– Ciii… spałeś tak długo, ponieważ byłeś przemęczony. Poza tym potrzebowałeś czasu na wchłonięcie do krwi wirusa strigoica.
– No tak, zapomniałem, że jestem teraz półwampirem. – Potarłem potylicę. – Nie czuję się jednak inaczej. Poza tym, że mam na głowie guza jak kula do kręgli.
– Mylisz się, Harry. Jesteś inny. Możesz teraz robić rzeczy, których nie mogłeś robić dotychczas. Zobacz.
Ujęła moją prawą dłoń i odciągnęła palec wskazujący do tyłu. Było to niesamowite. Wyginał się bez najmniejszego wysiłku, aż dotknął przedramienia tuż przy nadgarstku. Spróbowałem zrobić to samo z palcem środkowym i udało się to wcale nie gorzej.
– Fantastyczne! Harry Erskine, Przepowiadacz Przyszłości z Hinduskiej Gumy! Odkryje waszą przyszłość, zawiązując się równocześnie w supły.
Odgiąłem pozostałe palce – były tak samo elastyczne.
– Jest jeszcze coś – powiedziała Jenica. – Kiedy spałeś, poszłam na dół. Zrobiłam to, o co mnie wcześniej prosiłeś… wsadziłam dłoń w lustro.
– Nie mów, że nie weszła.
– Z początku nie chciała. Próbowałam trzy razy, ale w końcu się udało. Dopiero kiedy powiedziałam sobie: Jenico, to są drzwi. Sądzę, że poza krwią strigoica potrzebna jest tu silna wiara.
– Dzięki Bogu. Nie chciałbym mieć świadomości, że to, co wczoraj zrobiliśmy, było stratą czasu.
– Może się teraz ubierzesz? Przymierz coś z ubrań mojego ojca, a ja w tym czasie zrobię kawę.
Wstałem, odsunąłem zasłony i przeciągnąłem się. Ze zdumieniem stwierdziłem, że mogę się odchylić do tyłu niemal tak daleko jak Jenica. Musiałem jednak przyznać, że czuję się inaczej. Moje stawy i mięśnie były luźniejsze, a całe ciało aktywniejsze i żwawsze – jakbym miał dziesięć lat mniej.
Przejrzałem szafę Razvana Dragomira i znalazłem czarną jedwabną koszulę i czarne spodnie. Spodnie były nieco ciasnawe, ale Razvan Dragomir prawdopodobnie nie wypijał siedmiu puszek guinnessa dziennie. Poszedłem do kuchni, gdzie Jenica właśnie robiła kawę na wodzie mineralnej. Nie mieliśmy mleka, więc zjadłem garść płatków kukurydzianych prosto z pudełka.
– Powinniśmy dostać się do Kensico Country Inn jeszcze za dnia – powiedziałem. – Musimy sprawdzić, ile mają tam luster. A biorąc pod uwagą tego gościa z wczoraj, który wyskoczył z wanny, musimy też chyba zająć się wszystkimi zbiornikami wodnymi – stawami, beczkami z deszczówką, i tym podobne.
– A potem zaczekamy do zmroku, aż Vasile Lup wyjdzie z lustra?
– Tak. Kiedy już wyjdzie, zbijemy wszystkie lustra, żeby rano, po powrocie, nie miał się gdzie schować. Wypowiesz wtedy formułę i odczarujesz go. Vasile Lup zostanie odesłany tam, skąd przybył, i Misquamacus nie będzie miał ducha, w którym mógłby się ukryć.
– Ale nie wiesz jeszcze, jak go zniszczyć?
– Liczę na tę kość.
– To wszystko?
– A co innego mogę zrobić? Nie mamy pojęcia, jak ta kość działa, wygląda jednak na to, że odstrasza strigoi i zabija szczury lepiej niż cokolwiek innego, a Misquamacus też nie sprawiał wrażenia szczęśliwego, kiedy mu nią pomachałem.
– I to cały twój plan?
– Chyba tak. Nie wiem, co więcej mógłbym zrobić.
– Może powinieneś wezwać Śpiewającą Skałę?
Pokręciłem głową.
– Nie odpowie mi. Już prosiłem go o pomoc, ale on jest zwolennikiem samodzielnego działania. Uważa, że nie należy stale prosić zmarłych o radę, bo to sprawia, że robimy się podobni do nich.
– No dobrze. Więc co teraz? Ruszamy? Dokończyłem kawę i wstałem.
– Czemu nie? Żyje się tylko raz.
– Mam jeszcze jedno pytanie… – powiedziała Jenica. – Jak znajdziemy drogę do Kensico Country Inn, kiedy wejdziemy w lustro?
– Myślę, że w zwykły sposób, tyle że będziemy się poruszali w odwrotną stronę.
– Nie dodajesz mi pewności siebie.
– Jenico, cały świat oszalał. Jedenastego września było strasznie, ale to jest jeszcze bardziej szalone. Spróbujmy improwizować. To jedyny sposób.
Popatrzyła na mnie.
– Kiedy straciłeś żonę i dziecko, był to dla ciebie ciężki cios, prawda?
– Nie straciłem ich, ale zgubiłem, to wszystko.
– Nie wolno ci myśleć, że nie warto żyć. Gdzieś ktoś na ciebie czeka.
– Może, teraz jednak muszę się rozprawić z mściwym indiańskim czarownikiem.
Jenica zapakowała do torby krucyfiks, święconą wodę i książkę o svarcolaci. Ja wziąłem tylko kość.
Zeszliśmy na dół i stanęliśmy przed lustrem.
– Spróbuj najpierw włożyć palec – powiedziała Jenica. – Upewnij się, że możesz w nie wejść.
Popatrzyłem na swoje odbicie. W czarnej jedwabnej koszuli i ciasnych czarnych spodniach wyglądałem jak iluzjonista. Moją następną zadziwiającą sztuczką będzie włożenie dłoni w stuprocentowo prawdziwe lustro i wejście w szkło.
Kiedy to zrobiłem, miałem wrażenie, że szkło lepi mi się do palców, zimne, ciężkie i płynne jak rtęć. Mój palec wszedł jednak do środka i połączył się z odbiciem pozostałej części dłoni, po czym bez trudu go wyciągnąłem, cały i nieuszkodzony.
Odwróciłem się do lenicy.
– I co ty na to? Co ty na to?
– Jak widzisz, rytuał Samodivy działa.
– Jestem półwampirem. Cholera. Nie do wiary.
– Zgadza się, masz we krwi wirus strigoi. Jesteś taki sam jak ja.
Nagle uświadomiłem sobie całą powagę sytuacji. Podejmowałem już w życiu ryzyko, walczyłem z Misquamacusem, ale tym razem nie wierzyłem, abyśmy oboje mieli szansę przeżycia. Uniosłem podbródek Jenicy i pocałowałem ją.
– Przynajmniej nikt nie powie, że odbyło się to mało oryginalnie.
Postanowiłem iść pierwszy. Ustaliliśmy, że jeżeli coś będzie nie tak, Jenica nie pójdzie za mną. Nawet gdyby strigoi Misquamacusa rozprzestrzeniły się na całym terenie północno-wschodnich stanów, miałaby szansę przeżyć.
Stanąłem przed lustrem. Harry Erskine, to nie jest dobry pomysł – powiedziałem sobie. Nie masz pojęcia, dokąd się udajesz, ani co będziesz musiał zrobić, kiedy się już dostaniesz na drugą stronę. Zrobiłem jednak krok do przodu, cały czas głęboko wierząc w to, że lustro to srebrne drzwi i prowadzi do świata lustrzanych odbić.
Zamknąłem oczy. Poczułem twarde, bezgłośne uderzenie – coś podobnego do tego, czego się doświadcza, wpadając do basenu z kilkunastostopowcj wieży. Kiedy otworzyłem oczy, okazało się, że stoję w korytarzu, ale był to korytarz bardzo różniący się od tego, który przed chwilą opuściłem. Było tu jasno i przewiewnie, drewniana podłoga była polakierowana, a otwarte podwójne drzwi prowadziły na białą kamienną werandę. Z zewnątrz wpadała ciepła bryza, gdzieś niedaleko śpiewały ptaki.
Jenica stała obok mnie, ale druga Jenica w dalszym ciągu wpatrywała się we mnie z korytarza, który właśnie opuściłem. Byłem w lustrze. Przeszedłem na drugą stronę.
– Chodź! – zawołałem i machnąłem do Jenicy, poruszając ustami, jakby była głucha. – Chyba wszystko jest w porządku!
Nie wiedziałem, czy mnie słyszy, ale podeszła powoli do lustra. Jej odbicie zbliżyło się do szkła od wewnątrz – i po chwili obie Jenice stały z przyciśniętymi do siebie dłońmi, patrząc sobie w oczy.
– Wszystko w porządku! – krzyknąłem. – Możesz przechodzić!
Jeszcze przez chwilę się wahała, po czym opuściła głowę i przeszła. Rozległ się dźwięk przypominający odgłos miażdżonego szkła, a potem buchnęło kolorami i kształtami. Jenica i jej lustrzane odbicie zlały się w jedną osobę i po chwili staliśmy obok siebie, a korytarz w jej domu był pusty. Jenica popatrzyła na mnie.