Выбрать главу

– Nie zagraża, bo mu na to nie pozwolimy, dlatego lepiej trzymaj się od niego z daleka. Jego dom nie jest dla ciebie odpowiednim miejscem do modlitwy. W Granadzie są meczety i imamowie, którzy chętnie pokierują twoim duchowym rozwojem i pomogą ci nie zboczyć z obranej drogi.

Omar popatrzył na niego przenikliwie i Mohamed zrozumiał, że to nie rada, lecz rozkaz.

Nagle do pokoju wbiegła mała dziewczynka, a za nią ta sama staruszka, która przyniosła im kawę.

– Tatusiu! Tatku! Prawda, że pozwolisz mi jechać na wycieczkę szkolną? Mama mówi, że nie, ale ja tak strasznie chcę jechać. Proszę, tatusiu, tym razem mi pozwól!

– Ranią! Cóż to za maniery?!

Mimo oburzonego tonu Omara Mohamed dostrzegł słodką łagodność w oczach tego nieprzejednanego mężczyzny. Był pewien, że skoro ta mała odważyła się przerwać ojcu, dobrze wie, że nie zostanie ukarana. Dziewczynka nie mogła mieć więcej niż dziesięć lat, a jej główkę owijał już hidżab. Była ubrana w szkolny mundurek, szara spódniczka sięgała prawie do samej ziemi.

– Przepraszam, tatku, przepraszam.

Ranią spuściła głowę, jakby bardzo żałowała swego postępku, ale już po chwili zadarła bródkę i zapytała ojca cała w uśmiechach:

– To co? Mogę? To wycieczka do Granady, będziemy zwiedzali Alhambrę.

– Przecież widziałaś już Alhambrę – zauważył Omar.

– Tak, ale nie byłam tam nigdy z koleżankami, będzie tak fajnie.

– Zobaczymy. A teraz marsz do mamy.

Dziewczynka wyszła, nie nalegając dłużej. W ślad za nią podreptała staruszka, strofując ją za jej zachowanie.

– To moja najmłodsza córka, wybaczcie jej, proszę.

Ani Ali, ani Mohamed nie odważyli się nic powiedzieć. Byli milczącymi świadkami całej sceny i zastanawiali się, czy Omar pozwoli Rani jechać na wycieczkę.

– Mankamentem mieszkania tutaj jest potrzeba ciągłej walki z chrześcijańskimi zwyczajami, które mieszają w głowach naszym żonom i dzieciom. Ale nastanie dzień, kiedy to oni, chrześcijanie, będą musieli dostosować się do naszym zasad, jednak do tego czasu… No, dobrze, kontynuujmy. O czym to mówiliśmy? Ach tak, o Jalilu.

– Nie martw się, będę trzymał się z daleka od tego starca – obiecał Mohamed.

– Tak właśnie powinieneś zrobić. Dobra, wszystko jasne? Skoro tak, najwyższy czas, byście poznali Hakima.

– To i on tu jest? – zdziwił się Ali.

– Nie, tutaj go nie ma, ale zaraz do niego pojedziecie. Hakim mieszka w naszej wiosce w górach. Zaczęliśmy wykupywać od tamtejszych niewiernych domy i teraz nie uświadczysz tam już ani pół chrześcijanina. Hakim zaprasza was na obiad.

Omar wstał i pożegnał się z gośćmi. Mohamed poczuł, że nie wiadomo dlaczego gospodarz jest czymś zdenerwowany. Czyżby wtargnięcie córki rozzłościło go bardziej, niż dał po sobie poznać?

Uściskali się i ucałowali w bramie rezydencji, przed którą czekał samochód terenowy, by zawieźć ich do Hakima.

Jechali już prawie godzinę. Mohamed pomyślał, że gdy dotrą na miejsce, dawno już minie pora obiadu. Był głodny, jednak nie przyznał się do tego Alemu, bo przyjaciel milczał pogrążony w myślach i wpatrzony w widoki za oknem. Kierowca również się nie odzywał, więc Mohamed uznał, że powinien wziąć z nich przykład.

Samochód zjechał z głównej szosy i ruszył nieasfaltowaną drogą, na której końcu majaczyła góra, a na jej zboczu – rozsiane w pewnym oddaleniu od siebie, bielusieńkie jak wapno domy. Dotarcie na miejsce zajęło im jeszcze prawie pół godziny, a gdy już dojechali, Mohamed ze zdumieniem spostrzegł, że znajdują się w oazie zieleni.

Wioska była niewielka, składała się najwyżej z pięćdziesięciu domów, okalały je ogrody i sady, z których dobiegał zniewalający zapach dojrzałych owoców i kwiatu pomarańczy.

W środku wioski, w cieniu figowców, znajdowała się dość duża studnia. Nigdzie nie było widać żywej duszy, co nie dziwiło, jeśli wzięło się pod uwagę porę dnia – minęła właśnie trzecia po południu.

Kierowca zatrzymał samochód przed domem stojącym na obrzeżach wioski. Gdy czekali na progu, Mohamed zauważył ogródek znajdujący się na tyłach domu.

Drzwi otworzył im gruby mężczyzna średniego wzrostu. Broda skrywała większość jego twarzy, w której uwagę zwracał haczykowaty nos i ciemnobrązowe oczy.

– Witajcie! Zapraszam do środka, czekałem na was. Wnętrze domu pogrążone było w półmroku, ale gospodarz, poruszając się szybko i zwinnie, zaprowadził ich do pokoju połączonego z werandą wychodzącą na ogród. Przed werandą stała mała fontanna, z której tryskały orzeźwiające strumienie wody.

– Siadajcie. Poleciłem, by przyniesiono nam coś do jedzenia. Mohamed i Ali poszli za jego radą i rozsiedli się na kanapie, natomiast Hakim siadł obok nich na fotelu.

Wszedł młody człowiek ubrany w długi burnus. Miał brodę tak jak Hakim i Mohamedowi wydało się, że jest nieco podobny do gospodarza.

– To mój brat Ahmed – przedstawił go Hakim.

Ahmed wniósł dzban wody, postawił go na stole i wyszedł bez słowa.

– To mój młodszy brat. Studiował na uniwersytecie w Granadzie, zdaje mi się, Mohamedzie, że zna twoją siostrę.

Mohamed poruszył się niespokojnie na kanapie. Nie w smak mu było, że po raz kolejny tego dnia wspominano mu o Laili, dlatego nie podjął tematu, tylko skupił uwagę na szklance wody, którą podnosił właśnie do ust.

– Ahmed wkroczył niedawno na prawdziwą drogę, podobnie jak wielu jego rówieśników. Przedtem nie chciał nas słuchać, był przekonany, że chrześcijanie uważają go za równego sobie. Bronił zaciekle swych granadyjskich koleżków, chętnie uczęszczał na uniwersytet, bo odpowiadał mu tamtejszy klimat wolności, aż w końcu zrozumiał, że nigdy nie będzie jednym z nich, tylko zwykłym „Arabusem”, jak nas z pogardą nazywają.

Tym razem do pokoju weszła kobieta również ubrana w burnus i w hidżabie na głowie, za nią znów pojawił się Ahmed. Wnieśli dwie tace, a na nich talerze z sałatkami, serem i humusem, daktyle oraz pomarańcze. Nie odezwali się ani słowem i zniknęli równie szybko, jak się pojawili.

– To moja starsza siostra, ona również owdowiała i teraz prowadzi mi dom. Ma dwoje nieletnich dzieci, które mieszkają razem z nami.

Ali i Mohamed w milczeniu słuchali wyjaśnień gospodarza na temat jego rodziny.

Hakim zaprosił ich do jedzenia, podczas posiłku gawędzili na błahe tematy. Dopiero gdy siostra Hakima przyniosła im kawę, gospodarz zaczął opowiadać o operacji:

– Czy Omar wyjaśnił wam szczegółowo, na czym polega zadanie?

– Tak – odpowiedzieli równocześnie Mohamed i Ali.

– I jesteście gotowi się go podjąć? Lepiej dobrze się zastanówcie, bo to prawdziwe wyzwanie. Całkiem możliwe, że któryś z nas straci życie…

– Jeśli zginę, mam nadzieję, że Allach przyjmie mnie u siebie w raju – oznajmił zdecydowanie Ali.- Cóż znaczy śmierć? Liczy się misja – dorzucił z zapałem Mohamed.

– Śmierć jest zaszczytem, ale jeśli umrzemy za wcześnie, nie na wiele się ona zda. Liczy się doprowadzenie misji do końca. Dlatego postarajcie się dożyć przynajmniej do ostatniego dnia akcji, a potem róbcie sobie, co chcecie. No, dobrze, musicie się starannie przygotować do czekającego was zadania, dlatego będziecie mnie teraz odwiedzali codziennie. Musicie wyrobić sobie dobrą formę, poza tym nauczycie się obchodzić z materiałami wybuchowymi. A wierzcie mi, to wcale nie taka prosta sprawa. Oto, co macie robić: punktualnie o ósmej rano stawiacie się u mnie na trening, później będziemy dopracowywali szczegóły operacji, przyjrzymy się dokładnie miejscom akcji: Santo Toribio, bazylice Świętego Krzyża Jerozolimskiego w Rzymie i bazylice Grobu Pańskiego w Jerozolimie. Dwóch ostatnich zamachów mają dokonać nasi bracia, ale i my musimy się do nich przygotować na wypadek, gdyby zaszczyt ten przypadł jednak nam. Chrześcijanie walczyli z nami pod znakiem krzyża, a teraz my raz na zawsze zniszczymy ten ich symbol. Poczekamy, aż Salim al-Bashir da nam znak do rozpoczęcia akcji.