Выбрать главу

Choć Mohamed Amir zarzekał się, że pragnie pójść w ślady swego kuzyna Jusufa i zostać męczennikiem, tak naprawdę chciał żyć.

Jusuf był ważną figurą w strukturach Stowarzyszenia – człowiekiem inteligentnym, dobrze wykształconym, niespokojnym i ciekawym świata, wiecznie zatopionym w lekturze. Salim nie mógł odżałować śmierci Jusufa, którego uważał za swoją prawą rękę. Jusuf uparł się, że weźmie udział w zamachu we Frankfurcie – to było jego miasto i uważał, że nikt tak dobrze jak on nie zatroszczy się o sukces operacji.

Dla Hakima Canos Blancos było namiastką raju na ziemi. Kochał Granadę, ziemię, która – był tego pewien – wcześniej czy później znów stanie się częścią muzułmańskiej umma.

Dotarcie do Jerozolimy okazało się łatwiejsze, niż sądził. Przyjechał z grupą granadyjczyków, którzy wykupili wycieczkę do Ziemi Świętej zorganizowaną przez biuro podróży Omara. Skutecznie wtopił się w gromadę pielgrzymów, udając jednego z nich: zaskarbił sobie nawet sympatię starszego małżeństwa, uczestników wycieczki, a na lotnisku uważny wzrok izraelskich policjantów nie wyłowił go z tłumu pielgrzymów – najwyraźniej nie wydał im się podejrzany.

Choć jego wygląd nie pozostawiał żadnych wątpliwości co do jego pochodzenia, hiszpański paszport uratował go z opresji. Izraelscy urzędnicy imigracyjni wypytali go o motywy jego wizyty, miał jednak nadzieję, że zamydlił im oczy bajeczką, że jest burmistrzem granadyjskiego miasteczka i podróżuje w gronie przyjaciół i znajomych.

Said powtarzał mu, że muszą mieć się na baczności, ponieważ mogą być śledzeni. Oczywiście jego jerozolimski anioł stróż zwołał własną ekipę, by sprawdzić, czy izraelski wywiad nabrał podejrzeń co do tego hiszpańskiego turysty, ale na razie jego ludzie nie zauważyli, by deptano im po piętach. Mimo to od trzech dni Hakim zwiedzał miasto razem z pozostałymi pielgrzymami jak najzwyklejszy turysta.

Wiedział, że nie może zawieść. Salim al-Bashir powierzył mu najtrudniejszą część misji. Przyjechał do świętego miasta skalanego obecnością Żydów, bo przypadł mu w udziale zaszczyt zniszczenia relikwii przechowywanych w bazylice Grobu Pańskiego.

Zwiedził kościół, udając zwykłego turystę. Było oczywiste, że prawosławni mnisi doglądający świątyni nie zwrócili na niego uwagi, co najwyżej uznali go za arabskiego chrześcijanina. Udał się również do Betlejem, gdzie wstąpił do bazyliki Narodzenia Pańskiego, a nawet poprosił Saida, by pokazał mu groby patriarchów.

Said zapytał, ilu ludzi potrzebuje, i zdziwiła go odpowiedź: nie potrzebuje nikogo, wykona zadanie sam. Opasa się materiałami wybuchowymi i naciśnie detonator tuż obok miejsca, gdzie przechowywany jest kawałek drewna z krzyża, na którym umarł ponoć Jezus Chrystus.

Nikt więcej nie musi ginąć, po co niepotrzebnie poświęcać braci? Poza tym Stowarzyszenie do tej pory było niewidzialne dla Mossadu i Szin Bet, więc niech tak zostanie. Znienawidzonemu nieprzyjacielowi udawało się czasem przeniknąć do struktur organizacji palestyńskich, ale Stowarzyszenie jest dla Żydów niezdobytą fortecą.

Hakim myślał o bliskości tamtego świata. Powtarzał sobie, że niebawem będzie w raju, i bał się momentu przejścia z życia do śmierci. Był pewien istnienia Allacha, przecież dla niego miał poświęcić życie, dla niego toczył od wielu lat walkę, ukrywając się, niszcząc wrogów… Nie, nie opanowało go zwątpienie, a jednak budził się w środku nocy z kwaśnym posmakiem w ustach i bólem w piersi. Ryzyko poniesienia śmierci w akcji to jedno, a pewna śmierć to coś zupełnie innego. Zostanie męczennikiem i Stowarzyszenie otoczy opieką jego rodzinę – tylko to podtrzymywało go na duchu.

Omar, przywódca hiszpańskiego oddziału Stowarzyszenia, zlecił Hakimowi jeszcze jedno zadanie przed jego wyjazdem do Jerozolimy: rozmówić się z ojcem Mohameda Amira i kazać mu rozwiązać raz na zawsze sprawę córki. Laila zachowała się niestosownie na granadyjskim odczycie Salima al-Bashira i obraziła profesora. Jej nieskromność nie ma granic, niektórzy bracia skarżyli się Omarowi na zgubny wpływ, jaki wywiera na ich żony, córki i siostry. Trzeba uciszyć tę bezwstydnicę, to był obowiązek jej rodziny. Nie chciano zlecić tego Mohamedowi, ponieważ wraz z Alim miał do wykonania inną misję – wysadzenie w powietrze klasztoru Santo Toribio. Poza tym Omar wątpił, czy Mohamed ma dość hartu ducha, by pozbawić życia własną siostrę.

Hakim rozmówił się z ojcem Laili i Mohameda i pozostał głuchy na jego błagania i protesty. Darwish musiał zmyć hańbę ze swej rodziny, zresztą jego córka okrywała wstydem całą muzułmańską wspólnotę, zachowując się i ubierając jak ulicznica. Dla Laili był tylko jeden ratunek: śmierć. Hakim groźbami wymusił na Darwishu obietnicę, że spełni swój ojcowski obowiązek i zabije córkę, nie mówiąc o niczym synowi, by nie odwracać jego uwagi od misji. W końcu to on jest głową rodziny, choć chodzą słuchy, że żona owinęła go sobie wokół palca i broni córki jak lwica. Said szturchnął Hakima łokciem, wyrywając go z zamyślenia.

– Chyba jesteśmy śledzeni. Już trzy razy zauważyłem w pobliżu tego samego faceta.

– Który to?

– Zatrzymajmy się gdzieś na herbatę i pokażę ci tego typa. Tak też zrobili. Gdy popijali parujący napar o ostrym posmaku przypraw, Said wskazał dyskretnie podejrzanego mężczyznę. Wyglądał na najzwyklejszego turystę: trzydziestolatek z plecakiem, kolczyk w uchu, dżinsy przetarte na kolanie, sportowe buty…

Wiedząc, że ludzie Saida powiedzą im później coś więcej na temat tego typa, postanowili przerwać przechadzkę i udać się do Sheratona, gdzie zatrzymali się granadyjscy pielgrzymi.

Hakim był zmęczony. Uznał, że widział już wszystko, co potrzebne do wykonania misji. Teraz Salim al-Bashir musi tylko ustalić dzień. Hakim nie wiedział, czy przyjdzie mu dokonać zamachu natychmiast, czy może wróci jeszcze do Granady. Z materiałami wybuchowymi na pewno nie będzie problemów: ludzie ze Stowarzyszenia dysponują tu całym arsenałem – czego jak czego, ale śmiercionośnej broni na Bliskim Wschodzie nie brakuje.

31

Recepcjonista w hotelu Crillon ucieszył się, widząc ponownie hrabiego d’Amisa; od razu zaproponował mu apartament zajmowany przez niego poprzednim razem.

Hrabia wręczył mu duży napiwek, po czym skierował się do windy. Za nim szedł boy obładowany bagażami.

Rozgościwszy się w apartamencie, hrabia zjechał ponownie do holu, wyszedł z hotelu i zniknął w tłumie ulicznym. Ruszył w stronę Luwru, choć bez żadnego konkretnego celu – wstąpi gdzieś po drodze do kawiarni i zatelefonuje do Łącznika. Nie mógł zajmować linii dłużej niż trzy minuty, by uniemożliwić namierzenie rozmowy. Poza tym w walizce miał kilka kart SIM – do każdej rozmowy używał innej.

Wszedł do kawiarni, zamówił herbatę i zaczął się rozglądać za telefonem. Dojrzał aparat w głębi lokalu.

Bał się, że Łącznik zrobi mu awanturę z powodu jego nagłego wyjazdu, postanowił jednak stanąć w obronie swojej niezależności. Odebrano zaraz po pierwszym dzwonku.

– Już pan wrócił? Doskonale, wiem, że umówił się pan na lunch z naszym dobrym znajomym. Najwyższa pora przystąpić do działania, nie należy dłużej zwlekać. Chcemy zastosować terapię wstrząsową w najbliższych dniach.

Raymond poczuł ulgę, że obyło się bez wyrzutów.

– A dziewczyna?

– Skontaktuje się z panem jutro. Do tego czasu musi pan mieć już gotowe dokumenty. Proszę uzgodnić z Salimem datę. Musimy skoordynować działania.

– Jugol zażądał więcej pieniędzy.

– Och, oni nigdy nie mają dość.

– Co mam robić?

– Pieniądze nie stanowią problemu, ale bynajmniej nie należy ich trwonić. Jeśli operacja zakończy się sukcesem, moi szefowie nie będą pytali, ile wydaliśmy, jednak jeśli coś pójdzie nie tak, będę musiał wyliczyć się z każdego centa… Ale proszę robić, co uzna pan za stosowne, nie możemy w ostatniej chwili zepsuć całej operacji z winy chciwego Karakoza.