– Ja też nie mam wątpliwości, że zbrodni dokonało Stowarzyszenie, ale… sam nie wiem, czuję, że w tej sprawie jest coś więcej, znacznie więcej. Dlatego chciałbym spędzić tu jakiś czas, mam nadzieję, że niedługi. Choć pewnie trudno ojcu w to uwierzyć, tęsknię za moim nowym, dopiero co rozpoczętym życiem w Bilbao. Moi tamtejsi współbracia są wspaniali.
– Zrób to, co uznasz za stosowne, mój synu, byłeś tylko wywiązał się z zadania. I nie patrz na zegarek ani na kalendarz, pośpiech jest złym doradcą.
– Mam jednak nadzieję, że nie zabawię tu długo.
– Wezwę Domenica.
– Dobrze, dziękuję.
– Nadal nie jesteś do niego przekonany?
– Bynajmniej, przecież wie ojciec dobrze, że go cenię, choć nasze sposoby pracy bardzo się od siebie różnią.
– Tak, wiem, cóż jezuita i dominikanin… a jednak obaj służycie Kościołowi równie skutecznie.
Ovidia Sagardię kosztowało sporo czasu i cierpliwości znalezienie wspólnego języka z Domenikiem Gabriellim, człowiekiem ostrożnym i nieufnym, a w pracy pedantycznym i chorobliwie upartym. Zdaniem Ovidia Domenicowi brakowało wyobraźni, Domenico z kolei uważał, że jezuita grzeszy jej nadmiarem.
– Ojcze, czy mogę zająć mój dawny gabinet? – chciał wiedzieć Ovidio.
– Obawiam się, że to niemożliwe. Wprowadziliśmy zmiany w departamencie, dopilnuję jednak, by przygotowano ci odpowiednie miejsce do pracy.
– Dziękuję – rzucił Ovidio oschle, nie bez urazy w głosie. Był zły, że jego gabinet zdążył już zmienić właściciela.
– Chyba się nie gniewasz?
– Nie, skądże znowu!
– Ovidio, mnie nie oszukasz! Zdecydowałeś się odejść, ale my zostaliśmy i musimy kontynuować pracę.
– Rozumiem, ojcze, rozumiem.
– No, to doskonale. A teraz do roboty!
Biskup polecił wezwać Domenica. Wiedział, że będzie musiał poprzeć jezuitę, zwłaszcza że Domenico nie rozumiał Ovidia, nie mógł więc zdawać sobie sprawy z przeżywanego przez niego kryzysu. Zdaniem Domenica zwątpienie u kapłana to rzecz niedopuszczalna, nie ma bowiem nic wznioślejszego aniżeli służba Kościołowi. On sam czuł się osobą uprzywilejowaną i codziennie dziękował Bogu za powołanie. Czuł się również uprzywilejowany jako pracownik Watykanu przydzielony do sekcji zajmującej trzecie piętro, gdzie analizowano wszystko, co działo się na świecie, i badano wpływ tych wydarzeń na Kościół.
Przez godzinę biskup rozmawiał z Ovidiem i Domenikiem, następnie poprosił ich, by połączyli swe siły, gra idzie bowiem o dużą stawkę.
Gdy zostali sami, Ovidio domyślił się ze spojrzenia dominikanina, że ten nie potrafi zrozumieć, dlaczego wrócił. Na dobrą sprawę on sam tego nie rozumiał. Ostatnio za bardzo ulegał impulsom, choć tym razem decydujący okazał się wpływ ojca Aguirre. Jego dawny protektor postawił go oko w oko z rzeczywistością, od której on próbował się odwrócić – rzeczywistością był między innymi ciążący na nim obowiązek rozwiązania sprawy dotyczącej zamachu terrorystów islamskich we Frankfurcie.
14
Chłopak szedł szybkim krokiem stromą uliczką, jedną z wielu prowadzących do serca dzielnicy Albaicin. Był wysoki, dobrze zbudowany, miał kręcone włosy i czarne jak węgiel oczy. Przemykał się ostrożnie, boję się, że zostanie rozpoznany. Właśnie dlatego wybrał się do domu przyjaciela po zmroku. Liczył, że zastanie Mohameda i że o tej porze Darwish, głowa rodziny Amirów, pilnuje placu budów. Bał się go, dobrze pamiętał, jak kiedyś surowo napiętnował zachowanie jego oraz syna. Próbował nawet wszelkimi sposobami zniszczyć ich przyjaźń, właśnie dlatego wysłał syna do Frankfurtu.
Ali dowiedział się po powrocie Mohameda od znajomego, który nadal odwiedzał Czerwony Pałac i usłyszał od Paca, że ich „niemiecki” koleżka zawitał do Granady. Zdumiał się oczywiście na wiadomość, że Omar chce go natychmiast widzieć. O spotkanie z Omarem nie było łatwo, był to nie lada zaszczyt, bo główny przedstawiciel Stowarzyszenia w Hiszpanii nie tracił czasu na rozmowy ze zwykłymi mudżahedinami takimi jak on.
Ali zawdzięczał mu nowe życie, podobnie jak wielu jemu podobnych, których Omar wyratował z nędzy moralnej, w której tkwili. Nadał sens eh bytowi, przypominając im o istnieniu wszechmocnego Allana oraz o słowach Mahometa, jego proroka.
Świat mógł się zmieniać, ale muzułmanie powinni się zjednoczyć, by wystąpić przeciwko chrześcijanom – wrogowi słabemu i zdezorientowanemu.
Tak więc Ali rzucił zajęcie dealera i stał się bojownikiem gotowym zabijać i umrzeć.
Z początku Omar zlecił mu kilka nieznaczących misji – Ali wystąpił w roli łącznika pomiędzy różnymi komórkami organizacji, pewnego dnia Omar zapytał go jednak, jak daleko jest gotowy się posunąć i, zadowolony z odpowiedzi, wysłał go do Maroka, by wraz z innymi braćmi wysadził w powietrze hotel w Tangerze odwiedzany przez zagranicznych gości. Operacja zakończyła się sukcesem, wysłali na tamten świat piętnastu turystów: ośmiu Hiszpanów, dwóch Amerykanów, trzech Brytyjczyków i francuską młodą parę.
Policja nie zdołała wytropić sprawców i nic dziwnego – Omar dopracował wszystko do ostatniego szczegółu. Teraz prosił Alego, by wyszedł z ukrycia i odnowił znajomość ze starym przyjacielem Mohamedem Amirem.
Pod drzwiami jego domu Ali rozejrzał się na prawo i lewo, by upewnić się, że nikt go nie śledzi, następnie przycisnął mocno dzwonek. Usłyszał kroki, po czym drzwi się otworzyły.
Mohamed zamarł wpatrzony w młodego człowieka, którego rysy ginęły w półmroku, ale po sekundzie rozpoznał starego druha.
– Ali!
Wzruszeni padli sobie w objęcia. Tyle razem przeżyli, odkąd ich rodziny wyemigrowały z Maroka do Hiszpanii w poszukiwaniu pracy! Chodzili do jednej klasy, razem snuli marzenia o tym, co zrobią, gdy dorosną. Razem wypalili po kryjomu w szkolnej łazience pierwszego papierosa i razem zaczęli handlować haszyszem oraz popalać skręty w tajemnicy przed rodzicami.
Dom Alego znajdował się dwie ulice dalej, choć od prawie trzech lat stał pusty, bo jego rodzina po latach pracy i oszczędzania wróciła do swego marokańskiego miasteczka. Ojciec otworzył razurę, którą prowadził, zadowolony z życia, razem z dwoma młodszymi synami. Siostry otrzymały korzystne propozycje małżeńskie i choć były prawie dziećmi – starsza miała siedemnaście lat, młodsza piętnaście – założyły już rodziny.
– Wejdź, wejdź… Rozpytywałem o ciebie na mieście, ale nikt nie potrafił mi powiedzieć, gdzie cię szukać… Jak się dowiedziałeś o moim przyjeździe?
– Od Paca, a raczej od znajomego, który nadal zagląda do jego lokalu. Słyszałem, że się ożeniłeś… Wierzyć mi się nie chce!
– Tak, ożeniłem się z siostrą Hasana al-Jariego, wdową po moim kuzynie Jusufie.
– Wiem, że Jusuf zginął śmiercią męczennika.
– To prawda. Hasan uczynił mi wielki zaszczyt, oddając mi za żonę swoją siostrę. Teraz mam dwoje dzieci. No, ale wejdź, każę matce i Fatimie podać kolację, musimy porozmawiać.
– Tak, po to właśnie przyszedłem.
Rozsiedli się wygodnie w salonie i zaczęli gawędzić o dzieciństwie, podczas gdy kobiety obsługiwały ich przy stole. Gdy skończyli jeść i zostali sami, Ali zaczął wyjaśniać Mohamedowi powód swojej wizyty.
– Omar opowiedział mi o wydarzeniach we Frankfurcie. Gratuluję i cieszę się, że przeżyłeś.
– Nie wzbraniałem się przed śmiercią – zapewnił Mohamed chełpliwie.
– Wiem, ja też jestem gotowy umrzeć dla sprawy.
– Ale… Omar… Znasz go? Wiesz, kim jest?