– Jak zawsze jestem do pańskiej dyspozycji, panie hrabio.
– Dobrze, Edwardzie, czekaj na mój telefon.
– Życzę panu dobrej nocy, panie hrabio.- Dziękuję, dobranoc.
Odłożył telefon i pomyślał, że przynajmniej o zamek może być spokojny. Edward znakomicie sobie poradzi, zarządzając gospodarstwem podczas jego nieobecności. Dolał sobie calvadosu, sięgnął po telefon stojący obok barku i polecił recepcjoniście, by zarezerwował mu bilet w pierwszej klasie na najbliższy samolot do Nowego Jorku.
Następnie postanowił zadzwonić do Łącznika i znów sięgnął po komórkę – dopiero wtedy uświadomił sobie, że za długo korzystał z telefonu i umożliwił namierzenie numeru. Rozmawiał z Jugolem dłużej, niż zamierzał, a potem na dodatek zadzwonił na zamek. Poczuł zimny pot spływający mu po plecach. Co on najlepszego narobił? Było mało prawdopodobne, by go śledzono lub o cokolwiek podejrzewano, ale Łącznik zawsze podkreślał potrzebę zachowania najsurowszych zasad bezpieczeństwa, tymczasem on pogwałcił właśnie jedną z nich.
Wstrząs, jakiego doznał na wieść o śmierci Nancy, oraz kilka kieliszków calvadosu zamroczyły go bardziej, niż był skłonny przyznać.
Próbował się uspokoić, tłumacząc sobie, że podczas rozmowy z Jugolem nie wymknęło im się żadne kompromitujące słówko, a pogawędka z majordomusem była już zupełnie przyziemna. Nie, nie trzeba panikować, złamał jedną z podstawowych zasad bezpieczeństwa, ale to jeszcze nic wielkiego, w każdym razie nic, co mogłoby zagrozić planowanej zemście. Musi po prostu zmienić kartę SIM, jak robił po każdym telefonie do Łącznika, i nie dzwonić do niego teraz, ale jutro rano, z lotniska. Zadzwoni do niego i powie mu, że leci do Nowego Jorku.
Dziesięć minut później recepcjonista poinformował, że zarezerwował mu miejsce w samolocie odlatującym o dwunastej w południe.
Ogarnęła go euforia, poczuł, że już siedzi w samolocie. Poprosił recepcjonistę, by obudzono go o ósmej. Miał jeszcze dość czasu, by się zdrzemnąć i otrząsnąć z alkoholowego zamroczenia.
Lorenzo Panetta wszedł bez pukania do gabinetu Hansa Weina. Dyrektor Centrum do Walki z Terroryzmem zganił go spojrzeniem za takie zachowanie.
– Mamy go! – wykrzyknął Włoch.
– Wiem, właśnie rozmawiałem z Paryżem, mają mi zaraz przesłać e-mail.
– Ja również z nimi rozmawiałem, mam już zapis rozmowy tego hrabiego z Jugolem. Nie do wiary, gadali na tyle długo, że zdążono ich namierzyć.
– Nie wiem tylko, dokąd nas to zaprowadzi – westchnął Wein. – Karakoz ma wielu klientów i najwyraźniej na jego liście oprócz Stowarzyszenia figuruje również jakiś francuski hrabia. A to przecież zupełnie nowy trop, który nas nie interesuje.
– A jednak powinniśmy go zbadać… – odparł Panetta.
– Szukamy ogniwa między Karakozem a Stowarzyszeniem, by móc jakoś dobrać się do tej bandy fanatyków. Nie uganiamy się za żadnym hrabią, nawet jeśli zadaje się on z człowiekiem Karakoza. Dlatego, zanim ruszymy tym tropem, muszę poprosić o zgodę przełożonych.
– Na Boga, Wein, to pierwsza rzecz, na jaką natrafiamy od dawna!
– Na nic nie natrafiliśmy! To tylko i wyłącznie pogawędka jakiegoś arystokraty z handlarzem bronią, ale, jak mi wiadomo, żaden z nich nie należy do Stowarzyszenia, nie mamy też zgody na prowadzenie śledztwa w sprawie obywatela francuskiego.
– Przecież wiesz, że w trakcie śledztwa wyłuskuje się innych przestępców i inne przestępstwa, czasami powiązane ze sprawą, czasami nie, ale tak czy owak, mamy do czynienia z przestępcami.
– Dostaliśmy pozwolenie na prowadzenie podsłuchu tylko i wyłącznie po to, by poprzez Karakoza dotrzeć do Stowarzyszenia. Wiem, że skrupulatne trzymanie się zasad oznacza niekiedy opóźnienie, ale nie zrobimy nic bez zgody przełożonych.
– Nie każę ci robić niczego niedozwolonego, Wein, po prostu uważam, że nie powinniśmy lekceważyć tego nowego tropu, nawet jeśli na pierwszy rzut oka zdaje się oddalać nas od Stowarzyszenia. Wystąp o wszystkie potrzebne zezwolenia, byleśmy tylko mogli przyjrzeć się hrabiemu. Jeśli ten trop zaprowadzi nas donikąd, porzucimy go i niech paryska policja nadal prowadzi tę sprawę, ale przynajmniej spróbujmy.
Matthew Lucas wsunął głowę przez uchylone drzwi gabinetu Weina, pytając, czy może wejść.
– Wejdź, Matthew, wyobrażam sobie, że już ci przekazano – powiedział dyrektor centrum.- Tak, to wspaniała wiadomość, prawie niewiarygodna!
– Nie wpadajmy w euforię – ostudził jego entuzjazm Wein.
– Tak, racja, ale to ważny trop – obstawał przy swoim Matthew.
– Tylko nie wiadomo, czy zaprowadzi nas tam, dokąd chcemy, czy tylko odwróci naszą uwagę od sedna sprawy i sprowadzi na manowce. Jesteśmy instytucją do walki z terroryzmem, nie policją, a obawiam się, że rozmowa tego hrabiego z Jugolem nie ma nic wspólnego z naszym śledztwem.
Matthew Lucas milczał, szukając wzrokiem poparcia Lorenza Panetty, który zdawał się krążyć myślami gdzie indziej.
– Dobrze, ale tak czy owak, zbadamy ten trop – powtórzył Amerykanin.
– Zbadamy, jeśli otrzymamy stosowne zezwolenie. Muszę powiadomić o wszystkim naszych przełożonych. Dopiero wtedy powiem wam, co możemy, a czego nie możemy robić.
Wyszedłszy od Weina, Lorenzo skinął na Matthew i zaprosił go do swojego gabinetu.
– A co na to wszystko pańscy szefowie? – zapytał Amerykanina.
– Mam wrażenie, że nie wystąpią o zezwolenie na dalszy podsłuch. Z tego, co wiem, Francuzi mają wielką ochotę drążyć sprawę. To oni są najbardziej zaskoczeni, że ich poważany arystokrata utrzymuje stosunki z takim bandziorem spod ciemnej gwiazdy jak ten Jugol.
– Proszę mnie informować na bieżąco – poprosił Lorenzo.
– Oczywiście, ale mam nadzieję, że Wein dostanie pozwolenie od przełożonych. Niedopatrzeniem byłoby nie pójść tym tropem, choćby tylko po to, by sprawdzić, dokąd nas zaprowadzi. A tak w ogóle, obiecano przesłać mi dossier tego hrabiego.
– Ja również o nie poprosiłem, przypuszczam, że czeka już na mnie w skrzynce e-mailowej.
– A więc ludzie Jugola, czatujący w Crillonie, byli tam ze względu na hrabiego… – powiedział Matthew.
– Najwyraźniej. Jednak wszystko wskazuje na to, że Stowarzyszenie przygotowuje nowy zamach, a przecież wiemy, że broni dostarcza im Karakoz. Albo udali się do innego dostawcy, albo…
– Sam nie wiem, ja też nie rozumiem, dlaczego francuski arystokrata dyskutuje przez telefon z handlarzem bronią. Hrabia dzwonił na prywatny numer Jugola i z rozmowy wynika, że planują większą akcję. Moim zdaniem powinniśmy go śledzić, nie tracić z oczu…
– Teraz jest właśnie na pokładzie samolotu lecącego do Nowego Jorku, a tam, mogę pana zapewnić, Francuzi go przypilnują. Jeśli chodzi o zamkową linię telefoniczną, będziemy ją kontrolowali i my, i Francuzi. A tak w ogóle, dostaliście już raport lustracyjny na temat waszych pracowników?
– Nie, jeszcze nie. Dział bezpieczeństwa bada nas i sprawdza wszystkie dane, dopiero za parę dni się czegoś dowiemy.
– Myśli pan, że doktor Villasante mogłaby odsłuchać nagrania rozmowy Jugola z hrabią?
– Tak, dobrze byłoby poznać zdanie Andrei na ten temat, ale powinniśmy zaczekać, aż Hans Wein skonsultuje się w tej sprawie z szefostwem. Tymczasem pozostaje nam tylko czekać.
– Jeśli o mnie chodzi, spróbuję zrobić coś więcej. Powiem ludziom z laboratorium, żeby przestudiowali nagranie, i porównam głos hrabiego z poprzednią namierzoną przez nas rozmową Jugola. Pamięta pan chyba, że rozmawiał ze starszym mężczyzną o jakimś wózku. Może to ta sama osoba…