Trzej spece od zadań antyterrorystycznych spojrzeli na niego osłupiali. Słowa duchownego zrobiły na nich ogromne wrażenie.
– Na jakiej podstawie ksiądz tak twierdzi? – chciał wiedzieć dyrektor centrum.
– Znam Raymonda d’Amisa, wychowano go w nienawiści do Kościoła. Uważa się za stróża katarskiego ducha.
– Nie przeczę, że hrabia mógłby chcieć z tych czy innych powodów zaszkodzić Kościołowi, ale chyba zgodzi się ksiądz ze mną, że jest mało prawdopodobne, by Stowarzyszenie podzielało przekonania hrabiego – zauważył Matthew Lucas.
– To właśnie trzeba sprawdzić: czy Stowarzyszenie ma jakiś związek z hrabią, czy po prostu kupuje broń i informację od tego samego człowieka, Karakoza. W Rzymie dowiedziałem się, że podsłuchano rozmowę telefoniczną hrabiego z pewnym brytyjskim profesorem syryjskiego pochodzenia, czy to prawda?
– Tak, ale z tego, co nam wiadomo, Salim al-Bashir znajduje się poza wszelkimi podejrzeniami. To bardzo wpływowy profesor o światowej sławie, uważany za umiarkowanego islamistę. Dostaliśmy właśnie od Brytyjczyków raport na jego temat: Londyn nie widzi powodu, by podejrzewać al-Bashira. Co więcej, rząd Jej Królewskiej Mości zwykł zasięgać jego opinii, gdy dochodzi do konfliktu z mniejszością muzułmańską – oznajmił Hans Wein, zerkając kątem oka na Lorenza i Matthew.
– Mimo wszystko… cóż, ja nie wykluczałbym niczego a priori – odparł ojciec Aguirre.
– Proszę wybaczyć, ale raport naszych brytyjskich kolegów nie pozostawia wątpliwości – rzucił zirytowany Hans Wein.
– Cóż, pan ma więcej doświadczenia w tych sprawach, choć gdybym miał wskazać szefa lub szefów Stowarzyszenia, nie szukałbym w biednych dzielnicach, tam znajdzie pan tylko mięso armatnie.
Lorenzo Panetta i Matthew Lucas obserwowali w osłupieniu i nie bez podziwu sędziwego jezuitę toczącego pojedynek słowny z dyrektorem unijnego Centrum do Walki z Terroryzmem
– Nie przekonuje księdza raport brytyjskiego wywiadu? – zapytał Lorenzo.
– Na Boga, źle mnie panowie zrozumieli, chciałem tylko powiedzieć, że nie należy zbyt szybko porzucać tropu, jakim jest Salim al-Bashir.
– Profesor al-Bashir nie jest żadnym tropem. – Ton głosu Weina zdradzał złość.
– Cóż, nie przyjechałem tu, by panów pouczać, tylko powiedzieć to, co wiem o Raymondzie de la Pallisiere.
Wysłuchali w milczeniu, bez przerywania, opowieści ojca Aguirre, który nie pominął żadnego szczegółu na temat jego osobliwej znajomością z rodziną d’Amis. Gdy skończył, otworzył starą teczkę z czarnej skóry, wyjął z niej książki i wręczył po jednej każdemu ze słuchaczy.
– To właśnie Kronika brata Juliana. Jeśli znajdą panowie chwilę, proszę ją przeczytać, to pozwoli wam lepiej zrozumieć hrabiego. To nie tylko wspaniałe dzieło, którego lektura jest zdecydowanie godna polecenia, ale również przykład potworności, jakie ściąga na ludzi fanatyzm, bez względu na to, spod jakiego jest znaku.
– W tym przypadku to fanatyzm katolicki – mruknął Matthew Lucas.
– W rzeczy samej, panie Lucas, i jako kapłan nie jestem bynajmniej dumny z tej karty naszej historii. Zawsze uważałem, że jedyna rzecz, której Wszechmocny nie wybaczy człowiekowi, to zabijanie w jego imieniu. Nie można narzucać wiary siłą, przelewając krew. Do wiary dochodzi się poprzez rozum.
– Uważa ksiądz, że można pogodzić wiarę z rozumem? – zapytał Lorenzo Panetta z zaciekawieniem, nie kryjąc sceptycyzmu.- Zapewniam pana, że najlepsza ścieżka do Boga prowadzi właśnie przez rozum.
– No dobrze, nie pora na dyskusje teologiczne – przerwał im Hans Wein. – Przekazał nam pan informacje uzupełniające, choć cenne. Pomogą nam one ustalić, z czym mamy do czynienia.
Jeszcze przez godzinę Ignacio Aguirre opowiadał im wszystko, co wiedział o Raymondzie de la Pallisiere oraz o jego ojcu, poprzednim hrabim d’Amisie. Wspomniał im o zapiskach profesora Arnauda, których treść znał prawie na pamięć, oraz o informacjach przechowywanych w archiwach watykańskich na temat neokataryzmu szerzącego się aktualnie we współczesnej Oksytanii.
Hans Wein, Lorenzo Panetta i Matthew Lucas słuchali go w milczeniu, próbując wydobyć jakiś prawdziwy trop ze słów kapłana, ale choć opowieść wydawała im się pasjonująca, nijak nie potrafili zrozumieć, dlaczego Stowarzyszenie miałoby zbratać się z oksytańskim arystokratą, by dokonać zamachu.
Choć jezuita dostrzegał sceptycyzm na twarzach słuchaczy, nie poddawał się. Jego obowiązkiem było powiedzenie, co sądzi o całej sprawie, ich obowiązkiem – zdecydowanie, czy chodzi o wymysły pomylonego starca, czy też należy potraktować jego teorię poważnie.
– Proszę mi powiedzieć, macie jakiegoś informatora na zamku?
– Osoby pracujące dla hrabiego są mu całkowicie oddane, dlatego trudno jest nam zdobyć informacje z pierwszej ręki – odpowiedział Lorenzo Panetta.
– Dobrze byłoby się dowiedzieć, co się dzieje na zamku d’Amis.
– Robimy, co możemy, choć jak dotąd z marnym skutkiem – przyznał Panetta.
– Jesteśmy księdzu bardzo wdzięczni za przekazane nam informacje – podziękował Hans Wein. – Zostaje ojciec w Brukseli?
– Tylko jeśli mogę się panom do czegoś przydać.
Hans Wein nie wiedział, co powiedzieć. W rzeczywistości to, co usłyszał od Ignacia Aguirre, wydawało mu się nazbyt nieprawdopodobne. Ale był przecież wysokim urzędnikiem, politykiem – jak zwykł mu wypominać Panetta – nie mógł więc zignorować reprezentującego Watykan duchownego, który zapewniał, że najbliższy zamach Stowarzyszenia wymierzony zostanie w Kościół. Dlatego nie wolno mu było tak po prostu go odprawić.
– Liczymy na księdza pomoc. Musimy przeanalizować dostarczone informacje i podzielić się księdza spostrzeżeniami z naszymi francuskimi kolegami, którzy na miejscu śledzą hrabiego d’Amisa i człowieka Karakoza. Jeśli można, chciałbym zaprosić ojca na lunch, byśmy mogli kontynuować rozmowę.
– Jestem do pana dyspozycji.
W poniedziałek, punktualnie o siódmej rano, Hans Wein, zmęczony i z podkrążonymi oczami, odbywał pierwszą tego dnia naradę z Lorenzem Panetta.
Po lunchu z ojcem Aguirre wrócił do biura, gdzie siedział do późnej nocy, czekając na wiadomości. W końcu zarówno on, jak i Panetta oraz Matthew Lucas postanowili iść do domu się przespać, ponieważ mieli przed sobą ciężki tydzień. Teraz znów byli na nogach i czytali pierwsze tego dnia e-maile od paryskich współpracowników centrum.
Dopiero o ósmej do biura zaczęli schodzić się pozostali pracownicy. Pierwsza zjawiła się Laura White, asystentka Weina.
Lorenzo zwrócił uwagę na napięcie malujące się na jej twarzy. Dziewczyna miała podkrążone oczy, a z powodu braku makijażu była bledsza niż zwykle. Nie wyglądała dobrze. Lorenzo pomyślał, że może jest chora.
– Jak tam weekend? – zapytał ciekawie, mimo ganiącego spojrzenia Hansa Weina, który zadawanie osobistych pytań swoim ludziom uważał za pogwałcenie ich prywatności.
– Dziękuję, dobrze. Jestem wam potrzebna?
– Nie, Lauro, zajmujemy się rutynowymi sprawami – odparł Wein.
Laura wyszła bez słowa.
– Coś jest z nią nie tak – stwierdził Lorenzo.
– Nie wiem, dlaczego tak sądzisz, moim zdaniem wygląda zupełnie normalnie – uciął Wein.
Z raportu Francuzów wynikało, że hrabia wrócił na zamek d’Amis i jak do tej pory nie skontaktował się z Jugolem. Nie pofatygował się również, by odpowiedzieć na którykolwiek z licznych telefonów, jakie otrzymał podczas swej krótkiej nieobecności, łącznie z telefonem od Salima al-Bashira. Próbował tylko skontaktować się z córką. Zadzwonił do jej nowojorskiego apartamentu, ale nikt nie odebrał. Następnie zadzwonił do jej adwokata, który przypomniał znużonym głosem, że przecież od trzech dni mu powtarza, że panna de la Pallisiere nie chce z nim rozmawiać. Zresztą jego klientka jest w podróży, nie wie, kiedy wróci.