Wszędzie migotało rozbite szkło, ale żaden kawałek nie był na tyle duży, aby dało się w nim zobaczyć choćby jedno oko. Poszedłem także do samochodów i rozbiłem ich wsteczne lusterka.
Poziom wody w stawie bardzo opadł i zobaczyłem mokre kępy zielska, obrośnięte glonami kamienie oraz zardzewiałą dziecięcą hulajnogę. Pozostał jeszcze głęboki na mniej więcej pół metra i ciągnący się przez prawie siedem metrów owal wody, nadal jednak wyciekała i miałem nadzieję, że za jakieś dwadzieścia minut całkiem zniknie.
Popatrzyłem na wschód. Brzeg słonecznej tarczy zaczynał już muskać drzewa.
– Pewnie strigoi zaraz wrócą – powiedziała Jenica. – Modlę się, aby się nie okazało, że znalazły sobie inną kryjówkę.
– Ja też.
Wróciliśmy do hotelu i ukryliśmy się w kącie holu, między niebieskimi zasłonami i zegarem w wysokiej skrzynce. Jenica wyjęła krzyż i święconą wodę, położyła jedno i drugie na parapecie, po czym wzięła książkę o svarcolaci i otworzyła ją na stronie z formułą odczarowującą Vasile Lupa.
– Jesteś gotowa? – zapytałem.
Znów popatrzyła na mnie w sposób, którego nie potrafiłem zinterpretować.
Kiedy otwierałem usta, by coś powiedzieć, rozległ się ogłuszający huk, jakby gdzieś w pobliżu wybuchła bomba. Do holu wpadł Zbieracz Wampirów, a za nim kilkoro jego strigoi. Wydawał się jeszcze większy i ciemniejszy, niż kiedy widziałem go poprzednim razem. Cała banda ciągnęła za sobą smugi dymu. W drodze powrotnej musiało złapać ich słońce.
Krążyli po holu, klepiąc się po płonących płaszczach. Wszystkie strigoi miały zakrwawione podbródki i przesączone krwią przody ubrań, jakby właśnie zeszły ze zmiany w rzeźni. Byli zbyt zajęci gaszeniem palących się ubrań, aby zauważyć, że zmienił się wystrój wnętrza, kiedy jednak dym się przerzedził, Zbieracz Wampirów zawył ze zdziwienia i wściekłości. Podszedł do rozbitego lustra i okręcił się wokół własnej osi, odchylając się jak najdalej od okien. Jego twarz wykrzywiała wściekłość i można było odnieść wrażenie, że wszystkie cienie tworzące jego sylwetkę się najeżyły.
Susan Fireman pobiegła sprawdzić lustro na korytarzu – to, przez które weszliśmy z Jenicą. Kiedy ujrzała, że i ono jest rozbite, jęknęła z przerażenia. Musiała się domyślić, co się stało, i zrozumiała, jak to się zakończy. Jedno ze strigoi pognało sprawdzić łazienki, a pozostała dwójka pobiegła do sali konferencyjnej, ale tam także zrobiliśmy swoje. Rozbiliśmy wszystkie trzy znajdujące się tam lustra, sięgające od podłogi do sufitu, i przeszukaliśmy kieszenie zmarłym.
Ze wszystkich strigoi jedynie Frank pozostał na miejscu, pośrodku holu. Pochylił głowę, spod jego ubrania leciał dym. Susan Fireman podeszła do niego i wbiła w jego twarz spojrzenie swoich bladych oczu.
– To ty! To twoja robota, prawda? Zaufałam ci, Frank! Zaufałam ci! Mogłam poderżnąć ci gardło i wypić twoją krew, ale dałam ci nieśmiertelność! Gdzie oni są? Gdzie są? Sprowadziłeś ich tutaj, tak? Poszedłeś się z nimi zobaczyć i ustawiłeś lustra przodem do ściany!
Zbieracz Wampirów popatrzył na Franka z taką nienawiścią, że zmarszczyła mi się skóra na głowie. Frank uniósł wzrok i spojrzał na niego. Na polerowaną podłogę padał wąski pasek światła i buty naszego doktorka zaczęły się palić.
– Zapomnieliście o jednym – powiedział Frank głosem, świadczącym o tym, że jest straszliwie zmęczony. – Jeśli niektórzy ludzie coś obiecują, to dotrzymują swojej obietnicy nawet po śmierci. Ja przysięgałem chronić ludzkie życie, i nikt nie jest w stanie mnie zmusić, abym złamał tę przysięgę.
Susan Fireman zrobiła dwa kroki w jego kierunku. Była tak szybka, że nie zauważyłem noża w jej dłoni, zobaczyłem tylko półkoliste tryśnięcie krwi, wyglądające jak jasnoczerwony wachlarz, i Frank osunął się do tyłu, a jego głowa opadła na bok, jakby była zamocowana na pojedynczym zawiasie.
Zbieracz Wampirów znowu zawył, ale tym razem zabrzmiało to jak chór, jakby jednym głosem zawyły tysiące cierpiących katusze dusz. Dwoma szarpanymi ruchami przesunął się do Franka.
– Teraz! – wrzasnąłem i wypchnąłem Jenicę zza zasłony.
23
Zbieracz Wampirów i strigoi odwrócili się ze zdumieniem do Jenicy. Mieli wściekłe oczy, zakrwawione ubrania, zza kołnierzy leciał im dym i byli prawdopodobnie najstraszliwszą bandą, jaką można spotkać na świecie, ale Vasile Lup był najgorszym koszmarem. Sposób, w jaki pochylał się z boku na bok, z twarzą, która w ciągu sekund zmieniała się w coś innego, był przerażający.
Jeszcze straszniejsze było to, że ukrywał się w nim Misquamacus, co sprawiło, że stał się bardziej mściwy niż kiedykolwiek – nawet wtedy, gdy został svarcolaci.
Jenica jednak – Boże, chroń ją! – szła w jego kierunku, jakby wcale się go nie bała. Trzymała wysoko ozdobiony kamieniami krzyż, pryskała na boki święconą wodą i recytowała słowa formuły odczarowującej wysokim, wyraźnym głosem:
– Zwalniam cię, Vasile Lup! Rozpraszam twojego ducha! Niech ziemia weźmie z powrotem ciało, które ci dała, niech wiatr weźmie z powrotem oddech, a rzeki niech zabiorą twoją krew! Niech popioły twojej duszy zostaną rozrzucone jak popioły twojego ciała!
Zbieracz Wampirów pochylił się ku niej i ryknął, ale Jenica ponownie smagnęła go święconą wodą.
– Zwalniam cię, Vasile Lup! Oby pamięć o tobie rozwiała się z pyłem, a twoje imię zostało zapomniane przez języki tych, którzy kiedykolwiek je wypowiadali! Niech gwiazdy zapomną o tym, że kiedykolwiek przepowiadały twój los, a księżyc niech zaprzeczy, że kiedykolwiek szedłeś w jego świetle!
Zbieracz Wampirów zrobił chwiejny krok w jej stronę. Otworzył usta, w których pojawiły się kolejne usta, drugie i trzecie, a jego krzyk sprawił, że cały budynek zadrżał, jakby tuż nad naszymi głowami przeleciał odrzutowiec bojowy.
Jenica odwróciła kartkę, ale kiedy miała wypowiedzieć końcową formułę, skoczyła ku niej Susan Fireman i wyrwała jej książkę z rąk.
– Harry! – krzyknęła Jenica.
Susan Fireman biegła ku drzwiom, przyciskając książkę mocno do piersi. Wyskoczyłem zza zasłony, aby odciąć jej drogę, ale była dla mnie zbyt szybka. Zbiegła schodami na podjazd – prosto w promienie słońca.
Zanim przebiegła kilka jardów, z jej płaszcza zaczął lecieć dym. Robił się coraz gęstszy i gęstszy i Susan zwolniła, więc mogłem się do niej nieco zbliżyć. Nagle zapaliły się jej włosy i wrzasnęła z bólu.
– Harry! Książka! – zawołała Jenica. – Nie pozwól, żeby się spaliła!
Było już jednak za późno. Kiedy Susan Fireman dotarła do skraju otaczającego staw trawnika, cała buchnęła płomieniem. Krzyknęła, przewróciła się na bok i zaczęła turlać, lecz płomienie robiły się coraz większe. Podbiegłem do niej i próbowałem zabrać jej książkę, ale trzymała ją blisko siebie, a buchało od niej zbyt wielkie gorąco, aby można się było bardziej zbliżyć.
Po chwili przestała krzyczeć i leżała na trawie bez ruchu w pozycji embrionalnej, wpatrując się we mnie, a słońce ją kremowało. Skóra na jej twarzy pękała i czerniała, wargi napęczniały i również popękały. Przez spalone ciało dłoni zaczęły wychodzić kości. Smród spalonego ludzkiego ciała był tak intensywny, że dostałem mdłości.