– A co z Misquamacusem? Nie pozwoli ci na to… tak, jak nie pozwolił ci na to tutaj, w tym mieszkaniu.
– Mam kość. Ochroni mnie. Kiedy odczaruję Vasile Lupa, Misquamacus nie będzie miał ducha do ukrycia się. Coś wymyślę.
– Oszalałaś. Sama mówiłaś, że lustrzany świat jest niebezpieczny. Na Boga, Jenico… kiedy przejdziesz przez lustro, jeżeli w ogóle ci się to uda, będzie tam wampir na wampirze. Nie przeżyjesz dwóch minut. A jeśli uważasz, że uda ci się samej pokonać Misquamacusa, wybij to sobie z głowy. Zanim zdążysz policzyć do trzech, uwięzi twoją duszę w ciele jakiegoś zapchlonego pieska preriowego.
– Zaryzykuję. Co mi innego pozostaje? Jestem jedyną osobą w tym mieście, która wie, jak odesłać Zbieracza Wampirów do trumny i potrafi go znaleźć. – Przerwała na chwilę. Jej twarz błyszczała od potu, a czarne włosy przykleiły się do czoła. – Gil zginął za nas. Nie zginął jednak na darmo. Jeśli to konieczne, jestem gotowa na to samo.
Napiłem się wina i przez chwilę myślałem, że zwrócę spaghetti.
– To bardzo szlachetne – mruknąłem – ale jak większość szlachetnych pomysłów, bardzo głupie. Co będzie, jeśli znikniesz w lustrze i więcej cię nie zobaczę? Skąd będę wiedział, czy udało ci się odesłać Vasile Lupa do trumny? Skąd będę wiedział, że zniszczyłaś Misquamacusa?
– Twój przewodnik duchowy ci to powie.
– Nie, to nie wypali. To samobójstwo.
– Więc co? Będziemy siedzieć w tym mieszkaniu i czekać na śmierć z braku wody?
Nagle na ulicy rozległ się straszliwy krzyk – był to krzyk kogoś cierpiącego potworne katusze. Podeszliśmy do okna i wyjrzeliśmy. Księżyc już wzeszedł i mogliśmy dostrzec kilkanaście czarnych postaci, idących tyralierą wzdłuż ulicy.
Byli to zabójcy potworów – istoty z dymu i ciemności których postacie powstały z okruchów szkła i różnych śmieci, ściągniętych z ulicy. Widać było ich rogi i naszyjniki, a ponieważ poruszali się powoli i majestatycznie, wyglądali jak bizony z potężnymi łbami.
Naprzeciwko nich stało troje strigoi – dwóch mężczyzn, jeden całkowicie nagi, i półnaga kobieta. Czwarte strigoi leżało na asfalcie, rozerwane na kawałki. Nad jego szczątkami unosił się dym, a głowę otaczały płomienie.
Dwaj zabójcy potworów podeszli kilka kroków do przodu. Nagie strigoi odwróciło się, zamierzając uciec, ale z oczu zabójców potworów wystrzeliło białe światło i trafiło je prosto w plecy. Przez ułamek sekundy widać było jego płonące wnętrze – klatka piersiowa jarzyła się szkarłatem jak lampa. Potem rozprysnęło się na kawałki, ręce i nogi pofrunęły na boki, a trzewia i narządy wewnętrzne, płonące jak pochodnie, zostały rozrzucone po jezdni.
Pozostałe dwa strigoi zdążyły dobiec do domu po przeciwnej stronie ulicy i zaczęły wspinać się po ścianie jak wiewiórki, ale zabójcy potworów byli szybsi. Kiedy strigoi dotarły do połowy pierwszego piętra, myśliwi unieśli głowy, otworzyli oczy i sześć oślepiających promieni światła trafiło uciekającą dwójkę w głowy i plecy. Kobieta wrzasnęła, co zabrzmiało jak krzyk kogoś, kto właśnie po raz pierwszy zobaczył piekło, i wybuchła.
Na ulicę spadły płonące kawałki ciał strigoi. Głowa kobiety potoczyła się pod samochód i zanim jeszcze zgasła, zabójcy potworów już dochodzili do rogu Leroy Street i Hudson i skręcali w prawo.
– No proszę – powiedziałem do Jenicy. – Wygrywamy.
– Wiesz przecież, że nie wygramy, dopóki nie zginie Zbieracz Wampirów, a wraz z nim ten twój Misquamacus.
– Wolałbym, abyś przestała go nazywać „moim” Misquamacusem. Ten świr nie przyniósł mi niczego poza nieszczęściem… od samego początku, kiedy tylko po raz pierwszy usłyszałem jego imię.
Odwróciłem się od okna.
– On jest „twoim” Misquamacusem, Harry. Wiem, jak odczarować Vasile Lupa, ale sądzę, że to właśnie ty możesz zniszczyć Misquamacusa. Pamiętasz rytuał, o którym wspominał mój ojciec?
– Jaki rytuał?
– Opisał go w swoim dzienniku. Powiedział, że wirus strigoica może zostać przekazany mężczyźnie przez kobietę, jeżeli podda się on rytuałowi Samodivy, który sprawi, iż jego krew stanie się podatna na zakażenie.
– Nie rozumiem, o czym mówisz… To znaczy chyba rozumiem, ale nie wiem, czy mi się to podoba.
– Nie chciałbyś chyba, abym sama weszła do lustra, by szukać Vasile Lupa, prawda? Więc chyba lepiej, abyś wszedł tam ze mną, prawda?
– Postradałaś zmysły.
Jenica podeszła do mnie i ujęła moje dłonie w swoje. Zobaczyłem krople potu na jej górnej wardze.
– Harry… nikt poza mną nie może odczarować Vasile Lupa, ale nie zrobię tego bez ciebie. Jaki więc mamy wybór?
– Pomyślałem sobie, że śmierć z braku wody brzmi dość atrakcyjnie.
– Jestem pewna, że ojciec ma gdzieś książkę opisującą rytuał Samodivy.
– No dobrze, ale co to właściwie jest? Dla mnie brzmi jak nazwisko irlandzkiego śpiewaka operowego.
– Samodiva to w różnych mitologiach coś innego. W Bułgarii jest to wróżka mieszkająca w drzewach. W Rumunii nie jest to ani on, ani ona, tylko „ono”, coś w rodzaju rejestratora śmierci. Mieszka głęboko w lasach i zawsze ma twarz ukrytą w ciemności. W jego księdze nazwiska żyjących są zapisane czerwonym atramentem, a zmarłych czarnym.
– Więc przeprowadzisz rytuał Samodivy i moja krew będzie podatna na twojego wirusa? Też zostanę półwampirem? I będę mógł, tak jak ty, przechodzić przez srebrne drzwi?
Jenica skinęła głową.
– Tak, wtedy będziesz mógł iść ze mną.
– Właśnie o to mi chodzi. Ale abym się zaraził, musi… hm… dojść między nami do zbliżenia, tak?
– Tak.
– A to dla ciebie nie problem?
– Dlaczego miałoby to być dla mnie problemem?
– Nie wiem. Bez szczególnego powodu. Jeżeli uważasz, że tak powinno być, to nie mam nic przeciwko temu.
Wyciągnęła rękę, delikatnie chwyciła mnie za płatek ucha, po czym potarła go kciukiem i palcem wskazującym. Jeszcze nigdy żadna kobieta nie zrobiła mi czegoś tak podniecającego.
– Harry… nie mamy wyboru. Nasze przeznaczenie mówi, że musimy to zrobić.
Kończyłem kolejny kieliszek wina, a Jenica przeglądała książki ojca, szukając opisu rytuału Samodivy. Potrzebowałem czegoś dla dodania sobie odwagi. Nie bałem się zakażenia vampiritis, zwłaszcza w sposób, w jaki Jenica zamierzała to przeprowadzić, ale obawiałem się Misquamacusa. Miałem nadzieję, że zabójcy potworów załatwią sprawę za mnie, ponieważ jednak Misquamacus uciekł z Manhattanu, byłem przekonany, że szansa jego złapania jest niemal równa zeru.
– Mam! – zawołała w końcu Jenica. – „Rytuał Samodivy, który odbiera mężczyźnie naturalną odporność na wirusa strigoica i inne zakażenia spowodowane przez czarownice i opętane kobiety. Dodaje on jego imię do spisu martwych bez usuwania go ze spisu żywych, ponieważ nie umarł”.
– Jesteś pewna?
– Harry, któregoś dnia wszyscy umrzemy i nasze imiona będą zapisane czarnym atramentem.
– Czytaj dalej. Mów, co mamy robić.
– To jest w bardzo starym dialekcie munteańskim, z Wołoszczyzny. „Aby rozpocząć, opętana kobieta lub czarownica musi oczyścić mężczyzną, goląc go”.
Potarłem podbródek, który pokrywała trzydniowa szczecina.
– Nie ma problemu, golenie na pewno mi się przyda. Lepiej umrzeć umytym i oporządzonym, prawda?
– „Brzytwa musi być poplamiona krwią opętanej kobiety lub czarownicy”.