśmy tylko wiedzieli, gdzie on jest…

– Nie wiem, czy to się do czegoś przyda, ale sądzę, że tam – powiedziałem i wyjąłem z kieszeni pocztówkę.

– Kensico Country Inn? Skąd to masz?

– Znalazłem na dole. Moim zdaniem zostawił ją Frank. Zobacz, napisał na niej „tu” i podpisał się „f’.

– I to wszystko?

– To musiał być on. Nikt nie mógłby dostać się do domu inaczej jak przez lustro w holu, a czy znamy jakiegoś innego wampira?

Jenica zaczekała, aż otworzę butelkę i napełnię kieliszki winem. Pachniało tak mocno, że można się było upić samym wdychaniem jego oparów. Upiła łyk.

– Nie rozbiłeś lustra na dole?

– Jeszcze nie. Pomyślałem, że jeżeli Frank użył go do przekazania nam informacji, lepiej zachować je w całości. Zawsze możemy zamknąć drzwi, prawda? Poza tym nasza wierna kość zdaje się odstraszać strigoi.

– Co powiedziałeś temu z maczetą? To było po indiańsku?

– Język Siuksów Lakota. „Mały człowieku! Nie rób tego! Jestem głodny!”.

Oczy Jenicy rozszerzyły się.

– Ale chyba powiedziałeś coś jeszcze…

– Dodałem kilka słów z Ewangelii według świętego Łukasza.

Uśmiechnęła się.

– Cóż, być może najlepszym sposobem walki z szaleństwem jest jeszcze większe szaleństwo.

– Przecież wezwaliśmy zabójców potworów! Trudno o coś bardziej szalonego od nich.

– Sprawa nie będzie zakończona, dopóki nie zniszczymy Vasile Lupa albo nie zamkniemy go w trumnie razem z tym twoim Misquamacusem, który się w nim ukrywa.

– Może zabójcy potworów go znajdą.

– Być może, ale pamiętaj, że Vasile Lup to svarcolaci, martwy wampir, więc nie pozostawia zapachu, po którym można by go wytropić… nie zdoła tego dokonać ani człowiek, ani zabójca potworów. Czy naprawdę sądzisz, że Misquamacus pozwoli zabójcom potworów po raz kolejny rozproszyć swojego manitou pomiędzy żywioły? Jest indiańskim czarownikiem, a zabójcy potworów są indiańskimi duchami.

– Nie wiem, co jeszcze moglibyśmy zrobić.

– Nawet jeśli zabójcy potworów znajdą i spalą wiele strigoi, to jeśli zostanie choć jedno, nadal będą się rozprzestrzeniać. Dopóki duch Vasile Lupa żyje, a manitou Misquamacusa się w nim ukrywa, strigoi będą się mnożyć i wkrótce w całej Ameryce zapadnie ciemność, nad każdym miastem i każdą wsią od Nowego Jorku po San Francisco.

– Masz rację, ale teraz nie da się wyjść nawet poza Manhattan. Gil próbował, lecz wojsko go nie przepuściło, choć jest żołnierzem. Cholera… był. Biedak.

Jenica popatrzyła na pocztówkę.

– Jak więc Vasile Lupowi udało się ominąć blokady? Jak wydostał się poza Manhattan i dotarł do Valhalli? To przecież daleko za White Plains.

– Sądzisz, że przeszedł przez lustro, prawda? Użył starych dobrych, srebrnych drzwi…

– No i…?

– Co ma znaczyć to „no i”?

– Harry, mam we krwi wirusa strigoica. Ja też mogę skorzystać ze starych dobrych, srebrnych drzwi.

– Nie chcesz chyba powiedzieć, że…

– Mogę poszukać Yasile Lupa. Pójść za nim do Valhalli, odesłać go do trumny i zamknąć w niej po wsze czasy. Mam rytuał potrzebny do odczarowania go.