– Popełnilibyśmy błąd, zabijając ją teraz. Laila jest znana w Granadzie, stała się symbolem wyzwolonej i zintegrowanej ze społeczeństwem hiszpańskim muzułmanki. Jeśli ją zabijemy, nie obejdzie się bez śledztwa, a to jest nam teraz bardzo nie na rękę. Już ci mówiłem, że Laila Amir jest prawnikiem, pracuje w kancelarii adwokacki ej, jej wspólnicy na pewno nie puszczą płazem jej śmierci.
– Załatw tę sprawę jak najszybciej.
Dom Omara był dyskretnie strzeżony przez ludzi udających służbę, rolników, ogrodników, a nawet dozorców. Przywódca hiszpańskiej komórki Stowarzyszenia wiedział, że nie może dopuścić do najdrobniejszego niedopatrzenia, ponieważ bezpieczeństwo jego gościa jest najważniejsze.
Salim przywitał się z rodziną Omara i usiadł do stołu, by zjeść kolację, w której uczestniczyli wyłącznie mężczyźni.
Niektórzy z nich wysłuchali jego odczytu i gratulowali mu teraz sukcesu, inni wpatrywali się w niego, szczęśliwi, że mogą oglądać go z bliska. Dla członków Stowarzyszenia Salim al-Bashir był żywą legendą.
Gość honorowy nie chciał powiedzieć ani słowa o realizowanej właśnie operacji, choć wszyscy pragnęli się dowiedzieć, kiedy Stowarzyszenie zada chrześcijanom kolejny cios. Przypominał obecnym, że organizacja zamieniła się w fortecę nie do zdobycia właśnie dzięki temu, że jej członkowie wiedzą tylko tyle, ile naprawdę konieczne.
Mohamed Amir, Ali i Hakim słuchali Salima w milczeniu, czując się bardzo ważni, ponieważ zostali wybrani do nowej misji. Pod koniec spotkania, gdy uczestnicy kolacji żegnali się z Salimem, Omar dał im trzem znak, by zostali.
W gabinecie gospodarza, przy zamkniętych oknach i drzwiach pilnowanych przez dwóch strażników, Salim al-Bashir przedstawił im szczegóły zamachu:
– Mohamedzie, zostaniesz na miejscu, w Hiszpanii, i zajmiesz się Santo Toribio. Przeczytałem twój raport i cieszę się, że wraz z Alim zbadałeś dokładnie miejsce akcji, niepokoi mnie jednak wasza nadmierna ufność w powodzenie operacji.
– Trudno nie być pewnym zwycięstwa, skoro tam nie ma żadnych środków bezpieczeństwa, przynajmniej nie było ich, gdy zwiedzaliśmy klasztor. Będzie nam tylko potrzebny spory ładunek wybuchowy, by wysadzić kratę, broniącą dostępu do kaplicy, oraz samą kaplicę, gdzie przechowywany jest fragment krzyża. Podczas naszej obecności relikwię można było oglądać przez kratę, ale mówiono nam, że w czasie specjalnych uroczystych mszy jest ona wystawiana na widok publiczny. Tak czy owak, należy wziąć pod uwagę utrudnienie w postaci kraty, ładunek musi ją zniszczyć.
– Dostaniecie ładunek, choć z waszego raportu wynika, że trudno wam będzie rzucić go i uciec.
Mohamed i Ali zamilkli, obawiając się tego, co zaraz usłyszą.
– Nawet jeśli przed kratą będą się tłoczyły setki pielgrzymów pragnących zobaczyć ten kawałek drewna, któryś z nich może zauważyć, jak rzucacie im coś pod nogi. Nie należy również wykluczyć, że wprowadzone zostaną nowe środki bezpieczeństwa i nie będzie można wchodzić do klasztoru z plecakami… Nie, nie powinniśmy ryzykować, to mogłoby skazać na niepowodzenie całą misję.
– Możemy spróbować – bąknął Ali.
Salim zauważył bolesny grymas na twarzy Mohameda. Zdenerwowanie Alego również było widoczne.
– Wiecie, dlaczego nasze operacje zawsze są udane? Powiem wam: bo nie ryzykujemy, nie próbujemy czegoś zrobić, tylko to robimy, nie licząc się z ceną. Szczycę się umiejętnością wyboru odpowiednich ludzi do naszych misji, kierując się radą mądrych ludzi takich jak Hasan i Omar. Czyżby oni się pomylili, nazywając was prawdziwymi mudżahedinami?
Zapytani spuścili głowy zawstydzeni. Jeśli nie wypełnią polecenia Salima, zostaną uznani za tchórzy, może nawet za zdrajców, i stracą zaufanie swoich przywódców, co oznaczałoby ich zgubę. Zrozumieli, że tak czy owak, wyrok na nich już zapadł.
– Jeśli nie potraficie spełnić naszych oczekiwań, wyjdźcie. Mogę was zapewnić, że Stowarzyszenie dysponuje odważnymi ludźmi, którzy marzą o zajęciu waszego miejsca.
Salim zamilkł, a Omar zgromił wzrokiem swoich podkomendnych; wydawało się, że lada chwila się na nich rzuci. Wtedy głos zabrał Hakim, doświadczony bojownik Stowarzyszenia, człowiek, który zaprawił się w zamachach w Maroku, a teraz stał na czele wioski Canos Blancos.
– Nie obawiaj się, wykonamy zadanie, od wielu tygodni przygotowujemy zamach. Staniemy na wysokości zadania i zrobimy to, czego się od nas oczekuje.
– Nie, Hakimie, ty będziesz mi potrzebny gdzie indziej. Już wam mówiłem, że dokonamy zamachów tego samego dnia i w miarę możliwości o tej samej godzinie. Mohamed i Ali wysadzą w powietrze Santo Toribio, imii bojownicy, nie musicie wiedzieć kto, zaatakują bazylikę Świętego Krzyża Jerozolimskiego w Rzymie, natomiast ty, Hakimie, zniszczysz relikwie przechowywane w bazylice Grobu Pańskiego w Jerozolimie. To najtrudniejsze zadanie i w tym przypadku ryzyko jest największe, dlatego nie możemy sobie pozwolić na żadne niedopatrzenie. Chcę, żebyś jak najszybciej udał się do Jerozolimy. Mam przy sobie dossier z pełną dokumentacją na temat Świętego Grobu. Na miejscu czekają już na ciebie bracia ze Stowarzyszenia, którzy pomogą ci zniszczyć cel. Moglibyśmy poprosić palestyńskich fidayfn, by zastąpili nas w tej robocie, ale musimy wykonać zadanie sami, zamach ma nosić znak Stowarzyszenia… tylko Stowarzyszenia. Od Palestyńczyków otrzymasz broń, materiały wybuchowe i potrzebną pomoc, ale akcję musisz wykonać samodzielnie. To najbardziej niebezpieczna część całej misji. Żydzi nie są tak naiwni jak Hiszpanie czy Włosi, mają oczy dookoła głowy i boją się zarzutów zagranicznej opinii publicznej, że nie potrafią zadbać o chrześcijańskie relikwie. To mogłaby tylko ożywić odwieczną dyskusję, czy zamienić Jerozolimę w wolne miasto, czemu Żydzi zdecydowanie się sprzeciwiają. Jeśli zniszczymy relikwie przechowywane w bazylice Grobu Pańskiego, nasi drodzy zachodni dziennikarze powiedzą, że Żydzi dopuścili do zamachu i nazwą to ponownym ukrzyżowaniem Jezusa. Europejczycy to banda antysemitów, z miłą chęcią odsądzą Żydów od czci i wiary. Zrobią to zresztą bynajmniej nie dlatego, że obchodzi ich Grób Pański, bo przecież oni w nic nie wierzą, a tylko po to, żeby wyżyć się na syjonistach. Nie muszę chyba mówić, Hakimie, czego od ciebie oczekuję.
– Nie musisz mi nic mówić, zrobię to, co do mnie należy. Determinacja Hakima jeszcze bardziej zawstydziła Mohameda i Alego. Spędzili bardzo dużo czasu w Canos Blancos i zdążyli dobrze poznać burmistrza wioski. Cenili go za jego prawość i odwagę i uważali go za sprawiedliwego przywódcę, którego władzy nikt we wsi nie podważał.
– Twój brat zastąpi cię na czele Canos Blancos.
– To zaszczyt, że pokładasz zaufanie w mojej rodzinie i chcesz, by nadal przewodziła wsi.
Salim al-Bashir wbił wzrok w Mohameda i Alego, czekając, aż coś powiedzą. Pierwszy odezwał się Mohamed:
– Z Santo Toribio nie zostanie kamień na kamieniu – zapewnił. – Możesz na nas liczyć.
– Tak właśnie będzie – dodał Ali, starając się, by zabrzmiało to jak najbardziej stanowczo.
– Dobrze, załatwię dla was materiały wybuchowe. Nie chcę, by Omar kupował je od dostawcy, sam podeślę wam je za kilka dni. Omarze, zorganizujesz wycieczkę do Santo Toribio dla andaluzyjskich pielgrzymów?
– Tak, czekam tylko, aż podasz mi datę. Potrzebuję trochę czasu, by rozwiesić ogłoszenia w parafiach, oferując wycieczki po odpust. Zarezerwowałem już na ten cel dwa autokary.
– Mohamed i Ali wsiądą do jednego z nich. Pojadą do Santo Toribio jako zwykli pielgrzymi, podobnie jak zrobili za pierwszym razem. Materiały wybuchowe też przewieziemy autokarem, autobus pełen pielgrzymów nie wzbudzi niczyich podejrzeń. Towar dostarczymy do Granady którymś z twoich autokarów kursujących do Paryża.