Raymond słuchał jej osłupiały. Ilena mówiła monotonnym głosem, jakby opowiadała najzwyklejszą historyjkę. Najbardziej zdumiewała go jej kamienna twarz, na której nie drgał ani jeden mięsień.
– Odnaleziono mnie nazajutrz. Nie mogłam mówić, chodzić, nawet płakać. Byłam nieprzytomna, bardziej martwa niż żywa. Leżałam w kałuży zakrzepłej krwi. Przewieziono mnie do szpitala i tam odratowano. Musiano mnie zoperować, usunąć macicę z przydatkami… Te bydlaki rozerwały mi macicę, jajniki… a na koniec mnie okaleczyły. Tak, jakby nie dość im było tego, co mi zrobili, jeszcze mnie okaleczyli, na wypadek gdybym pewnego dnia doszła do siebie i zachciało mi się mężczyzny. Wie pan, najgorsze, że nikogo to nie obeszło. O rzezi dokonanej w moim mieście, o gwałtach… o tym nie wspomniano w serwisach informacyjnych, bo byliśmy Serbobośniakami, którym w tamtej wojnie przypadła rola czarnych charakterów. Gdy nasi mężczyźni palili jakąś wieś i gwałcili kobiety, zaraz trąbiono o tym w dziennikach telewizyjnych na całym świecie, ale jeśli gwałcono Serbki, nikt nic sobie z tego nie robił, cały świat brał w obronę Bośniaków, tylko Bośniaków. Oni zrobili sobie odpowiednią reklamę i mogli liczyć na pomoc muzułmańskich ochotników ze wszystkich krajów arabskich. To oni wydawali się jedynymi ofiarami tej wojny. My byliśmy chrześcijanami, a chrześcijan z całego świata najwyraźniej nie obchodziło, co robią z nami muzułmanie, jeszcze ich bronili, oburzali się na ich krzywdę. Nawet potężny Kościół nie zrobił nic w naszej sprawie… Już panu mówiłam, że straciłam prawie całą rodzinę, bo zabili ich ci najemnicy, a i ja jestem tylko wrakiem kobiety, wrakiem pozbawionym przyszłości, nie mam nic do ofiarowania, nawet sama nie mogę się nikomu ofiarować. Dlatego nie boję się umrzeć. Na dobrą sprawę umarłam przed laty, tamtego dnia, a więc chętnie wysadzę się w powietrze w Stambule, posyłając do diabła muzułmańskie relikwie. W ten sposób zemszczę się choć trochę za to, co nam zrobili. Proszę, niech pan więcej nie pyta, czy boję się umrzeć. Powinien pan wiedzieć, że ja już jestem martwa.
Raymond wstał, nie okazując wzruszenia. Bo tak naprawdę nie współczuł tej kobiecie. Była tylko narzędziem w jego planie, nie obchodzili go ani chrześcijanie, ani muzułmanie, stanowili tylko część ceny narzuconej mu przez Łącznika: krzyż w zamian za relikwie Mahometa, a potem wielka konfrontacja. Do tego właśnie dążył Łącznik. Jeśli chodzi o niego, chciał tylko upokorzyć Kościół i pomścić w ten sposób niewinnych, którzy zrosili swą krwią Oksytanię.
– Niech pani zostanie w hotelu do jutra. Rano proszę pojechać na dworzec taksówką. Skontaktujemy się z panią w stosownym momencie.
Po powrocie do swojego apartamentu nalał sobie kieliszek calvadosu, sięgnął po telefon komórkowy i wsunął do niego nową kartę SIM.
– Dobry wieczór.
W słuchawce odezwał się głos Łącznika. Był zadowolony z postępów akcji. Nakazał Raymondowi de la Pallisiere, dwudziestemu trzeciemu hrabiemu d’Amis, nie ruszać się z Paryża, póki do niego nie zadzwoni.
Jeden z francuskich policjantów pracujących dla Centrum do Walki z Terroryzmem zauważył spojrzenie, jakim człowiek Jugola obrzucił kobietę płacącą właśnie rachunek w recepcji Crillona.
Była jedenasta rano i hotelowy hol pękał w szwach od gości płacących rachunki za pobyt i nowych klientów czekających na zameldowanie.
Policjant od prawie godziny sączył kawę i udawał, że czyta gazetę, a więc robił dokładnie to samo, co jeden z drabów Jugola. Drugi kręcił się przy drzwiach, obserwując osoby wchodzące i wychodzące z hotelu.
Wzrok człowieka Jugola spoczął na chwilę na Henie, po czym natychmiast przeniósł się z powrotem na gazetę. Policjant przyjrzał się kobiecie i uznał, że jest dość atrakcyjna, choć nie ma w niej niczego specjalnego, no, może z wyjątkiem niebieskich oczu wyróżniających się w owalnej twarzy. Kobieta nie pasowała jednak zupełnie do tego miejsca. Nie nosiła biżuterii, nie była też zbyt elegancko ubrana: miała czarne spodnie, czarny jedwabny sweter, na szyi banalną apaszkę, z ramienia zwisała jej czarna torebka, na której nie widniało logo żadnej zawrotnie drogiej marki nieosiągalnej dla zwykłego śmiertelnika takiego jak on.
Pomyślał, że dziewczyna spędziła z kimś noc w hotelu, ale natychmiast odrzucił to przypuszczenie, widząc, że płaci gotówką. To też było podejrzane: kto w dzisiejszych czasach płaci gotówką, zwłaszcza w takim hotelu jak Crillon? Mógł się mylić i kobieta jest zwykłą turystką, jednak na wszelki wypadek syknął do ukrytego pod ubraniem nadajnika, którego mikrofon przypominał niewinny znaczek wpięty w klapę marynarki:
– Może to tylko fałszywy alarm, ale za chwilę wyjdzie młoda kobieta, na oko metra osiemdziesięciu, włosy ciemnoblond, niebieskie oczy, ubrana na czarno. Obiekt obrzucił ją wzrokiem. Coś mi tu nie gra, babka nie wygląda na typową klientkę luksusowych hoteli.
– Ładniutka? – zapytał drwiąco jeden z jego kolegów stojących na zewnątrz. – Może typek ma po prostu dobry gust i babka wpadła mu w oko.
– Być może, ale zwróćcie uwagę na reakcję obiektu numer dwa.
Ilena wyszła z hotelu, niosąc oprócz torebki małą czarną walizkę. Boy hotelowy odprowadził ją do samych drzwi, nalegając, że poniesie jej bagaż. Gdy portier zaproponował, że wezwie taksówkę, natychmiast się zgodziła. Dwie minuty później samochód zniknął w ruchu ulicznym.
Strzegący drzwi człowiek Jugola nie poruszył się ani nie zerknął na Ilenę. Jego towarzysz z wewnątrz zdążył zadzwonić na komórkę, by go ostrzec:
– Nie patrz na nią, mam tu gościa od konkurencji. Dopiero teraz się zorientowałem.
Minutę później policjant w hotelu usłyszał głos swego towarzysza:
– Fałszywy alarm. Widzieliśmy, jak wychodzi. Niczego sobie, ale nasz ptaszek nie zaszczycił jej spojrzeniem ani za nią nie poszedł.
– Dlaczego nie każecie komuś jej śledzić?
– Człowieku, po co? Przecież ci mówię, że ten tu nawet na nią nie spojrzał. W okolicy nie ma więcej ludzi Jugola, przeczesaliśmy teren, więc nie każ nam tracić czasu i sam go nie trać. Lepiej pilnuj, żeby obiekt nie prysnął, bo będziemy biedni.
Policjant przytaknął niechętnie. Coś mu podpowiadało, że człowiek Jugola spojrzał na tę kobietę w jakiś szczególny sposób, że jego zainteresowanie nie miało nic wspólnego z jej wyglądem. Ale postanowił wykonać rozkaz. Jeśli obiekt mu się wymknie, naprawdę napyta sobie biedy.
23
– Tutaj żył w ósmym wieku Beato z Liebany. Znają państwo zapewne jego Komentarze do Apokalipsy Świętego Jana. Beato był dość osobliwym mnichem, który odważył się nawet polemizować z ówczesnym metropolitą Hiszpanii i arcybiskupem Toledo opowiadającym się za adopcjonizmem. Jednak największe znaczenie mają jego ozdobione przepięknymi miniaturami pisma, które już za życia autora zyskały sobie wielką popularność. Beato napisał również hymn, w którym jako pierwszy wysuwał teorię, że Jakub Starszy głosił ewangelię na terenie Hiszpanii. W gruncie rzeczy mamy do czynienia z hymnem proroczym, ponieważ wkrótce potem natrafiono na grób apostoła w Composteli i…
– W takim razie dlaczego klasztor nazywa się Santo Toribio, a nie jest pod wezwaniem Beata z Liebany? – zapytała jedna z turystek przewodniczkę, która spiorunowała ją wzrokiem, ponieważ kobieta nie po raz pierwszy jej przerywała.
– Właśnie miałam o tym mówić. Klasztor powstał w czasach Wizygotów i nosił nazwę San Martin de Tours. Według tradycji dzisiejsza nazwa klasztoru może mieć dwa wytłumaczenia: jedno dotyczy biskupa Palencii, Toribia, który w szóstym wieku przemierzał te ziemie, nawracając pogan. Według drugiej teorii przebywał tu również święty Toribio z Astorgi, zapalony wróg pryscylianizmu. On to właśnie odbył w piątym wieku pielgrzymkę do Ziemi Świętej i przywiózł stamtąd liczne relikwie, wśród nich prawdopodobnie największy zachowany fragment krzyża Chrystusowego. W jedenastym wieku mnisi z tutejszego opactwa, żyjący wedle reguły zakonnej świętego Benedykta, przechowywali wśród klasztornych skarbów ciało świętego Toribia i…- Będziemy mogli zobaczyć fragment krzyża? – Uciążliwa turystka znów przerwała przewodniczce, której cierpliwość była na wyczerpaniu.