– Mamie zależało, żebym znała francuski – odparła Catherine. – Miałam dobrą nauczycielkę, Kanadyjkę, madame Picard.
– Po twoim akcencie widać, że była nawet bardzo dobra.
Hakim popijał wolno aromatyczną herbatę podaną przez Saida, przywódcę Stowarzyszenia w Jerozolimie. Obaj mężczyźni omawiali szczegóły akcji.
– Dostałeś wizę na miesiąc, więc nie masz się czym martwić. Pielgrzymi, z którymi przyjechałeś, zwiedzają właśnie Synaj – powiedział Said.
– Myślisz, że Żydzi się nie zorientują? Przecież mają na wszystko oko.
– Żydzi nie są już niezwyciężeni. Nie potrafią stawić czoła partyzantce. Sam widziałeś, co się stało w Libanie: nie dali sobie rady z Hezbollahem. Potrafią walczyć z regularnym wojskiem, mogliby zrzucić bombę atomową, ale nie znają się na walce podziemnej.
– Ale przecież Mossad…
– Skuteczność Mossadu to wyłącznie legenda! Sami zresztą jesteśmy tego najlepszym dowodem – nie wywęszyli Stowarzyszenia. No, możesz spać spokojnie!
– Nie powinniśmy być zbyt pewni siebie.
– Nie jesteśmy zbyt pewni siebie. Nasi ludzie idą za nami krok w krok, sprawdzając, czy nie śledzi nas Mossad lub Szin Bet, ale niczego nie zauważyli. Ochraniamy cię, przyjacielu, dwadzieścia cztery godziny na dobę.
– Nie dbam o życie, ale o powodzenie misji.
– Dożyjesz chwalebnego dnia zamachu, a twój czyn zadziwi cały świat. Nasi bracia będą cię błogosławili.
– Powinni błogosławić nie mnie, ale ludzi, którzy nami kierują.
– A teraz, przyjacielu, przyjrzyjmy się raz jeszcze planowi. To prawdziwe szczęście, że nasz brat Omar prowadzi biuro podróży. Jego polecenia są wyraźne: w piątek rano razem z grupą pielgrzymów, z którymi przejechałeś, udasz się na nabożeństwo do bazyliki Grobu Pańskiego. Nikt nie zwróci na ciebie uwagi, w Wielki Piątek będzie się tam roiło od pielgrzymów z całego świata, przewodnicy mają dobrze obliczony czas i ustaloną kolejność zwiedzania. Wniesiesz materiały wybuchowe przytwierdzone do ciała.
– A co z kontrolami?
– Myślisz, że izraelscy żołnierze zainteresują się grupką pielgrzymów? Nawet na was nie spojrzą. Musisz po prostu przepchać się do miejsca, gdzie przechowywane są relikwie, a tam… a stamtąd pójdziesz prosto do raju. Zdetonowanie ładunku jest bajecznie proste, musisz tylko pociągnąć za drucik.
– Ale przecież relikwia jest bardzo dobrze zabezpieczona, czy aby na pewno eksplozja ją zniszczy?
– Nic z niej nie zostanie, wielka szkoda, że nie dane ci już będzie tego zobaczyć. Aha, jeszcze coś… Omar kazał ci przekazać, byś w ostatnich dniach przed zamachem pojechał na wycieczkę z grupą pielgrzymów, z którymi przyjechałeś. Po powrocie z Synaju wybierają się do Jordanii na zwiedzanie Petry, zabierzesz się z nimi.
– Dobra, nie ma sprawy, ale wcześniej wstąpię do bazyliki Grobu Pańskiego, chcę jeszcze raz przejść trasę, którą mam pokonać w piątek.
– Nie, nie ma mowy. To zbyt ryzykowne, mógłbyś ściągnąć na siebie uwagę. Byliśmy tam już trzy razy, znasz trasę na pamięć.
– Muszę iść jeszcze raz…
– Nie, Hakimie, nie możemy kusić losu.
– Wiesz, tęsknię za moją wioską.
– Jaką wioską?
– Za Canos Blancos… Nigdzie nie byłem tak szczęśliwy jak tam. Z szosy wydaje się, że domy wiszą nad przepaścią. Wiosną pachnie tam kwiatem pomarańczy i owocami, niebo jest jaskrawo-niebieskie, a wioskę wypełnia przez cały dzień szmer wody ciurkającej z ogrodowych fontann i źródełek. Moim zdaniem Canos Blancos to namiastka raju.Catherine uparła się, że usiądzie za kierownicą. Przystał niechętnie, czuł się pewniej z szoferem, który pracował dla niego od lat.
Raymond był zdumiony zmianą, jaka dokonała się w Catherine. Nie, nie była dla niego czuła, ale przynajmniej nie traktowała go tak szorstko i z dystansem jak z początku, nawet od czasu do czasu uśmiechała się i była w jego towarzystwie rozluźniona.
Zdążył już oprowadzić ją po wszystkich zakamarkach zamku i okolic, a teraz mieli przed sobą gwóźdź wizyty – Montsegur.
Catherine nie przestawała wypytywać go o fundację Pamięć o Katarach. Nagle zainteresowała się przeszłością, mówiła nawet z przejęciem o Kronice brata Juliana, choć całkiem niedawno bez entuzjazmu potraktowała jego radę, by przeczytała książkę, bo dzięki niej lepiej zrozumie rodzinną historię.
Teraz jednak Raymond myślał o Łączniku. Dzwonił do niego kilkakrotnie, ale za każdym razem odpowiadała mu głucha cisza. Niepokoiło go to. Próbował się również skontaktować z Jugolem, by upewnić się, że Ilena otrzymała towar zgodnie z umową, ale i tym razem nie miał szczęścia – telefon Jugola nie odpowiadał.
– Nie słuchasz mnie, myślami jesteś gdzieś indziej…
– Przepraszam, co mówiłaś?
– Pytałam o tego profesora, który opisał historię brata Juliana.
– O profesora Arnauda? Mój ojciec zatrudnił go, bo był jednym z najlepszych francuskich mediewistów. Niestety, nasze stosunki z profesorem nie układały się najlepiej. Miał żonę Żydówkę, która pewnego dnia znikła, co sprawiło, że zdziwaczał.
– Znikła? Jak to znikła?
– Nie wiem, chyba wybrała się w podróż i nie wróciła. Profesor Arnaud nigdy nie pogodził się z tym, że go porzuciła. Od tamtej pory trudno było się z nim dogadać. Ojciec proponował mu pracę z ekipą francuskich oraz zagranicznych badaczy i naukowców, ale kręcił nosem i ciągle wynajdywał jakieś przeszkody. Obchodził go tylko i wyłącznie brat Julian i jego kronika.
– A cóż jeszcze miałoby go interesować?
– Catherine, wspomniałem ci już, że katarzy strzegli pewnego sekretu, który do tej pory nie został ujawniony: sekretu świętego Graala.
– Przecież to bajeczka dla grzecznych dzieci! – prychnęła zirytowana.
– Tak ci się tylko wydaje. Gdzieś istnieje ten przedmiot o wyjątkowej mocy, a kto go znajdzie… stanie się najpotężniejszym człowiekiem na świecie.
Catherine zaśmiała się, ale hrabia nie miał jej tego za złe. Wiedział, że nie ma sensu przekonywać jej o istnieniu cudownego przedmiotu. Zresztą jego córka nie wierzyła nawet w skarb katarów.
– Sam mówiłeś, że profesor Arnaud był wybitnym znawcą średniowiecza, a przecież w swoich komentarzach do kroniki brata Juliana odrzuca możliwość istnienia takiego skarbu. Profesor mówi wyraźnie, że chodziło po prostu o pieniądze i kosztowności przekazywane przez credentes i wykorzystywane na potrzeby wspólnoty.
– Niektóre dokumenty przedstawiają tę sprawę zupełnie inaczej. Profesor Arnaud był poważanym naukowcem, ale nie on jeden badał historię katarów.
– A jednak twój ojciec zwrócił się właśnie do niego.
– Twój dziadek potrzebował kogoś, z kogo zdaniem wszyscy by się liczyli, chodziło przecież o potwierdzenie autentyczności trzynastowiecznego dokumentu.
Było zimno, Raymond wzdrygnął się, wysiadłszy z samochodu. Wycieczka do Montsegur sprawiła, że jego córka popadła w zadumę, Catherine zdziwiła się na widok turystów zgromadzonych o stóp skały i słuchających z uwagą wyjaśnień przewodnika:
– Montsegur znaczy „bezpieczna góra” i, w rzeczy samej, tutejsza twierdza wytrzymała oblężenie dłużej, niż sądzili król Francji i papież.
– Idziesz ze mną? – zapytała Catherine ojca, który szedł za nią powoli i najwyraźniej nie był zachwycony perspektywą wdrapania się na szczyt góry, którą znał jak własną kieszeń.
– Przejdę się z tobą kawałek.
Raymond z radością patrzył, jak Catherine krąży po okolicy, zatrzymuje się poruszona na Polu Spalonych, robi sobie zdjęcie przy steli upamiętniającej śmierć nieszczęsnych katarów.