– Broń również otrzymamy w Stambule?
– Tak, podobnie jak materiały wybuchowe. Pani brat lub kuzynka, wszystko jedno kto, będą pchali wózek. Ma pani udawać niepełnosprawną turystkę, inwalidkę wojenną – ofiarę bombardowania. Nie może pani chodzić, dlatego porusza się pani na wózku inwalidzkim. Ale powtarzam, musi pani coś zrobić ze swoim wyglądem. Za bardzo rzuca się pani w oczy, a przecież ma pani stawić się w Stambule jako zwykła bośniacka turystka. Może mogłaby pani przefarbować sobie włosy lub przykryć je muzułmańską chustą…
– Ale przecież zrobiłam już zdjęcie do paszportu – zżymała się Ilena.
– Tu chodzi o pani bezpieczeństwo. Proszę mi wierzyć, zwraca pani na siebie uwagę bardziej, niż pani sądzi.
– Dobrze, niech panu będzie, przefarbuję włosy.
– Pani strój również musi być zupełnie zwyczajny, nic, co rzucałoby się w oczy. Owinie sobie pani nogi kocem, bo proszę pamiętać, że jest pani inwalidką. Na dobrą sprawę to nawet lepiej, że w akcji weźmie udział jeszcze jedna kobieta, muzułmanka podróżująca z trzema mężczyznami mogłaby wzbudzić podejrzenia. Mimo wszystko… to nieplanowana zmiana, muszę się w tej sprawie skonsultować.
– Z kim?
– Nie pani sprawa. Proszę nie myśleć, że operacja na taką skalę to czysta improwizacja lub dzieło jednej osoby.
– Bynajmniej tak nie myślę.
– Jak już wspomniałem, moim zdaniem dobrze, że będzie pani miała drugą kobietę do pomocy. No, proszę dać mi zdjęcia.
Ilena wręczyła gościowi kopertę z fotografiami.
Raymond przyjrzał się uważnie twarzom krewnych Ileny – kuzynowi, kuzynce i bratu. Kobieta była atrakcyjna, choć nie mogła równać się z Ileną, mężczyźni wyglądali zwyczajnie, oni na pewno nie zwrócą niczyjej uwagi.
– Kiedy dostanę paszporty i pieniądze?
– Najpierw skonsultuję zmiany, potem znów się z panią spotkam. Ale będzie pani musiała doręczyć mi nową fotografię. Może przefarbuję pani włosy jeszcze dzisiaj, zrobi sobie zdjęcie i odda mi je dziś wieczorem, najpóźniej jutro rano…
– Dobrze, zrobię to jeszcze dzisiaj. Kupię farbę i za dwie godziny będę nie do poznania.
– Może pójdzie pani do fryzjera…
– Przecież sam pan nalega, żebym nie zwracała na siebie uwagi…
– Ma pani rację. Tylko proszę sprawić sobie kapelusz lub jakieś inne nakrycie głowy, żeby pracownicy hotelu nie dostrzegli zmiany w pani wyglądzie.
– Przecież jesteśmy w Paryżu. Kogo może tu zdziwić kobieta farbująca włosy?
– Może zdziwić, że ktoś o pani kolorze włosów chce je farbować. Każda kobieta wiele by dała, by mieć takie włosy. No, ale nie traćmy czasu na dywagacje o włosach. Proszę zrobić tak, jak ustaliliśmy. Dam pani pieniądze na zakup tych drobiazgów.
Ilena przyjęła od Raymonda dwieście euro, następnie uchyliła drzwi, wyjrzała na korytarz i dała gościowi znak, że droga wolna.
Poczuł się pewnie, dopiero gdy wrócił do swojego apartamentu i nalał sobie kieliszek calvadosu. Miał kilka godzin do ponownego spotkania z Ileną, postanowił więc zerknąć na postęp robót w swoim paryskim mieszkaniu. Wcześniej zadzwonił jednak do Łącznika, by poinformować go o zmianie planów.
21
Hans Wein słuchał, poruszony, Lorenza Panetty. Jeśli podejrzenia jego zastępcy się potwierdzą, ucierpi dobre imię centrum, a na dodatek skompromitują się przed innymi agencjami wywiadowczymi.
– Moim zdaniem – argumentował Panetta – powinniśmy zlustrować raz jeszcze wszystkich pracowników centrum, z nami dwoma włącznie. Trzeba rozwiać wszelkie wątpliwości. Wolę, by okazało się, że jestem w błędzie i niepotrzebnie sieję panikę, niż zlekceważyć sprawę.
– Podejrzewasz kogoś? – zapytał Wein prosto z mostu.
– Nie, szczerze mówiąc, nie. Poprosiłem o raporty lustracyjne wszystkich pracowników działu i nie natrafiłem na żaden niepokojący szczegół w ich życiorysach. Choć, niestety, to jeszcze niczego nie dowodzi. Obym się mylił!
– Przejrzałeś akta Mireille Beziers?
– Ma się rozumieć, jednak niczego ciekawego w nich nie znalazłem. Nie kierujmy się uprzedzeniami. Wiem, że Matthew widział ją na kolacji z jakimś młodym człowiekiem o wyglądzie Maghrebczyka, ale to jeszcze nic nie znaczy, przecież Mireille spędziła wiele lat w krajach arabskich. Nie popadajmy w paranoję i nie dopatrujmy się terrorysty w każdym Arabie. Gdyby Mireille miała coś do ukrycia, nie szłaby na kolację do najbardziej uczęszczanej restauracji w Brukseli.
– Najciemniej jest pod latarnią… – zauważył Wein.
– Wiem, ale szczerze mówiąc, nie sądzę, by Mireille pracowała dla Stowarzyszenia.
– Sam przecież powiedziałeś, że wszyscy musimy poddać się ponownie wewnętrznej lustracji – przypomniał Hans Wein.
– Oczywiście, i Mireille nie będzie wyjątkiem.
– Lubisz tę małą.
– Bo uważam, że jest inteligenta i rezolutna. Ma tylko jedną wadę: porywczość.
– W naszym zawodzie porywczość może mieć opłakane skutki. Tak czy owak, wspomniałem już w kadrach, by rozejrzano się dla niej za nową posadką. Odczekam jeszcze trochę i podpiszę jej przeniesienie.
– Dlaczego chcesz „odczekać jeszcze trochę”, zamiast od razu ją wyrzucić?
– Wolę nie narażać się jej stryjaszkowi, który obdzwoniłby zaraz całą Komisję Europejską, skarżąc się na krzywdę, jaką wyrządziliśmy jego ukochanej bratanicy. Lepiej zaczekam tydzień lub dwa.
Lorenzo zarechotał. W Hansie Weinsie można było czytać jak w otwartej książce, bo nie potrafił ukryć swoich uczuć, choć starał się, by wszystkie jego wypowiedzi były taktowne.
– Moim zdaniem powinieneś wystąpić o natychmiastową kontrolę lustracyjną.
– Dobrze, powiem Laurze, żeby załatwiła stosowne formalności.
– Nie, nawet Laura nie powinna o niczym wiedzieć.
– Na Boga, Lorenzo! Ufam Laurze bardziej niż sobie!
– Lepiej nie ufaj nikomu, nawet mnie, póki ludzie z działu bezpieczeństwa nie powiedzą, że można. Ja też mam zaufanie do Laury, ale kontrole lustracyjne powinny być przeprowadzane w tajemnicy, dlatego nie wspominaj o niczym nawet jej.
– Niech będzie, zrobię, jak mówisz.
Gdy Lorenzo Panetta miał wejść do swojego gabinetu, do biura wpadł Matthew Lucas i przywołał go ruchem ręki.
– Co się dzieje, Matthew?
– Jest szef?
– Tak, jasne.
– Przechwyciliśmy rozmowę Jugola z jakimś numerem komórki. To był Dusan, zastępca Karakoza. Udało nam się namierzyć numer, ale to oczywiście jedna z tych kart dostępnych w pierwszym lepszym sklepiku, choć badamy sprawę szczegółowo.
– Chodźmy do Weina! – zawołał Panetta. – To pierwsza dobra wiadomość od wydarzeń we Frankfurcie.
W kilku słowach Matthew zrelacjonował dyrektorowi centrum i jego zastępy szczegóły przechwyconej rozmowy.Do Jugola zadzwonił jakiś mężczyzna. Głos, wyjaśniał Matthew, wskazywał na osobę starszą. Rozmowa nie trwała długo: „Przyjechała, mam zdjęcia, część zamówienia będzie mi potrzebna w miejscu przeznaczenia. Wyślę panu listę i zdjęcia. Nastąpiły zmiany. Wszystko ma być gotowe za dwa tygodnie”.
Jugol podniósł raban z powodu tak wczesnego terminu, mówiąc, że zrobi, co się da, ale niczego nie obiecuje. Rozmowa była przeprowadzona w obrębie Paryża, choć nie udało się ustalić skąd konkretnie.
A jeśli chodzi o telefon do Dusana, Jugol poskarżył się, że dano mu bardzo mało czasu na skompletowanie zlecenia i że ma problemy z „cholernym wózkiem”.
– Co mógł mieć na myśli, mówiąc o „cholernym wózku”? – zastanawiał się na głos Hans Wein.