Gdy Ignacio Aguirre wkroczył do gabinetu biskupa Pelizzolego, nie uszło jego uwagi pełne wyrzutu spojrzenie Ovidia.
Oprócz wypchanej teczki sędziwy jezuita niósł pod pachą swoje stare wydanie Kroniki brata Juliana.
– Wiesz, Ignacio – powiedział biskup Pelizzoli – mam wrażenie, że historia zatoczyła koło.
– Tak, najwyraźniej. Profesor Arnaud przeczuwał, że pewnego dnia przyjdzie mi się zmierzyć z rodziną d’Amis.
– Profesor Arnaud? – zapytał ciekawie ojciec Domenico, który podobnie jak Ovidio Sagardia zachodził w głowę, o czym rozmawiają biskup i stary jezuita.
– Profesor Arnaud był historykiem specjalizującym się w okresie dziejów Francji, na który przypadł rozwój katarskiej herezji. Ojciec obecnego hrabiego cFAmisa poprosił profesora Arnauda o potwierdzenie autentyczności kroniki brata Juliana. Profesor przyczynił się do opublikowania kroniki i miał zawodowe kontakty z hrabią, dzięki czemu przed drugą wojną światową i w jej trakcie był świadkiem przemarszu przez zamek wielu znanych niemieckich faszystów. Choć hrabia i profesor nie darzyli się zaufaniem, Ferdinand Arnaud dużo widział i słyszał podczas swych wizyt na zaniku.
– Proszę mi tylko nie wmawiać, że kronika brata Juliana ma jakikolwiek związek z zamachem we Frankfurcie! – wykrzyknął Ovidio.
– Pewnie nie ma, ale fakt pozostaje faktem: Karakoz doprowadził nas do hrabiego d’Amisa, który jest postacią co najmniej dziwną – przyznał biskup.
– A profesor Arnaud? Co się z nim stało? – drążył temat ojciec Domenico.
– Nie żyje. Umarł z żalu.
– Z żalu? – Ciekawość Domenica wzrastała z minuty na minutę.
– Życie doświadczyło go bardziej, niż mógł to znieść. Stracił żonę w hitlerowskich Niemczech, zamordowano ją, bo była Żydówką. Ich jedyny syn, David, zginął w Izraelu tuż po drugiej wojnie światowej w potyczce z Palestyńczykami. Profesor zmarł tego samego dnia.
– Tego samego dnia! – wykrzyknął Ovidio poruszony.
– Teoretycznie żył jeszcze przez jakiś czas, ale w rzeczywistości Ferdinand Arnaud umarł w dniu, w którym pochował syna.
Obaj kapłani zrozumieli, że profesor Arnaud wywarł wielki wpływ na życie starego jezuity i że teraz przeszłość powraca do niego w osobie Raymonda, hrabiego d’Amisa.
Ignacio Aguirre usiadł naprzeciwko biskupa Pelizzolego i pogrążył się w lekturze przygotowanych specjalnie dla niego dokumentów. Biskup i pozostali dwaj duchowni milczeli, czekając, aż gość się wypowie.
Prawie godzinę później stary jezuita skończył czytać, podniósł głowę znad dokumentów i zwrócił się do biskupa:
– Luigi, chyba będzie ze mnie większy pożytek w Brukseli.
– Tak sądzisz?
– Tak, powinienem wejść w skład zespołu śledczego.
– Zadzwonimy do dyrektora Centrum do Walki z Terroryzmem. Porozmawiaj z nim przed podjęciem decyzji. Jeśli o mnie chodzi, daję ci wolną rękę, rób, co uznasz za stosowne. Sekretarz Stanu polecił nam dołożyć wszelkich starań, by pomóc Brukseli.
Minutę później Ignacio Aguirre rozmawiał z Hansem Weinem. Dowiedziawszy się o nowych postępach w śledztwie, zaproponował, że natychmiast przyjedzie do Brukseli. Mógł przylecieć nazajutrz pierwszym samolotem. Wein się zgodził.
Ojciec Aguirre utkwił przenikliwe spojrzenie swych strudzonych oczu w biskupie Pelizzolim.
– Co o tym wszystkim myślisz? – zapytał biskup.
– Luigi, nie można wykluczyć, że d’Amis wszedł w konszachty z organizacją przestępczą, byle tylko zaszkodzić Kościołowi. Jeśli w całą sprawę zamieszany jest hrabia, słowa ocalałe z papierów spalonych we Frankfurcie nabierają sensu.- Co chcesz przez to powiedzieć? – zapytał biskup przestraszony.
– Moim zdaniem frankfurcka komórka Stowarzyszenia przygotowuje kolejny zamach. Mówiliście, że słowa pochodzą z różnych dokumentów, ale mimo wszystko… jeśli w sprawie macza palce hrabia d’Amis, nabierają one w moich oczach sensu.
– Ale przecież nie posiadamy dowodów, że hrabia ma coś wspólnego z wydarzeniami we Frankfurcie! Wiemy jedynie, że utrzymuje kontakty z Karakozem – stwierdził biskup nieco zdenerwowany.
– A czegóż mógłby chcieć francuski arystokrata od handlarza bronią? Z waszych wyjaśnień wynika, że Karakoz nie tylko handluje bronią, ale również dostarcza płatnych morderców do zadań specjalnych. Skoro wiadomo, że Karakoz sprzedaje broń Stowarzyszeniu, istnieje związek, nawet jeśli na pozór dość słaby, między d’Amisem a terrorystami.
Biskup patrzył osłupiały na Ignacia Aguirre. Choć był jego uczniem i wszystkiego, co wiedział, nauczył się od niego, nadal zdumiewała go intelektualna sprawność jezuity, jego umiejętność łączenia pozornie sprzecznych elementów, by doszukać się spójności w chaosie. Bał się nawet pomyśleć, że jego nauczyciel mógłby mieć rację, a jednak… przecież instynkt nigdy jeszcze nie zwiódł detektywa Ignacia Aguirre.
– A jeśli chodzi o słowa ocalałe z płomieni… Tak, wiem, to wyrazy wyrwane z kontekstu, ale teraz na przykład słówko LOTARIUSZ nabiera sensu.
– Niby jakiego? – zapytał Ovidio.
– Dla hrabiego d’Amisa ma ono sens. Lotariusz z Segni został wybrany na papieża i przybrał imię Innocentego Trzeciego. To właśnie on wszczął krucjatę przeciwko albigensom.
– Przecież nie ma żadnego dowodu, że to słowo odnosi się akurat do papieża Innocentego Trzeciego – zaprotestował Domenico.
– Nie, nie ma, ale KREW… Nie sądzisz, że może chodzić o krew niewinnych? Brat Julian zapowiada w swej kronice, że krew niewinnych zostanie pomszczona.
– Brat Julian, brat Julian! Na miłość boską, ojciec ma obsesję na punkcie tej kroniki! – wykrzyknął rozzłoszczony Ovidio. – Chyba nie twierdzi ojciec, że brat Julian jest zamieszany w zamach we Frankfurcie.
– Tego nie wiem, ale dlaczego od razu odrzucasz taką możliwość? Znam Raymonda de la Pallisiere. Wychowano go w nienawiści.
– POLEJE SIĘ KREW W SERCU ŚWIĘTEGO… – wyszeptał ojciec Domenico.
– Tu może chodzić o miejsce planowanego zamachu. Poza tym mamy słówko KRZYŻ… A katarzy pogardzali krzyżem – ciągnął ojciec Aguirre.
– Nie ma już katarów – przypomniał Domenico.
– Oczywiście, że nie ma, ale to nasz punkt widzenia. Raymond de la Pallisiere uważa się za spadkobiercę wyznawców kataryzmu i wierzy, że spoczywa na nim obowiązek pomszczenia ich krwi przelanej przez chrześcijan. Byłeś w Oksytanii? Jeśli tak, na pewno zauważyłeś, że katarzy stali się tamtejszą atrakcją turystyczną. Nie brakuje tam komun hipisów, którzy są święcie przekonani, że wiodą życie na wzór katarów. Ezoterycy najeżdżają oksytańskie zamki, mierząc coś, co nazywają wibracjami kosmicznymi. Zdarzały się również sekty, których przywódcy namawiali ich członków do popełniania samobójstwa w celu osiągnięcia doskonałości, stanu parfaits, i połączenia się z Bogiem. Pojawiło się wiele książek, których autorzy utożsamiają katarów z dziedzicami potomków Jezusa Chrystusa, że nie wspomnę o nieustannych poszukiwaniach skarbu na zamku Montsegur… W Oksytanii trudno nie zetknąć się z podaniami o trubadurach i księżniczkach tudzież opowieściami o chwalebnej przeszłości tego regionu zniszczonej przez króla Francji i Kościół. Nawet największy oksytański biedak mieni się potomkiem jakiegoś rycerza czy trubadura. Katarzy nie istnieją, ale istnieją osoby uważające się za ich spadkobierców, uczniów… Kilku praszczurów Raymonda de la Pallisiere było parfaits. Jego ojciec z pomocą nazistów szukał skarbu katarów przekonany, że chodzi o magiczny przedmiot obdarzający swego posiadacza nieograniczoną mocą. Profesor Arnaud wyśmiał te usiłowania i nie chciał nawet słuchać opowieści rozpowszechnianych przez mieszkańców i gości zamku, choć przezornie spisywał wszystko, czego się tam nasłuchał. Stary hrabia wskazał synowi jeden jedyny cel w życiu: odzyskać skarb katarów i pomścić krew niewinnych. Mały Raymond dorastał w tej ciężkiej atmosferze, gdzie wszystko kręciło się wokół katarskiej paranoi. Gdy go poznałem, był młodym człowiekiem, pragnącym zostać kimś, wykazać się przed ojcem. W swych zapiskach profesor Arnaud wyraził podejrzenie, że stary hrabia d’Amis powołał do życia tajne stowarzyszenie chcące chronić dziedzictwa katarów i odnaleźć ich skarb. Było to ponoć stowarzyszenie kulturalne, do udziału w którym hrabia zapraszał z początku profesora Arnauda, ale gdy tylko zorientował się, że jego zainteresowanie katarami jest stricte naukowe, starał się ukryć przed nim jak najwięcej faktów z działalności tej podejrzanej organizacji.