Выбрать главу

– Przecież wiesz, że tylko jeden z moich wozów jeździ raz na tydzień do Paryża.

– To nam w zupełności wystarczy.

– Możemy wykorzystać do tego celu wycieczkę emerytów, którzy jadą na osiem dni do stolicy Francji. Za kierownicą posadzimy jednego z naszych ludzi i w drodze powrotnej zabierze ładunek.

– Dobrze, zaraz omówimy wszystkie szczegóły. Najważniejsze, by Mohamed i Ali wiedzieli, co mają robić i czego od nich oczekujemy. Hakimie, znasz się na przytwierdzaniu ładunków wybuchowych do ciała, nauczysz ich tego przed wyjazdem.

– Kiedy mam się stawić w Jerozolimie? Chciałbym załatwić przed wyjazdem kilka spraw.

– Zdążysz, choć nie powinieneś zwlekać dłużej niż dziesięć, góra piętnaście dni.

– To mi wystarczy.

Salim dał znak Omarowi, który zrozumiał, że czas pożegnać gości. Wstał, mówiąc im, że spotkanie dobiegło końca i że wkrótce dostaną dokładne wskazówki dotyczące misji.

Hakim, Mohamed i Ali wyszli z pokoju w milczeniu, pogrążeni w myślach.

– Zrobią to? – zapytał Salim Omara, gdy tylko zostali sami.

– Zrobią, niech cię o to głowa nie boli.

– Wierzę w Hakima, ale Mohamed i Ali… bo ja wiem, moim zdaniem brak im wiary.

– Niełatwo jest poświęcić się dla sprawy. Są jeszcze młodzi, myśleli, że całe życie przed nimi… Zadzwonię do Frankfurtu i porozmawiam z Hasanem. Jest teraz szwagrem Mohameda, nie zaszkodzi, jeśli przypomni mu o jego zobowiązaniach wobec nas.

– Zrób to. A teraz do rzeczy: kiedy te stare pryki jadą do Paryża?

– Za cztery dni.

– W takim razie, mój przyjacielu, zatroszczę się o to, by w drodze powrotnej przywieźli do Granady materiały wybuchowe.Muszę przyznać, że twoje biuro podróży to doskonała przykrywka… Możemy wozić, co nam się żywnie podoba, po całym świecie, nie wzbudzając podejrzeń policji. Któż kontrolowałby autokar pełen staruszków jadących zwiedzać Paryż?

– Nie powiedziałeś jeszcze, kto wykona zadanie w Rzymie – przypomniał Omar.

Salim zaśmiał się, wstając.

– Zachowam to w tajemnicy nawet przed tobą. Ale zobaczysz, spodoba ci się niespodzianka. A teraz, drogi przyjacielu, chciałbym odpocząć. Czeka mnie jeszcze sporo pracy, jutro muszę być w Rzymie.

Omar odprowadził Salima do jego pokoju. Okna były uchylone i woń kwiatów pomarańczy zdawała się przenikać wszystko wokół.

– Szczęściarz z ciebie, że mieszkasz w Granadzie! – powiedział Salim do gospodarza, zanim zamknął drzwi.

Nazajutrz o dwunastej w południe Salim zadzwonił z granadyjskiego lotniska do jednego ze swoich zaufanych ludzi i polecił mu skontaktować się z Karakozem. Towar miał być gotowy za tydzień, ani jeden dzień później. Potem profesor zaczął czekać niecierpliwie na swój samolot. Leciał do Rzymu z przesiadką w Madrycie. Ona miała czekać na niego w hotelu. Bardzo się ucieszyła, gdy zadzwonił i zaprosił ją na weekend do Wiecznego Miasta. Salim zerknął na zegarek i stwierdził, że zdąży jeszcze zatelefonować do hrabiego – w końcu to on opłaca część operacji. Komórka hrabiego nie odpowiadała, więc postanowił zadzwonić na zamek. Wiedział, że to bezpieczne, bo o ich znajomości wiedzieli wszyscy – łączyło ich zamiłowanie do historii. Raymond wziął udział w kilku jego konferencjach, poza tym spotykali się otwarcie w najlepszych paryskich restauracjach.

– Zamek d’Amis.

Salim uśmiechnął się, słysząc piskliwy głosik majordomusa.

– Dzień dobry, Edwardzie, mówi profesor al-Bashir. Czy zastałem hrabiego?

– Przykro mi, profesorze, hrabia wyjechał, wróci za kilka dni. Salim zaniemówił na chwilę. Przestraszył się, bo Raymond nie wspomniał mu, że wybiera się w podróż.

– A to pech! Mam do niego pilną sprawę, a hrabia nie odbiera komórki.

– Może wyłączył telefon ze względu na różnicę czasu.

– Ach, a mógłbym zapytać, dokąd pojechał?

Tym razem Edward zamilkł, nie wiedząc, czy może przekazać tę informację, ale postanowił to zrobić, ponieważ profesor był bardzo zaprzyjaźniony z hrabią.

– Do Nowego Jorku. Pan hrabia przeżywa ciężkie chwile, zmarła jego żona.

– Bardzo mi przykro. Wie pan, kiedy wróci?

– Nie, proszę pana, ale pan hrabia powiedział, że nie zabawi długo w Stanach. Być może nie zdąży nawet na pogrzeb. Wszystko stało się tak szybko…

– Rozumiem. No cóż, spróbuję jeszcze raz zadzwonić na komórkę, a jeśli hrabia się z panem skontaktuje, proszę mu powiedzieć, że muszę z nim pilnie porozmawiać. I proszę mu oczywiście przekazać moje kondolencje.

– Dobrze, proszę pana.

Salim wyłączył telefon poirytowany. Miał nadzieję, że śmierć hrabiny, o której Raymond nigdy nie wspomniał ani słowem, nie opóźni akcji. Wierzył, że hrabia nie jest romantykiem, który musi porzucić zajęcia, by ukoić smutek, bo w przeciwnym razie ucierpi na tym cała operacja, a do tego Salim nie zamierzał dopuścić. Pomyślał o ich dziwnej znajomości. Ciągle zachodził w głowę, jak hrabia do niego trafił, najważniejsze jednak, że mieli wspólnego wroga – krzyż. Raymond odnalazł go, by zlecić mu zadanie, którego sam nie mógł wykonać: ukaranie katolików. I dopną celu, na pewno go dopną, choć ich motywacja jest zupełnie różna. Najzabawniejsze, że hrabia sądzi, iż opłaca połowę misji, a tymczasem finansuje ją w całości. Już wypłacił spore zaliczki na przygotowanie planu. Salima śmieszył fakt, że hrabia d’Amis sfinansuje operację Stowarzyszenia.

Metaliczny głos z megafonów ogłosił, że jego samolot jest gotowy na przyjęcie pasażerów. Salim pomyślał, że ma przed sobą upojny weekend z kobietą oddaną mu bezgranicznie.

26

W piątek w południe setki pracowników brukselskiego Centrum do Walki z Terroryzmem opuszczały biura, nie mogąc się doczekać weekendowego wypoczynku.

Andrea Villasante weszła do gabinetu Hansa Weina.

– Potrzebuje mnie pan w ten weekend? – zapytała.

– Nie. Będzie pani mogła odpocząć. Ja jeszcze trochę popracuję, ale potem też zamierzam wziąć wolne.

– Chciałabym wyjść dzisiaj trochę wcześniej, oczywiście jeśli nie ma pan nic przeciwko temu.

– Proszę iść, zresztą za chwilę wszyscy będą kończyli.

– Chodzi o to, że…

– Proszę się nie tłumaczyć! – przerwał jej Wein. – Przecież nieraz zostaje pani w biurze po godzinach, dlatego nie musi pani niczego mi wyjaśniać, gdy chce wyjść pół godziny wcześniej. Życzę udanego weekendu, do zobaczenia w poniedziałek.

Po wyjściu od Weina Andrea podeszła do biurka Laury White.

– W tę sobotę nie mogę iść z tobą na sąuasha, przepraszam, ale będziesz musiała się rozejrzeć za inną partnerką.

– Dobrze się składa, miałam ci właśnie powiedzieć, że i ja nie mogę grać. Będziemy musiały przełożyć to na kiedy indziej.

– Widzę, że jesteście niezwykle zajęte! – rzuciła żartem Diana Parker, zastępczyni Andrei.

– Na pewno nie tak bardzo jak ty. Przecież to ty nigdy nie masz czasu, żeby wybrać się z nami na sąuasha – odcięła się Laura.

– To wcale nie z powodu nadmiaru zajęć, po prostu nie lubię chodzić do waszego klubu, bo czuję się tam jak w biurze. Wolę posiedzieć w domu, zresztą i wy nie kręcicie nosem, gdy zapraszam was do siebie na kolację. Podczas gdy wy ganiacie po korcie, ja oddaję się kucharzeniu, każdy wypoczywa na swój sposób.

Mireille przysłuchiwała się w milczeniu tej pogawędce. Zastanawiała się, czy i ona zamieni się z czasem w samotną starą pannę żyjącą wyłącznie pracą, no, a od czasu do czasu również przelotnym romansem z jakimś urzędnikiem z biura obok. Przygnębiła ją ta myśl. Nie, nie chciała skończyć jak Laura White, Andrea Villasante czy Diana Parker – wszystkie trzy były pracoholiczkami, na prywatne życie nie starczało im czasu. Tak przynajmniej sądziła, bo wszystkie ich rozmowy dotyczyły spraw biurowych. Nawet Diana, znacznie sympatyczniejsza od Andrei czy Laury, również wydawała się nie widzieć świata poza pracą.