Выбрать главу

– Tutaj ma pani część sumy, resztę dostaniecie za parę dni, zostały już wydane odpowiednie polecenia. Proszę zgłosić się po wózek, broń i materiały wybuchowe pod wskazany w kopercie adres. Pani towarzysze są gotowi wziąć udział w akcji?

– Tak, jesteśmy gotowi.

– Dobrze, w takim razie wszystko jasne. Życzę szczęścia.

– Szczęścia? Przecież wie pan, że zginę.

– Wiem, ale zginie pani, dokonując zemsty, to słodka śmierć. Ilena nie odpowiedziała. Zaniepokoił ją jakiś szmer i zerknęła na drzwi oddzielające gabinet od salonu, gdzie zostawili Catherine. Raymond dostrzegł jej wystraszone spojrzenie i próbował ją uspokoić.

– Niech się pani nie obawia, nikt nas nie słyszy.

– Jest pan pewien?

– Absolutnie pewien.

Gdy wrócili do salonu, Catherine rozmawiała przez komórkę, wyglądała na pogrążoną w pogawędce z przyjaciółką. Raymond poczuł ulgę na ten widok, a Ilena wyszła, nie zaszczycając jej prawie spojrzeniem.

– Kto to był? – zapytała Catherine zaraz po wyjściu gościa.

– Nie wiedziałem, że jesteś taka ciekawska – odparł hrabia wymijająco.

– Bo nie jestem, po prostu… prawie cię nie znam, zdziwiła mnie wizyta u ciebie ranną porą tak wyjątkowej dziewczyny.

– Wyjątkowej? Co w niej wyjątkowego?

– Wygląd, jest bardzo ładna, choć ubiera się bez gustu.

– Dobrze, zaspokoję twoją ciekawość. Ta osóbka pracuje w kancelarii mojego adwokata, przyniosła mi dokumenty do podpisania. Zadowolona?

– Na dobrą sprawę guzik mnie to wszystko obchodzi. Sorry, że pytałam – przeprosiła.

– Wracam na zamek, chcesz jechać ze mną?

– Na zamek? Teraz?

– Tak, podpisałem te papiery, więc nic mnie już nie trzyma w Paryżu. Chciałaś zobaczyć zamek, prawda?

– Tak, ale… no… nie wiem, czy akurat teraz.

– Możesz wpaść, kiedy chcesz. Zawsze będziesz mile widziana.

– A więc wyjeżdżasz?

– Tak, chyba że chcesz, żebym został i dotrzymał ci towarzystwa.

– Nie, nie jesteś mi do niczego potrzebny.

– W takim razie wracam na zamek, czekają tam na mnie obowiązki.

Catherine wstała i sięgnęła po kurtkę. Raymond spojrzał na nią z żalem i lękiem – trudno mu było ją zrozumieć.

Gdy Ilena opuściła hotel Crillon, dwaj ludzie Jugola zaczęli iść za nią, nie zdradzając się jednak swą obecnością. Mieli rozkaz nie spuszczać jej z oka, a przede wszystkim upewnić się, że nikt jej nie śledzi. Jeden z mężczyzn był czymś wyraźnie zaniepokojony, co rusz zerkał za siebie.

– Co jest grane? – chciał wiedzieć jego kompan.

– Nie wiem, chyba mamy ogon. W holu hotelowym widziałem bardzo podejrzaną babkę…

– Bzdura! Przyjrzałem się tam wszystkim i nie zauważyłem nikogo podejrzanego.

– Może masz rację.

– Ta robota wpędzi nas w paranoję.

– Lepiej, żebyśmy się nie mylili, inaczej szef obedrze nas ze skóry.

Dziesięciu agentów z Centrum do Walki z Terroryzmem podążało w ślad za ludźmi Jugola oraz za wysoką chudą kobietą, która przecięła szybkim krokiem plac Zgody i skierowała się na drugi brzeg rzeki, gdzie znajdowała się siedziba francuskiego parlamentu. Policjanci byli w ciągłym kontakcie z Panetta, który polecił im nie tracić z oczu podejrzanej i dwóch siepaczy Jugola oraz wysłał posiłki do wsparcia agentów w terenie. Panetta i Matthew Lucas postanowili dowiedzieć się, co knuje hrabia d’Amis, zresztą byli coraz głębiej przekonani, że ojciec Aguirre ma rację i hrabia rzeczywiście zamierza dokonać zemsty, którą przysięgła jego rodzina Kościołowi. Obaj detektywi nie kryli jednak obaw, że trzymając się wątku hrabiego, zaniedbują śledztwo w sprawie Stowarzyszenia. Może Hans Wein miał rację – przecież czarne charaktery zaopatrują się zwykle u tych samych handlarzy, więc Karakoz mógł równie dobrze sprzedawać towar i Stowarzyszeniu, i hrabiemu. Lorenzo Panetta postanowił jednak zaufać swemu instynktowi, zwłaszcza że mógł liczyć na poparcie Matthew Lucasa. Miał nadzieję, że nie popełnia pierwszego w swojej karierze błędu.

– Mamy jakieś wieści od pańskiego informatora? – zapytał Panettę ojciec Aguirre.

– Na razie donosi tylko o drobiazgach niegodnych uwagi, ale mam nadzieję, że w którymś momencie śledztwa będziemy mieli z niego pożytek – odparł Panetta.

– Ta osoba naraża się na wielkie niebezpieczeństwo. Jeśli hrabia ją zdemaskuje, jest zdolny do wszystkiego – zaniepokoił się jezuita.

– Niech się ojciec nie martwi. Gdy ktoś się w to pakuje, wie, na co się naraża – wtrącił Matthew Lucas.

– Mimo wszystko aż strach pomyśleć, że ktoś wlazł w paszczę lwa – obstawał przy swoim duchowny.

– Musimy zaryzykować – stwierdził Panetta. – Musimy znać każdy krok hrabiego, a o tym może nam powiedzieć tylko ktoś z jego najbliższego otoczenia.

– Co będzie, jeśli pański szef się o wszystkim dowie? – zainteresował się ojciec Aguirre.

– Wein wie prawie o wszystkim, wie, że zdobywamy informacje z bezpośredniego otoczenia hrabiego, choć nie wyjawiłem mu jak ani przez kogo. Gdy zamkniemy śledztwo, powiem mu całą prawdę, wyjaśnię wszystkie swoje posunięcia, ale na razie im mniej osób wie o sprawie, tym lepiej. Ojciec jest księdzem, więc potrafi ojciec dochować tajemnicy, a Matthew… cóż, myślę, że mimo wszystko rozumie, co skłoniło mnie do takiej decyzji.

Ojciec Aguirre zapalił gauloisesa – znowu zaczął palić. Wyrzucał sobie swoją słabość i pocieszał się, że gdy cały ten koszmar się skończy, a on wróci do Bilbao, do swego bezpiecznego portu, raz na zawsze rzuci nałóg. Lorenzo Panetta również palił; obu im było wstyd przed młodym Matthew Lucasem, który spoglądał na nich z wyrzutem. Tego ranka jezuita zdążył już wypalić pół paczki gauloisesów, nic więc dziwnego, że czuł drapanie i suchość w gardle.

Siedząc przed ekranami, na których śledzili wędrówkę podejrzanej po paryskich ulicach, stary kapłan wykorzystywał chwilę ciszy na modlitwę.

– Wie ojciec, aż trudno uwierzyć, że w naszych czasach ktoś miałby dokonać zamachu na Kościół z zemsty za coś, co wydarzyło się w trzynastym wieku, nawet jeśli brat Julian wzywał przyszłe pokolenia do pomszczenia katarów.

Zanim odpowiedział, Ignacio Aguirre zastanowił się nad słowami Matthew Lucasa. Prawda była taka, że on sam od lat nie myślał o niczym innym, a szczególnie od chwili, gdy biskup Pelizzoli wezwał go do Rzymu. Im częściej rozmyślał nad tą sprawą, tym wyraźniej widział, że kronika brata Juliana bywa źle interpretowana.

– Brat Julian nie dążył do kolejnego przelewu krwi i bynajmniej nie nawoływał do zemsty za krucjatę przeciwko katarom. Był od tego bardzo daleki

– Ojcze, chyba z sześć razy przeczytałem jego kronikę i ostatnie zdanie nie pozostawia żadnych wątpliwości: Pewnego dnia krew niewinnych zostanie pomszczona.

– Tego właśnie lękał się brat Julian: bał się, że ktoś może chcieć się mścić za morze przelanej krwi. Brat Julian miał problemy z własnym sumieniem, był zakonnikiem, ale nie pochwalał postępowania Kościoła, mimo to nie potrafił go zdradzić.

– Ale w końcu zdradził – zauważył Matthew.

– Nie, nie zdradził Kościoła. Próbował pogodzić wszystkie obowiązki i moim zdaniem nawet mu się to udało. Nie wyrzekł się Kościoła, nie przeszedł na kataryzm, próbował po prostu ratować tych ludzi, którzy mieli inną wizję chrześcijaństwa. Pozostał wierny Marii z wdzięczności za wszystko, co dla niego zrobiła, i próbował wypełnić to, co uważał za swój obowiązek wobec rodu de Ainsa, choć bardzo cierpiał z powodu swego nieprawego pochodzenia. Pomagał Marii, bo był lojalny wobec ojca, nawet jeśli nikt tej lojalności od niego nie oczekiwał. Brat Julian cierpiał, był wewnętrznie rozdarty, ponieważ próbował pozostać wierny sprzecznym poglądom. Był człowiekiem szlachetnym, człowiekiem, który brzydził się przemocą i którego mądre, tolerancyjne podejście do świata nie wytrzymało zetknięcia z okrutnym fanatyzmem brata Ferrera. Ostatnie zdanie kroniki można zrozumieć tylko poprzez historię całego życia brata Juliana, zresztą tak chyba uważał również profesor Arnaud, który przygotował kronikę do druku i pozostawił nam całą rozprawę naukową poświęconą bratu Julianowi. Tak, brat Julian bał się, że pewnego dnia ktoś spróbuje pomścić tyle istnień ludzkich i przeleje jeszcze więcej krwi.