– To kość z nogi ojca Juana de Palosa, który przybył na Florydę we wrześniu tysiąc pięćset czterdziestego drugiego roku z hiszpańską flotą Alvara Nuneza Cabeza de Vaca.
Jenica potrząsnęła głową, jakby miała wodę w uszach.
– Nie rozumiem, ojcze. Nie rozumiem.
– To nietrudne, skarbie Ojciec Juan był wampirem… Cabeza de Vaca zabrał go ze sobą, aby zlikwidował Apelachów, którzy byli szczególnie wrogo nastawieni wobec hiszpańskich konkwistadorów Ale u wybrzeży Florydy pięć statków Cabeza de Vaca zniszczył w nocy sztorm, a ojciec Juan został wyrzucony na brzeg i pojmany Kiedy wzeszło słońce, spłonął jak każde strigoi. Wielki czarownik Apelachów zatrzymał jednak kość z jego nogi, wyrył na niej magiczne symbole i dał jej moc Dachihna. W mitologu Apelachów Dachihn to manitou, które może wezwać zmarłych na pomoc żywym, a potem odesłać ich z powrotem w niebyt. Czarownik zrobił to, aby Apelachowie mieli broń, której mogliby użyć, gdyby hiszpańscy konkwistadorzy przywieźli ze sobą jeszcze więcej strigoi. Ale nie zrobili tego.
– A do czego pan jej potrzebował? – spytałem.
– Chciałem ożywić strigoi, a może tego dokonać jedynie svarcolaci. Odkryłem jednak, że svarcolaci może być ożywiony tylko przez duchy kraju, z którego pochodzi. W Ameryce nie ma rumuńskich duchów, jest zbyt daleko od Karpat. Plan Gheorghe Vlada, aby zniszczyć Indian, nigdy by się nie powiódł, bo dopóki nie miał świętej kości i mocy Dachihna, nie mógłby obudzić Vasile Lupa.
– Nigdy mi o tym nie opowiadałeś – wtrąciła się Jenica. – Nigdy nie mówiłeś, że znalazłeś trumny strigoi.
– Skarbie, znalazłem je wiele lat temu, ale po co miałbym ci o tym mówić, jeżeli nie znalazłem sposobu ich ożywienia?
– Po co? Jestem twoją córką! Twoim ciałem i krwią! Jestem półstrigoica!
– Jeżeli uważasz, że cię zwiodłem, to przepraszam. Nie byłem pewien, czy zaakceptujesz to, co zamierzałem. Jesteś taka podobna do swojej matki…
– Jak… zna…lazłeś… tę kość? – Jenica była taka zła, że się jąkała.
– To było bardzo trudne, kochanie. Zajęło mi to ponad ćwierć wieku. Czasami byłem bliski załamania, ale nie rezygnowałem, wiedziałem bowiem, że jest to klucz do mojego wielkiego planu. W końcu odkryłem ją w prywatnej kolekcji w Pescagoula. Należała do starej kobiety, emerytowanej pani antropolog, która nie miała pojęcia, co to jest. Tylko ta święta kość mogła ożywić Vasile Lupa, ale tylko indiański szaman mógł znać rytuał, który sprawiłby, że zadziała. – Zaśmiał się niewesoło. – Mało jednak brakowało, aby po tych wszystkich latach mój wielki plan legł w gruzach. Nie mogłem znaleźć indiańskiego czarownika, który by wiedział, jak się do tego zabrać, i znał rytuał Dachihna. Przeczytałem wszystkie książki i artykuły na temat magu Apelachów, jakie udało mi się znaleźć, nie było w nich jednak niczego o ożywianiu zmarłych A potem nastąpił jedenasty września Oczywiście nic nie rozumiałem z tego, co się działo. Skąd miałem wiedzieć, że ogień w płonących wieżach World Trade Center spowodował, że duch Misquamacusa ponownie zlał się w jedno? Odkryłem to znacznie później, kiedy mogłem znów wejść do krypt pod kościołem Świętego Stefana. Gdy tylko tam wszedłem, poczułem się, jakby owiał mnie huragan. Misquamacus wniknął we mnie jak wicher i przemówił do mnie. Dał mi moc i wiedzę, jak używać kości, mogłem więc ożywić Vasile Lupa.
– Pakt z diabłem. – mruknąłem.
– Jeżeli chce pan to tak nazwać, to owszem, zawarliśmy umowę. Misquamacus miał ożywić Vasile Lupa i ukryć się w jego wnętrzu. Vasile Lup nie chciał być budzony ze snu, ale nie miał wyboru. Zostawiłem w jego trumnie kość, aby nigdy nie mógł tam wrócić.
– I dał pan Misquamacusowi całą armią wampirów?
– No cóż… Strigoi miary się żywić krwią białych ludzi i wszystkich innych, których Misquamacus uważał za wrogów. Indianie mieli być oszczędzani. W ciągu kilku lat odzyskaliby swój kraj i mogliby żyć w nim bezpiecznie za dnia, a strigoi rządziłyby nim w nocy.
– Przyjemny scenariusz – prychnąłem.
Razvan Dragomir popatrzył na swoją córkę.
– To bardzo niedobrze, że musiałaś się w to włączyć, skarbie, z tym… człowiekiem. Mogła to być złota era dla nas, Indian i strigoi.
Podszedłem i trąciłem go kością. Cofnął się, jakbym potraktował go prądem.
– A więc ta kość może wzywać duchy z zaświatów i odsyłać je tam z powrotem?
– Nie bez rytuału Apelachów.
– Chyba nie potrzebuję rytuału Apelachów. Myślę, że wystarczy wsadzić tę kość tam, gdzie najbardziej boli. Może mógłbym zrobić z panem to samo, co robił ze swoimi wrogami Dracula, jeśli wie pan, co mam na myśli.
Pchnąłem go ponownie końcem kości i niemal podskoczył, wywracając oczy jak epileptyk.
– Nie wiem, kim pan jest, ale nie może pan nic zrobić, aby powstrzymać strigoi. Są wszędzie i każdej nocy będzie ich więcej.
– Naprawdę? Tak się tylko panu wydaje. Ścigają je zabójcy potworów, wnukowie Zmiennej Kobiety, i wkrótce wytropią wszystkie co do jednego i upieką. Nawet jeśli któremuś z nich uda się przeżyć, pozostać żywym umarłym czy jak to tam nazwać, co pańskim zdaniem zrobi Misquamacus, kiedy niemal wszyscy jego sojusznicy zostaną zlikwidowani?
– Zawarliśmy pakt. Mamy umowę. Indianie za dnia, strigoi w nocy.
– Może i ukrywa pan w sobie ducha Misquamacusa, ale nie wie pan, kto to jest. Naprawdę sądzi pan, że pozwoli przez całą noc szaleć po swojej cennej prerii zgrai białych wysysaczy krwi? On wykorzystuje pana, przyjacielu. Używa pana, aby dokonać zemsty, a kiedy już się zemści, pan i pańskie wampiry pójdziecie do trumien, gdzie wasze miejsce.
– Milcz! – wrzasnął Razvan Dragomir. Jego twarz zaczęła się gwałtownie zmieniać, przybierając rysy Misquamacusa. Próbował złapać kość, ale odsunąłem ją na bok, po czym znów go nią kilka razy dźgnąłem. Za każdym razem dostawał lekkich drgawek. – Strigoi! – ryknął. – Potrzebuję was! Strigoi, weźcie tego człowieka! Jego krew jest wasza!
Cofnąłem się o krok. Woda już niemal całkiem spłynęła, pozostało jeszcze może jakieś parę centymetrów. Kiedy się cofałem, z lustra wody wysunęła się ręka i złapała mnie za kostkę. Po chwili wysunęła się druga – z kuchennym nożem, który wbił się w mój but i bok stopy. Nawet nie umiem opisać, jak cholernie zabolało.
– Spadajcie! – krzyknąłem i zacząłem walić w atakujące mnie dłonie kością, nie zniknęły jednak, a obok nich zaczęły pojawiać się następne i następne. Po chwili ze trzydzieści dłoni trzymało mnie za nogi. Pękała na nich skóra i leciał z nich dym, ale mimo że paliło je słoneczne światło, wciągały mnie w dół. Nagle przypomniałem sobie, że przecież jestem półstrigoi, więc mogę przenikać przez powierzchnię zwierciadlanych odbić. Waliłem w dłonie kością, ale nie puszczały. Choć woda miała zaledwie kilka centymetrów głębokości, wkrótce byłem zanurzony w niej po pas.
– Jenico! – darłem się, ale kiedy spojrzałem tam, gdzie jeszcze niedawno stała, zobaczyłem, że ucieka. – Jenico!
Misquamacus podszedł bliżej.
– Zamierzam pozwolić tym krwiopijcom zabrać cię, dokądkolwiek zechcą, zarżnąć jak bizona i opróżnić twoje żyły z krwi – powiedział. – Wtedy nakarmię twoim trupem kruki.
Rzucałem się wściekle, ale rąk było zbyt wiele i były jak dla mnie zbyt silne. Po kolejnej minucie wciągnęły mnie w wodę do piersi i nie mogłem nawet swobodnie poruszać ręką, aby je uderzać kością. Wokół migotały noże, które dźgały mnie w pośladki, uda i plecy. Wyłem z bólu, a Misquamacus patrzył na mnie bez słowa.