– Wiesz, Hans, ojciec Aguirre wcale się nie pomylił. Powiedział, że Ilena jedzie do Stambułu dokonać zamachu, i taka jest prawda. Moim zdaniem nie powinieneś siedzieć z założonymi rękami, bo jeśli Salim al-Bashir zmajstruje coś w Rzymie… cała wina spadnie na ciebie. Cóż, ty decydujesz…
– Chcesz przez to powiedzieć, że nie podoba ci się mój sposób prowadzenia śledztwa?
– Chcę przez to powiedzieć, że choć raz mógłbyś nie zachowywać sięjak polityk, który boi się popełnić błąd i pogrzebać swoją karierę.
– Porozmawiam z Brytyjczykami, a ty skontaktuj się z tureckim pułkownikiem odpowiedzialnym za śledztwo w Stambule, niejakim Halmanem – odparł Hans Wein wyraźnie urażony.
Lorenzo Panetta odwiesił słuchawkę i zapalił papierosa. Następnie zaczął przekazywać Matthew Lucasowi i ojcu Aguirre doniesienia Hansa Weina:- Miał ojciec rację, dziewczyna pojechała do Stambułu dokonać zamachu; podobno chce zniszczyć relikwie Mahometa przechowywane w jednym z tamtejszych pałaców.
– W pałacu Topkapi – stwierdził z posępną miną jezuita. – Jeśli ta dziewczyna zrealizuje swój plan… świat stanie na głowie. Islamiści w odwecie przypuszczą atak na kościoły, poleje się krew niewinnych ludzi. Mój Boże, ktoś, kto to wszystko zaplanował, chce doprowadzić do konfliktu między chrześcijanami i muzułmanami!
– Może wybuchnąć wojna – przyznał Matthew Lucas. – Jeśli zapałka zostanie zapalona, pożaru nie da się ugasić.
– A to sobie hrabia wykombinował! – mruknął Panetta z gniewną miną.
– Oto jego zemsta na Kościele: doprowadzić do wojny na tle religijnym – szepnął ojciec Aguirre.
– Hans wysyła mnie do Stambułu, ale chyba lepiej zrobię, zostając tutaj…
– Moi przełożeni nie muszą słuchać Hansa Weina. Zdzwonię do Waszyngtonu i poradzę, by nasi ludzie w Rzymie zaczęli śledzić Salima al-Bashira.
– Matthew, nie możecie tego zrobić bez naszego udziału. To chyba nie najlepszy moment, by wywoływać wojnę między agencjami wywiadowczymi. Przypominam panu, że to śledztwo unijnego Centrum do Walki z Terroryzmem i że idziemy wam na rękę, informując pańskich przełożonych o postępach w dochodzeniu. Jestem wdzięczny za pana osobiste zaangażowanie, ale gorąco proszę, by nie podejmował pan żadnej decyzji bez Hansa Weina.
– Przecież pan to robi – zbuntował się Matthew Lucas.
– Tak, to prawda, ale narażam własną karierę, nic więcej. Natomiast jeśli pańscy przełożeni zaczną się wtrącać do prowadzonego przez nas śledztwa, wywołają konflikt między wywiadem europejskim i amerykańskim, a tego rodzaju konflikty są trudne do załagodzenia.
– A jednak Matthew ma trochę racji – wtrącił się do rozmowy ojciec Aguirre. – Pański szef, pan Wein, jest uparty i nie słucha żadnych argumentów.
– Hans Wein jest zawodowcem, który nie chce popełnić błędu ani złamać regulaminu, więc postępuje jak należy – stanął w obronie szefa Lorenzo Panetta.
Minutę później Panetta telefonował do pułkownika Halmana z tureckiego kontrwywiadu.
Halman zapewnił go, że namierzył już zamachowców i w każdej chwili może ich aresztować. Panetta poprosił, by wstrzymał się z tym do ostatniej chwili, do dnia zamachu.
– Aresztując ich już teraz, zaalarmuje pan tych, którzy za nimi stoją, a wszystko wskazuje na to, że przygotowywane są jeszcze inne zamachy. Dlatego na razie proszę zostawić podejrzanych w spokoju, w naszym interesie jest, by czuli się pewnie. Co może pan powiedzieć o ludziach Karakoza?
Turek poinformował, że zatrzymali się w tym samym hotelu i wydają się bawić w aniołów stróżów zamachowców. Na razie nie zorientowali się chyba, że są obserwowani.
– Proszę uważać, to zawodowcy, mogą zauważyć, że ich śledzicie.
Ale pułkownik Halman zapewnił Panettę, że jego podkomendni znają się na swojej robocie, i zapytał, czy ma również aresztować ludzi Karakoza.
– Tak, proszę ich aresztować, ale niech pan zaczeka, aż dam panu znać.
38
Raymond de la Pallisiere z przyjemnością patrzył na turystów, którzy z racji zbliżających się świąt wielkanocnych przybyli tym razem liczniej niż zwykle.
Od lat raz w tygodniu udostępniał zamek zwiedzającym. Szkoły, koła emerytów i zwykli turyści objeżdżający okolicę przybywali tu zwiedzać jeden z najstarszych i najlepiej zachowanych zamków w Oksytanii. Pozwalało to zresztą hrabiemu płacić mniejsze podatki, bo zamek został wciągnięty na listę francuskich zabytków.
Towarzysząca hrabiemu Catherine zauważyła satysfakcję, z jaką ojciec obserwuje zauroczonych turystów.
– Jesteś bardzo dumny z zamku, prawda?
– Jestem bardzo dumny z tego, że jestem przedstawicielem jednego z najznamienitszych rodów we Francji. Tak, jestem dumny z naszej przeszłości, i mam nadzieję, że będę również mógł być dymny z tego, co zrobimy w przyszłości. Catherine, odziedziczysz to wszystko i liczę, że z czasem pokochasz nasz zamek i tę ziemię równie mocno jak ja.
Dziewczyna ścisnęła go czule za ramię najwyraźniej wzruszona pasją, z jaką wymówił te słowa, on jednak nie zwrócił uwagi na jej gest, bo Catherine poczuła nagle, jak zastyga. Podążyła za jego spojrzeniem, lecz nie zauważyła niczego szczególnego w grupce turystów. Jednak hrabia wyglądał, jakby zobaczył ducha.
– Co się stało? – zapytała zaintrygowana.
Zanim hrabia zdążył odpowiedzieć, podszedł do nich mężczyzna w średnim wieku z ironicznym uśmiechem na ustach.
– Hrabia d’Amis? – zapytał.
– Tak… – odparł niepewnie Raymond de la Pallisiere.
– Miło mi pana poznać, choć w gruncie rzeczy już się znamy. Przedstawiono sobie nas kilka miesięcy temu na odczycie poświęconym wyprawom krzyżowym. Przypomina pan sobie? Jestem znajomym profesora Beauvoira…
Catherine wyczytała z twarzy ojca, że nie ma pojęcia, o jakim profesorze mówi gość.
– Ach, tak, oczywiście! Bardzo mi miło. Gdy tylko pana zobaczyłem… tak… pomyślałem, że skądś pana znam… Podoba się panu zamek?
– Jest oszałamiający.
– Mógłbym pana zaprosić na herbatę? Chciałbym usłyszeć, jak się miewa profesor Beauvoir.
– Dziękuję, z przyjemnością napiję się z panem herbaty.
– Proszę za mną – rzucił hrabia, kierując się w stronę biblioteki.
Catherine miała wrażenie, że została potraktowana jak powietrze. Wydawało się, że hrabia zapomniał nagle o jej istnieniu. Wizyta nieznajomego wyraźnie go poruszyła, choć starał się nie dać tego po sobie poznać.
– Powiem Edwardowi, by przyniósł nam herbatę – powiedziała.
Hrabia zatrzymał się w pół kroku, a nieznajomy zaczął jej się przyglądać z zaciekawieniem.
– Nie trzeba… sam mu powiem… Przedstawiam panu moją córkę Catherine. Przyjechała mnie odwiedzić.
Zdziwiło ją, że tłumaczy się przed nieznajomym, który tymczasem mierzył ją spojrzeniem od stóp do głów.
– To pańska córka? Bardzo mi miło, droga pani.
– Cała przyjemność po mojej stronie, panie…
– Brown.
– Cieszę się, że podoba się panu zamek, panie Brown.
– Catherine… jeśli nie masz nic przeciwko temu, chciałbym pogawędzić chwilę z panem Brownem o… o naszym wspólnym znajomym, profesorze Beauvoirze. Nie masz nic przeciwko temu, prawda? Zobaczymy się na obiedzie.
Catherine przytaknęła i wmieszała się w grupę turystów, którzy słuchali wyjaśnień przewodnika na temat siedemnastowiecznego arrasu przedstawiającego scenę z polowania.