Выбрать главу

– W takim razie czas iść spać. Odwieźć pana?

– Nie, pójdę piechotą, jest ciepło, a ja bardzo lubię spacerować po Paryżu.

Na znak Salima maitre wręczył mu rachunek, choć zapłacił nie al-Bashir, ale jego towarzysz, z czego zresztą Salim bardzo się ucieszył. Rachunki w restauracji Apicus były zawszy wysokie, warto było jednak zapłacić wszystkie pieniądze za łeb cielęcy z pikantnym sosem, w którym dominował smak kaparów i dymki.

Mężczyźni pożegnali się w bramie restauracji uściskiem dłoni. Po chwili czarny samochód czekający na rozmówcę Salima zniknął w mroku paryskiej nocy.

Salim zaczął iść aleją Villiers. Zarezerwował pokój w hotelu Lutetia, przy bulwarze Raspail, w sercu lewobrzeżnego Paryża. Ona pewnie już tam na niego czeka.

Nie mógł przestać myśleć o mężczyźnie, z którym dopiero co jadł kolację – hrabia d’Amis był osobą posuniętą w latach, oziębłą i szorstką. Salim poznał go przez znajomego profesora na paryskim kongresie poświęconym średniowieczu. Kolega po fachu poprosił Salima, by towarzyszył mu podczas kolacji z arystokratą zainteresowanym historią średniowieczną. Salim się zgodził – nie mógł przepuścić kolacji w La Tour d’Argent.

Mieli okazję dobrze się poznać, zanim w końcu po wielu spotkaniach hrabia postanowił mu się zwierzyć i zaproponować wspólną realizację obmyślanego właśnie planu. Hrabia nie chciał mu wyjawić, jak i dlaczego dowiedział się, że poważany profesor Salim al-Bashir jest w rzeczywistości jednym z przywódców Stowarzyszenia w Europie. Bogiem a prawdą Salim nadal miał duszę na ramieniu, świadomy istnienia tej szczerby we własnym bezpieczeństwie oraz w bezpieczeństwie całej organizacji; cóż z tego, że Raymond d’Amis uspokajał go, zapewniając, że dochowa tajemnicy, bo jemu jest i tak wszystko jedno, niechby sobie wysadzili w powietrze wszystkie stolice Europy – nienawidził jej podszytych strachem i słabych przywódców. Skoro przegapili szansę zdobycia władzy nad światem i skazali go na dekadencję, niech teraz sami sobie radzą, jego, mawiał hrabia, guzik to wszystko obchodzi, bo jest stary i stoi już nad grobem.

Salimowi wydawało się, że dobrze poznał hrabiego, było w nim jednak coś, co mu się wymykało. Nie mógł sobie wytłumaczyć udręczonego spojrzenia, którego francuski arystokrata czasami nie potrafił przed nim ukryć.

Czyżby miało to jakiś związek z ową zbuntowaną córką, której nie znał? Przyszła hrabina d’Amis mieszkała w Stanach Zjednoczonych, nic nie wiedząc o swoim ojcu.

Bar hotelu Lutetia pękał w szwach, dlatego choć Salim miał ochotę na drinka, skierował się prosto do recepcji po klucz.

– Zostawiono dla pana wiadomość, panie al-Bashir. Recepcjonista wręczył mu zaklejoną kopertę, na którą Salim nie rzucił nawet okiem. Podziękował tylko i ruszył do windy. Dopiero gdy znalazł się w swoim pokoju, rozdarł kopertę. Wewnątrz była tylko kartka z numerem: 507. Westchnął. Znowu wyszedł, zatrzymał się dwa pokoje dalej i cicho zapukał. Drzwi się uchyliły. Jej sylwetka, spowita w szary jedwabny szlafrok, poprawiła mu humor.

– Wejdź, miałam szczęście. Gdy poprosiłam o pokój na tym piętrze, tłumacząc, że bardzo dobrze wspominam ostatni pobyt tutaj, recepcjonista był tak miły i spełnił moje życzenie.

– Niepotrzebnie zwracałaś na siebie uwagę – zganił ją Salim.

– Myślisz, że zwróciłam na siebie uwagę, prosząc o pokój na piątym piętrze?

– Przecież wiesz, że nie powinnaś rzucać się w oczy, dlatego nieostrożnością jest proszenie o pokój na jakimś konkretnym piętrze.

– Co za różnica? Dzięki temu jesteśmy bliżej siebie. Kobieta przylgnęła do jego ciała, ale on odsunął ją delikatnie.

– Nie zaprosisz mnie na drinka? – zapytał.

– Pewnie, nas co masz ochotę? Szampan, whisky?

– Skoro jesteśmy we Francji, wznieśmy toast szampanem. Stęskniłem się za panią, droga pani – zażartował Salim.

– Wcale się panu nie dziwię – odparła również żartem. Salim przyjrzał jej się uważnie, zastanawiając się, czy zagadnąć ją o nowości na temat Centrum do Walki z Terroryzmem, ale uznał, że to mogłoby ją tylko zaniepokoić. Lepiej zaczekać do jutra.

18

Raymond d’Amis był w swoim apartamencie na Ile-de-France. Chodził po gabinecie, nie mogąc przestać myśleć o kolacji z Salimem. Musiał przyznać, że al-Bashir jest inteligentny i skrupulatny, hrabia obawiał się jednak, że jego nadmierna pewność siebie może skazać na niepowodzenie całą operację.

Wszedł majordomus z pytaniem, czy będzie jeszcze potrzebny, czy też może udać się na spoczynek.

– Idź spać, ja jeszcze trochę poczytam.

– Dobrze, panie hrabio, dobranoc.

Gdy został sam, Raymond wychylił kieliszek calvadosu i przekartkował notatnik w poszukiwaniu numeru telefonu. Sięgnął do szuflady po kopertę, w której trzymał karty SIM i wsunął jedną z nich do swojej komórki. Westchnął. Nie przepadał za człowiekiem, do którego miał zadzwonić, wiedział, że ich interesy są zupełnie różne, ale zdawał sobie sprawę, że bez niego zemsta jest niemożliwa. To on się z nim skontaktował, przedstawił plan umożliwiający mu realizację upragnionej zemsty, podał nazwisko i namiary Salima… W rzeczywistości ten typ od miesięcy się nim posługiwał, poruszał niewidzialnymi sznurkami, by doprowadzić do realizacji planu, w którym hrabiego interesowała tylko i wyłącznie zemsta.

– Dobry wieczór, Łączniku.

Mężczyzna, którego głos zabrzmiał w słuchawce, wypowiedział tylko jedno zdanie.

Hrabia wyłączył telefon, włożył marynarkę i prawie na palcach skierował się do drzwi – nie chciał obudzić majordomusa. Wyszedł na dwór i ruszył brzegiem rzeki. Nie lubił kręcić się nocą po tej okolicy, ale otrzymał wyraźne polecenie.Po chwili podjechał samochód i zatrzymał się obok niego. Uchyliły się drzwiczki i zaproszono go do środka.

– Dobry wieczór, hrabio.

– Dobry wieczór.

– Jak tam kolacja z Salimem al-Bashirem? Udała się?

– Tak jak zawsze.

Gdy samochód krążył po Paryżu, hrabia przedstawiał człowiekowi, którego nazywał Łącznikiem, szczegóły pogawędki z Salimem. Odpowiedział na wszystkie jego pytania i wysłuchał poleceń.

– No, to przystępujemy do drugiej części planu. Za kilka dni skontaktuje się z panem Serbka imieniem Ilena. Ma osobiste powody, by nienawidzić muzułmanów.

– Jak się ze mną skontaktuje?

– Wynajmie pan pokój w hotelu, wszystko jedno gdzie, czy tu, w Paryżu, w Tuluzie, czy choćby na Lazurowym Wybrzeżu… Ilena zatrzyma się w tym samym hotelu i odwiedzi pana w pokoju. Nikt nie zobaczy was razem, będziecie mogli porozmawiać z dala od wścibskich spojrzeń i uszu. Ilena będzie dowodziła drugim oddziałem. Pan dostanie wskazówki dla niej, musi pan tylko je przekazać i dopilnować, by wszystko zrozumiała. Ten kontakt otrzymaliśmy od Karakoza. Niełatwo znaleźć ludzi skłonnych wykonać to, czego się podjęliśmy. Pan wie, że moim zdaniem, aby zagwarantować powodzenie operacji, nie wystarczą pieniądze, potrzebna jest również motywacja… taka, jaką ma pan i Salim, i jaką ma również Ilena. Oczywiście Salim i Ilena nie mogą wiedzieć o swoim istnieniu. Oboje są tylko elementami układanki.

– Podobnie jak ja – mruknął Raymond d’Amis.

– Wszyscy tworzymy tę układankę. Pańska motywacja jest inna niż motywacja Ileny czy Salima.

– A co z panem?

– Ja tylko kojarzę interesy. Nietrudno to zrozumieć. Reprezentuję bardzo ekskluzywny klub, którego członkowie troszczą się o przyszłość i właśnie w trosce o nią muszą wykonać pewne ruchy, doprowadzić do konfrontacji, pozbyć się nieprzyjaciół… Wszystko to dla dobra świata, choć czasem w dobrej wierze trzeba wyrządzić trochę zła. Lecz tym razem wszyscy zyskamy, nawet jeśli z początku zapanuje chaos i zamieszanie; nowe stworzenie powstać musi z popiołów.