– Racja, że też o tym nie pomyślałem!
25
Salim al-Bashir uśmiechał się zadowolony z owacji, jaką zgotowali mu uczestnicy konferencji. Zdobył sobie słuchaczy, bo powiedział im dokładnie to, co chcieli usłyszeć: że współżycie między muzułmanami, chrześcijanami i żydami jest możliwe, że islam jest religią pokojową i nie należy utożsamiać jej wyznawców ze zbrodniarzami podkładającymi bomby i porywającymi samoloty, że potępić należy zwyczaj zachodniej prasy nazywania sprawców tych czynów „terrorystami islamskimi”. „Czy chrześcijanina, który dopuścił się zabójstwa, dziennikarze nazywają mordercą chrześcijańskim? Nie, bynajmniej, nazywają go po prostu mordercą. Zachód ma uprzedzenia do islamu. Tak, taka jest prawda, choć wiele osób boi się do tego przyznać. My, wyznawcy islamu, czujemy się urażeni, gdy donosząc o nowym akcie przemocy, prasa podaje wyznanie jego sprawcy, ale wyłącznie jeśli jest on muzułmaninem. Bardzo proszę dziennikarzy o rozważenie tego faktu”.
Zaapelował również o szacunek „dla naszej kultury i naszych zasad, których nie próbujemy nikomu narzucić. Dlaczego w takim razie wy, Europejczycy, nie pozwalacie naszym żonom i córkom nosić hidżabu? Kogo obrażamy, nie jedząc wieprzowiny i prosząc władze szkolne o tolerancję i o to, by nie zmuszały naszych dzieci do spożywania pokarmów zakazanych przez naszą religię? Współżycie między chrześcijanami i muzułmanami jest możliwe, ale do tego potrzebny jest wzajemny szacunek i tolerancja dla różnic, ponieważ bez poszanowania naszej odmienności nasze dzieci czują się wyobcowane i dorastają w stresie, tłumiąc w sobie gniew oraz upokorzenie płynące z faktu, że muszą ukrywać swoją prawdziwą tożsamość. Władze mają obowiązek umożliwić wspólnocie muzułmańskiej życie w pokoju i w zgodzie z jej tradycją i kulturą, pozwalając nam wychowywać dzieci na dobrych muzułmanów. Wspólnymi siłami możemy pokonać przemoc, ale niezbędne są do tego szacunek i tolerancja. Zachód szczyci się co prawdą swą tolerancyjnością i owszem, jest bardzo tolerancyjny, ale tylko dla siebie, ale nie dla innych. Niech każdy modli się do Boga, jak chce, i niech nie będzie przez to napiętnowany, jak to się teraz dzieje w przypadku nas, muzułmanów”.
Poszukał wzrokiem przywódcy Stowarzyszenia w Hiszpanii, Omara, który udawał biznesmena, agenta turystycznego i jednego z najbardziej poważanych liderów wspólnoty muzułmańskiej na Półwyspie Iberyjskim. Wymienili ironiczne spojrzenia – na sali zasiadali wybitni przedstawiciele hiszpańskiej polityki i kultury, bijąc brawo szefowi operacji terrorystycznych Stowarzyszenia, którego uważali za szacownego profesora. Bardzo łatwo było przypodobać się obywatelom zachodniego świata: wystarczyło im powiedzieć, żeby się nie martwili, że ich życie nie ulegnie zmianie, że mogą nadal nurzać się w hedonizmie, nie zwracając uwagi na to, co dzieje się wokół, zapatrzeni w siebie.
Obywatele zachodniego świata nie chcieli problemów, dlatego byli gotowi uwierzyć każdemu, kto obiecałby, że nie będą ich mieli. To właśnie wmawiał im Salim: by pozwalali muzułmanom na wszystko, że jeśli tak zrobią, nic im nie grozi… a tymczasem oni zaleją Europę i zamienią jej katedry w meczety. W końcu lepsze to niż to, co niewierni robili tu i ówdzie – chociażby w Anglii – z kościołami, które przekształcali w restauracje, a nawet w dyskoteki… Zasługiwali na utratę wszystkiego, bo nie wierzyli w nic, nawet we własnego Boga.
Bóg, mówili guru zachodniej kultury, to przeżytek, zabawka fanatyków, ludzi, którzy nie przestawili zegarków na aktualny moment historii. Nawoływali do korzystania z życia, do konsumpcji, do niczego więcej. Dlatego ich pokonają. Łatwo pokonać społeczeństwo, które w nic nie wierzy.
Gdy Salim al-Bashir zszedł z katedry, otoczył go tłum. Przywitał się ze słuchaczami, którzy chwilę wcześniej bili mu brawo. Następnie skierował się do sąsiedniej sali, gdzie czekała na niego rzesza dziennikarzy. Zarzucili go tymi samymi pytaniami, które zadawała mu prasa na całym świecie. Wszyscy chcieli poznać jego zdanie na temat Stowarzyszenia. Zapytano go również o ostatni zamach dokonany przez tę organizację we Frankfurcie oraz o jej liczne oświadczenia, w których domaga się zwrotu muzułmanom Al-Andalus czyli Półwyspu Iberyjskiego. Na koniec padły nieuniknione pytania o sytuację na Bliskim Wschodzie, tragedię narodu palestyńskiego i o konsekwencje wojny w Iraku.
Dopiero po godzinie mógł opuścić salę konferencyjną w towarzystwie Omara i innych braci ze Stowarzyszenia udających pokojowo nastawionych biznesmenów.
Omar siedział za kierownicą samochodu terenowego, Salim – na siedzeniu obok. Prawie się do siebie nie odzywali, dopóki nie wyjechali z Granady i mieli pewność, że nikt ich nie obserwuje.
– Wywarłeś ogromne wrażenie na słuchaczach – pogratulował mu Omar.
– Dzięki. Już ci mówiłem, że cały sekret polega na tym, by mówić im to, co chcą usłyszeć.
– Prasa nie będzie szczędziła ci pochwał. Słyszałem, jak kilku dziennikarzy wyrażało się bardzo pozytywnie na temat twojego wystąpienia.
– Tak, przypuszczam, że tak zrobią, przynajmniej do tej pory tak było.
– Pojedziemy do mnie, zjemy kolację z naszymi ludźmi. Poznasz Mohameda i Alego, którzy czekają na twoje wskazówki.
– Plan jest prosty. Lepiej będzie, jeśli dokonamy wszystkich zamachów tego samego dnia i o tej samej godzinie.
– Ty decydujesz, ale moim zdaniem napędzimy chrześcijanom większego stracha, jeśli zaatakujemy ich dzień po dniu. Nie zdążą pozbierać się po jednym zamachu, a my już zadamy im następny cios.
– Wiesz, zrezygnowałem z tego pomysłu, bo zamach stawia na baczność wszystkie jednostki antyterrorystyczne. Jeszcze dzień wcześniej wykonują swoją robotę jakby od niechcenia, na pełnym luzie, a tuż po zamachu wzmagają środki bezpieczeństwa na lotniskach, kolei i wszystkich miejscach, które ich zdaniem mogą stać się celem zamachu. Na ulicach zaczyna się roić od policji i wojska, służby antyterrorystyczne przyciskają swoich konfidentów i nagle każdy obywatel o arabskich rysach staje się podejrzany. Któryś z naszych ludzi może zostać zatrzymany podczas rutynowej kontroli, dlatego lepiej uderzyć w trzech punktach jednocześnie.
Omar nie odrywał wzroku od szosy i kiwał głową, słuchając szefa operacyjnego Stowarzyszenia.
– A tak na marginesie, kim jest ta dziewczyna, która na konferencji siedziała z przodu i zadała mi całą serię pytań? Wyglądała na Marokankę, ale miała odkrytą głowę.
– To Laila Amir, siostra Mohameda, wspominałem ci o niej. Mamy z nią sporo problemów.
– Postawiła mnie w trudnej sytuacji, gdy zapytała, czy moim zdaniem Prorok nie popełnił błędu, mówiąc, że kobiety mają być posłuszne mężczyznom, a cudzołożnice zasługują na chłostę i ukamienowanie…
– Na szczęście zamknąłeś jej usta, stwierdzając, że konferencja dotyczy polityki, nie teologii, i że z przyjemnością odpowiesz na jej pytanie przy innej okazji.
– Tak, ale mogła zepsuć mi cały odczyt. Na szczęście publiczność stanęła po mojej stronie, uznając ją za prowokatorkę. Musisz coś zrobić z tą kobietą, i to szybko.
– Dałem Mohamedowi ultimatum.
– Jak mamy mu zaufać, skoro nie potrafi poradzić sobie z własną siostrą?
– Hasan mi go polecił. Twierdzi, że chłopak nadaje się doskonale do tej misji i że gdy nadejdzie stosowny moment, zgodzi się oddać życie dla sprawy.
– Nie obchodzi mnie, czy potrafi oddać życie, ale czy potrafi je odebrać.
– Potrafi, nie martw się. Musisz jednak zrozumieć, że niełatwo jest zabić własną siostrę.
– Tego wymagają nasze zasady. Zresztą ta bezwstydnica nie będzie pierwszą kobietą, która zostanie ukarana śmiercią za pohańbienie rodziny.