Siąpił drobny deszcz, kiedy po dwóch godzinach Catherine uznała, że mogą wracać.
– Przewodnik mówił, że to nie jest oryginalny zamek katarów, bo w czternastym wieku zbudowano tu nową fortecę.
– Ale ostały się resztki dawnego zamku: fundamenty, część murów wykutych w skale.- Nie mogę przestać myśleć o twojej praprababce Marii.
– Naszej praprababce.
– Tak, racja, ale zrozum, że wszystko to jest dla mnie bardzo odległe i w ogóle nie pasuje do mojego świata. No, ale ta Maria była kobietą z charakterem.
– Coś mi się zdaje, że go po niej odziedziczyłaś – uśmiechnął się Raymond.
– Co masz na myśli? Przecież nie jestem fanatyczką jak ta twoja antenatka, nie jestem nawet wierząca.
– A mnie się wydaje, że masz równie silny charakter jak Maria. Biedny brat Julian wpadał w panikę na jej widok, a cała rodzina tańczyła, jak ona zagrała.
– Właśnie… nawet ten templariusz… biedaczysko, wstąpił do zakonu, by zrobić na złość mamuśce.
– Fernando… waleczny rycerz. A skoro mówimy o robieniu na złość rodzicom… to typowy konflikt pokoleń, zjawisko stare jak świat, przecież ty sama uwielbiasz robić mi na przekór.
– Owszem, bo jesteśmy zupełnie różni, nie to co ja i mama. Wystarczyło nam na siebie spojrzeć, byśmy wiedziały, co każda z nas myśli.
Raymond wyraźnie się wystraszył na odgłos dzwonka własnej komórki. Catherine dziwiła się, że ojciec nosi przy sobie trzy telefony komórkowe, nie zdołała się jednak dowiedzieć dlaczego.
– Tak…?
W telefonie rozległ się głos Jugola.
Catherine odeszła dwa kroki, pozwalając ojcu spokojnie porozmawiać, choć i tak słyszała niektóre słowa.
– A więc dotrze bez przeszkód do Stambułu. Proszę do mnie zadzwonić, gdy tylko znajdzie się u celu razem z resztą ekipy… Oczywiście, że otrzyma pan obiecaną sumę, ale najpierw muszę wiedzieć, że dojechała bez problemów. Pańscy ludzie mają ją ochraniać do Wielkiego Piątku, nie chcę żadnych niespodzianek… Tak, oczywiście, upewnię się, że z dziewczyną wszystko w porządku… Już powiedziałem, że w najbliższych dniach otrzyma pan resztę pieniędzy, niech pan mnie nie straszy szefem, wypraszam sobie… Niech pan się ograniczy do wykonywania moich poleceń, nic więcej nie powinno pana obchodzić. Macie ochraniać dziewczynę tylko do Wielkiego Piątku, gdy w piątek ona i jej ludzie opuszczą hotel, wasze zadanie się zakończy, możecie o wszystkim zapomnieć. Zależy mi, by Ilena odebrała cały towar…
Hrabia mówił szeptem, ale w niektórych momentach rozmowy nerwy najwyraźniej go ponosiły, bo podnosił głos i wtedy Catherine słyszała, co mówi. Dziewczyna zapaliła papierosa. Gdy Raymond d’Amis wyłączył telefon, wydawała się pogrążona w myślach.
– Wybacz, interesy dopadną człowieka nawet pod tą świętą górą.
– Jakieś problemy? – zainteresowała się.
– Nie, nic poważnego, po prostu niektórzy ludzie nie traktują poważnie swojej roboty i trzeba wszystko im powtarzać, bo inaczej nic do nich nie dociera. Wracamy do domu?
– Tak, dziękuję, że mnie tu zabrałeś, warto było przyjechać.
W drodze powrotnej na zamek Catherine prowadziła ze wzrokiem utkwionym w szosę, wyglądała na zamyśloną. Jej ojciec również nie miał nastroju do rozmowy. Nagle dzwonek telefonu komórkowego sprawił, że hrabia raz jeszcze zmienił się na twarzy – czuł się skrępowany, że musi rozmawiać przy córce.
– Salim, przyjacielu, cieszę się, że pana słyszę… Jest pan już w Rzymie? To znakomicie, a jak tam operacja? Tak, tak, widzę, że humor panu dopisuje… A pozostali pańscy znajomi?… Dobrze, mam nadzieję, że wszystko pójdzie zgodnie z planem i unikniemy niespodzianek… Zakładam, że będzie pan nadzorował wszystkie trzy grupy… cóż, nie za bardzo mogę rozmawiać, jestem akurat w samochodzie… Drugą część pieniędzy dostanie pan w Wielki Piątek… Tak, wiem, że zostały jeszcze cztery dni, ale niech się pan nie martwi, rodziny nie zostaną bez środków do życia… Czekam na pański telefon w piątek. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, drogi przyjacielu, spotkamy się w Paryżu, by to uczcić.
– Widzę, że nawet na chwilę nie możesz się oderwać od interesów – zauważyła Catherine, gdy tylko schował telefon.
– Święta prawda, całe szczęście, że dzięki komórkom człowiek nie musi przesiadywać cały boży dzień w biurze.
– Naprawdę nie masz problemów?
– Dlaczego pytasz?
– Sama nie wiem… może z powodu tonu twojego głosu… Chcąc nie chcąc, słyszałam, jak rozmawiasz i… – tłumaczyła się.
– Nie, nie mam problemów, ale zawsze siedzę jak na szpilkach, dopóki transakcja nie zostanie doprowadzona do końca, zwłaszcza jeśli muszę się zdawać na pośredników.
– Mogę ci jakoś pomóc?Propozycja Catherine zaskoczyła go. Przyjrzał się córce, która nie odrywała oczu od szosy, i poczuł przemożną chęć, by się jej zwierzyć, ale się opanował. Catherine była bardzo podobna do Nancy, a przecież żona porzuciła go, gdy odkrył przed nią misję rodziny d’Amis – przeraził ją zwłaszcza fakt, że szuka Graala i uważa się ze przedstawiciela wyższej rasy. Był pewien, że Catherine zareaguje podobnie jak Nancy, a teraz, gdy nareszcie poznał córkę, nie mógłby się pogodzić z jej utratą.
– Nie martw się, nie potrzebuję pomocy. Gdybym jej potrzebował, poprosiłbym cię o nią bez wahania, choć nie wiem, czy znasz się na transakcjach finansowych.
– Zaufaj mi – powiedziała, a prośba ta zabrzmiała jak wyzwanie.
– Zaufać? Co ma zaufanie do interesów?
– Moim zdaniem wiele. No, ale dajmy temu spokój, w końcu jestem ci zupełnie obca, nie mogę oczekiwać, byś zwierzał mi się z tego, co robisz, z czego żyjesz, czym się zajmujesz.
– Jestem hrabią d’Amisem, zarządzam majątkiem odziedziczonym po przodkach: gruntami, papierami wartościowymi, inwestycjami… Wystrzegam się ryzyka, choć czasem jest ono nieuniknione i wtedy nerwy dają mi się we znaki.
– Tak jak teraz.
– Owszem, jestem zdenerwowany, już ci mówiłem, że nie lubię, gdy sprawy nie zależą bezpośrednio ode mnie, gdy powodzenie całej operacji jest w rękach osób trzecich.
– No, a ten Salim?
– To mój dobry znajomy, prowadzimy razem interesy… delikatne, skomplikowane interesy, które nie zależą nawet bezpośrednio od niego. Obaj musimy polegać na pośrednikach.
– Skąd pochodzi Salim? Z imienia wygląda mi na Araba, mam rację?
– Salim jest Brytyjczykiem syryjskiego pochodzenia. To prawdziwy dżentelmen. Poznasz go, na pewno ci się spodoba.
– Przyjedzie na zamek?
– Nie wiem. Dlaczego pytasz?
– Bo ja nie zabawię tu długo.
– Kiedy wyjeżdżasz? – zapytał Raymond, czując silny ucisk w piersi i z lękiem czekając na odpowiedź.
– Jeszcze nie wiem, ale nie chcę ci się narzucać.
– Catherine, zamek jest twoim domem, pewnego dnia będzie należał do ciebie, nie jesteś tu gościem, więc nie możesz się narzucać, już ci mówiłem.
– Wiesz, czasami sama nie wiem, co myśleć… choćby o sobie samej. Fakt, że cię poznałam, zobaczyłam zamek, odwiedziłam miejsca, gdzie żyła mama… bo ja wiem… jestem skołowana.
– Nie osądzaj mnie zbyt pochopnie. Daj jeszcze trochę czasu i mnie, i sobie, zanim stwierdzisz, czy warto mieć mnie za ojca.
Wrócili z wycieczki bardzo zmęczeni. Zamek pogrążony był w ciszy nocy, tylko majordomus Edward wypatrywał ich niecierpliwie, na wypadek gdyby hrabia go potrzebował. Ale Raymond i Catherine marzyli tylko o tym, by udać się na spoczynek.
37
Od wielu dni nie spali w łóżku. Lorenzo Panetta, Matthew Lucas i ojciec Aguirre nie ruszali się z paryskiej siedziby unijnego Centrum do Walki z Terroryzmem.