– Dlaczego nie zrobisz tego od razu? Na co czekasz? – zapytał Lorenzo, z trudem powstrzymując irytację.
– Szukamy go, bo wyjechał na weekend. Przecież jest piątek po południu.
– No to pięknie! Przestępcy mają szczęście, bo w weekendy dajemy im święty spokój.
Wyszedł rozjuszony z gabinetu szefa i prawie wpadł na Matthew Lucasa, który właśnie wchodził do biura.
– Lorenzo, przynoszę nowe wiadomości o hrabim i jego córce, która ma niezły charakterek. Mam ich zdjęcia, oczywiście każdego z osobna, bo córeczka nie chce widzieć ojca na oczy. Przyniosłem również zapis ich rozmów przeprowadzonych w Stanach Zjednoczonych.
Weszli do gabinetu Weina. Panetta miał żal do szefa, który jego zdaniem przesadnie przejmował się zasadami. On, Lorenzo, nigdy nie pogwałciłby prawa, ścigając przestępców, ale zaryzykowałby i próbował samodzielnie podejmować decyzje, a właśnie przed tym wzbraniał się Wein – aby cokolwiek zrobić, potrzebował pisemnej zgody, najlepiej przyozdobionej wszystkimi możliwymi pieczątkami, w przeciwnym razie wolał czekać z założonymi rękami, co niejednokrotnie oznaczało stratę cennego czasu. Matthew streścił im w kilku słowach przyniesiony raport.
– Hrabiemu d’Amisowi nie udało się zobaczyć z córką. Hrabianka ma około trzydziestki i dotychczas żyła w cieniu matki, znanej nowojorskiej marszandki.
– Tyle już wiemy, proszę nam powiedzieć, co hrabia robił w Nowym Jorku – przerwał mu niecierpliwie Panetta.
– Większość czasu przesiedział w hotelu, gdzie trzykrotnie spotkał się ze swoim adwokatem prowadzącym jedną z najdroższych i najbardziej renomowanych kancelarii prawniczych. Jednak mimo wielu starań i zabiegów adwokat nie zdołał namówić córki hrabiego, by spotkała się z ojcem. Catherine okazała się nieubłagana. Do raportu dołączyliśmy zapis jej rozmowy z adwokatem, w której nazywa ojca „faszystowską świnią” i wyznaje, że na samą myśl o nim robi się jej niedobrze.
– Z kim jeszcze rozmawiał hrabia? – zapytał Hans Wein.
– Z nikim więcej, tylko z adwokatem. Parę razy zadzwonił na zamek, ale tyle już wiecie, zapewne dostarczono wam zapis tych rozmów.
– Tak, to nic specjalnego, hrabia chciał się po prostu dowiedzieć, czy były do niego jakieś telefony, tylko tyle – odparł Wein.
– W tej chwili hrabia pakuje manatki, bo jutro późnym rankiem leci do Paryża, podaliśmy w raporcie numer lotu. Hrabia wraca ze Stanów na tarczy.
– Znakomicie. Powiadomimy Paryż, by zaczęli go śledzić, gdy tylko wyląduje. Zobaczymy, czy spotka się nareszcie z Jugolem… – powiedział Hans Wein nie bez entuzjazmu.
– Przypuszczam, że kazaliście naszym ludziom w Rzymie śledzić również Salima al-Bashira – stwierdził Matthew.
– Przed chwilą musiałem odwołać nakaz – odparł Panetta, nie kryjąc złości. – Szef się nie zgadza.
– Dlaczego? – zdumiał się Matthew.
– Bo Salim al-Bashir jest poważanym obywatelem brytyjskim, którego nie możemy się czepiać tylko dlatego, że zadzwonił do hrabiego d’Amisa. Przypominam, że w ciągu dwóch ostatnich dni z hrabią próbowały się skontaktować również inne osoby: notariusz z Carcassonne, redaktor naczelny lokalnej gazety, bankier z Paryża, znany oksytański biznesmen… zwyczajni ludzie. Nie możemy popadać w paranoję i podejrzewać o Bóg wie co każdego, kto zadaje się z hrabią. Przyjaźń Salima al-Bashira z d’Amisem jest zupełnie zrozumiała: pierwszy jest specjalistą od wypraw krzyżowych, drugi prezesuje fundacji Pamięć o Katarach. Wiemy ponadto, że hrabia uczęszcza na odczyty i konferencje poświęcone wyprawom krzyżowym, a w szczególności krucjatom przeciwko katarom. Wyobraźcie sobie tylko, że chcielibyśmy prześwietlić wszystkich profesorów i naukowców, którzy kontaktują się lub kontaktowali z hrabią…
– Nie zaszkodziłoby jednak przyjrzeć się temu al-Bashirowi… – próbował przekonywać Matthew.
– Przykro mi, Matthew, ale coś mi się wydaje, że jesteś uprzedzony do tego człowieka. Gdyby al-Bashir był Amerykaninem, prosiłbyś, bym kazał go śledzić? – zapytał Hans Wein.
Słowa dyrektora zapiekły Matthew Lucasa do żywego.
– Mam nadzieję, że się pan nie myli. Jeśli dojdzie do tragedii, będzie to tylko i wyłącznie pana wina. Skoro uważa pan, że uprzedzenia przeszkadzają mi w pracy, proszę powiedzieć o tym moim przełożonym, niech przyślą tu kogoś na moje miejsce.
– No, no, tylko nie dramatyzujmy! – wtrącił się Lorenzo Panetta. – Wyznam, Matthew, że nie jest pan osamotniony w swych opiniach. Ja również uważam, że powinniśmy śledzić Salima al-Bashira, moim zdaniem popełniamy poważny błąd, zostawiając go w spokoju.
Hans Wein zmierzył ich wzrokiem. Niepokoiła go postawa Panetty i Lucasa, był jednak pewien, że postępuje słusznie, trzymając się regulaminu.
– Nie chciałem cię urazić, Matthew… Myślę, że najlepiej zrobimy, jeśli odszukamy naszego człowieka w MI Sześć. Niech decydują Brytyjczycy. W końcu Salim al-Bashir jest poddanym jej Królewskiej Mości. Ale najpierw porozmawiam z naszymi przełożonymi. Wolę uniknąć niespodzianek i pretensji, jeśli powinie nam się noga. Al-Bashir jest najwyraźniej wpływową osobistością i wybuchłby skandal, gdyby wydało się, że go śledzimy. Dlatego nie ruszymy palcem, póki nie będziemy mieli wszystkich potrzebnych zezwoleń. Chcę osobiście porozmawiać z naszym człowiekiem w MI Sześć, macie czekać na mój znak.
Matthew Lucas i Lorenzo Panetta wyszli z gabinetu dyrektora Centrum do Walki z Terroryzmem z nosem na kwintę. Obaj czuli, że tracą cenny czas, bali się nawet pomyśleć, kim może się okazać Salim al-Bashir.
– Wie pan, co moim zdaniem należałoby zrobić? – spytał Matthew.
– Tylko proszę uważać z wypowiadaniem politycznie niepoprawnych opinii! – zaśmiał się Włoch.
– Powinniśmy mieć swojego człowieka na zamku. Bo ja wiem… może przekupimy majordomusa lub kogoś ze służby.
– Podobno Paryż już próbował zdobyć informacje z pierwszej ręki, ale hrabia najwyraźniej dobrze płaci swoim ludziom: nikt na zamku nie chce puścić pary z gęby. O dziwo, okoliczni mieszkańcy również nie są zbyt chętni do współpracy. Uważają hrabiego niemalże za boga; ród d’Amis zawsze wstawiał się za miejscową ludnością, więc ta odwdzięcza mu się ślepą lojalnością.
– Mimo wszystko powinniśmy spróbować – nalegał Matthew.
– Dobrze, zastanowię się, co by tu zrobić.
– Naprawdę odwołał pan nakaz śledzenia al-Bashira w Rzymie?
– Naprawdę.
– Szkoda…
– O tak, wielka szkoda…
27
Salim al-Bashir leżał w ramionach kochanki.
Przyleciała do Rzymu godzinę przed nim i zgodnie z jego poleceniem zameldowała się w położonym w centrum miasta hotelu Bernini Bristol, który bez wątpienia lata świetności miał już za sobą.
Jak zwykle zatrzymali się w osobnych pokojach. Salim był bardzo ostrożny, nigdy nie pokazywali się razem w hotelu, a stołowali się tylko w malutkich, mało znanych restauracyjkach, gdzie istniało nikłe prawdopodobieństwo, że ktoś ich rozpozna.
– Dlaczego tak ci zależało, żebym jak najszybciej przyleciała do Rzymu? – zapytała, głaszcząc go po czole.
– Chciałem cię zobaczyć.
Uśmiechnęła się uszczęśliwiona. Kochała go bardziej niż kogokolwiek na świecie, dzięki niemu jej życie nabrało sensu. Przed poznaniem go była samotną starą panną, której coraz mniej podobała się praca w Centrum do Walki z Terroryzmem, bo wszystkie wysiłki tej instytucji skierowane były ostatnio na walkę z terroryzmem islamskim. Ludzie z centrum nie ufali muzułmanom, choć starali się tego nie okazywać. Uważali ich wszystkich za potencjalnych terrorystów. Nie obchodziła ich sytuacja w Palestynie, bieda panująca w Pakistanie ani ciągłe upokorzenia, jakie kraje zachodnie fundowały państwom islamskim, wywyższając się przed nimi. Na dobrą sprawę zasługiwali na karę. Tak, Salim miał rację, Zachód powinien zostać ukarany.