Выбрать главу

Raymond i pan Brown szli właśnie do biblioteki, gdy majordomus Edward, obdarzony wyjątkowym instynktem pozwalającym mu wyczuć, kiedy hrabia go potrzebuje, wyrósł przed nimi jak spod ziemi.

– Ach, Edwardzie, dobrze, że cię widzę! Przenieś nam, proszę, herbatę do biblioteki. A może woli pan kawę, panie Brown?

– Poproszę o kawę, amerykańską, jeśli można, bo tutejsza kawa jest bardzo mocna.

– Oczywiście, proszę pana – oznajmił Edward i znikł równie szybko, jak się pojawił.

Znalazłszy się w bibliotece, za zamkniętymi drzwiami, mężczyźni przeszyli się wzrokiem. W oczach Raymonda malował się lęk, spojrzenie Browna było ironiczne.

– Widzę, że nieźle pana wystraszyłem. Przepraszam, ale chciałem z panem porozmawiać, a coś mi się wydaje, że ostatnimi czasy nie można ufać telefonom.

– Dzwoniłem do pana, Łączniku.

– Wiem, wiem, ale coś panu powiem… Ludzie, których reprezentuję, robią interesy na całym świecie, co zmusza mnie do jeżdżenia z miejsca na miejsce. A tak w ogóle, ma pan ładniutką córkę, nie wiedziałem, że jest tu z panem, myślałem, że mieszka z Stanach.

– Mieszka w Stanach, ale jej matka umarła i Catherine przyjechała zwiedzić Francję.

– Z moich raportów na pana temat wynikało, że nie utrzymuje pan stosunków z żoną ani córką…

– Bo tak rzeczywiście było, ale jak już panu mówiłem, moja żona umarła i Catherine przyjechała do Francji poznać miejsca związane z młodością matki. Nie powiem, by dawne niesnaski między nami poszły w niepamięć, ale przynajmniej odzywamy się do siebie.

– Wzruszające…

– Co się dzieje, Łączniku?

– Proszę mnie nie nazywać Łącznikiem, tutaj jestem dla pana panem Brownem.

– Choć to nie jest pana prawdziwe nazwisko.

– Ach nie? Grunt, że mnie się podoba. No dobrze, ale do rzeczy. Za dwa dni mamy Wielki Piątek, czy wszystko gotowe do godziny zero?

– Tak. Zamachowcy przystąpili do akcji. A jeśli chodzi o Stambuł, dziewczyna jest już na miejscu. Ludzie Jugola pilnują jej w dzień i w nocy. Nie mam wątpliwości, że wysadzi się w powietrze razem z tymi wszystkimi relikwiami.

Rozległo się delikatne pukanie do drzwi i obaj mężczyźni natychmiast zamilkli. Weszła służąca z tacą, którą położyła na niskim stoliku, po czym, upewniwszy się, że hrabia nie ma dla niej więcej poleceń, wyszła.

Raymond nic nie powiedział, choć zdziwił się, bo oczekiwał Edwarda, nie służącej. Gdzie podział się majordomus?

– W unijnym Centrum do Walki z Terroryzmem praca wrze – powiedział mężczyzna, który przedstawił się jako pan Brown. – Ale z tego, co mi wiadomo, tamtejszy dyrektor, Hans Wein, uznał śledztwo w sprawie frankfurckiego zamachu za ściśle tajne i nawet jego najbliżsi współpracownicy nie wiedzą nic o ostatnich postępach. To mnie niepokoi.

– Dlaczego? Przecież i tak nie zdołają powiązać nas z wydarzeniami we Frankfurcie.

– Tak, to mało prawdopodobne, choć błędem jest niedocenianie inteligencji przeciwnika. W ten sposób możemy się potknąć…

– Nie ma mowy o żadnych potknięciach. Chyba nie zacznie pan panikować akurat teraz.

– Ja nie panikuję, to raczej pan powinien poczuć panikę na myśl, że coś mogłoby pójść nie tak.

– Wszystko pójdzie po naszej myśli. Z kawałków krzyża przechowywanych w Santo Toribio nie zostanie nawet drzazga, o zamach w Grobie Pańskim jestem również zupełnie spokojny. Korzyść z islamskich fundamentalistów jest taka, że są gotowi zginąć w akcji, co jest najlepszą gwarancją sukcesu.

– A Rzym?

– Bazylika Świętego Krzyża Jerozolimskiego również wyleci w powietrze. Chrześcijanie nie będą mogli przeboleć utraty swych relikwii, resztek tego ich przeklętego krzyża… – prychnął hrabia. – Zresztą stracą nie tylko kilka kawałków drewna: w rzymskiej bazylice przechowywane są również dwa kolce z korony cierniowej Chrystusa, gwóźdź z krzyża, fragment tabliczki z napisem INRI, palec świętego Tomasza, którym niewierny apostoł dotknął ran Jezusa… Zabobony, same zabobony, istny ciemnogród…

– Wszystkie zamachy planowane są na tę samą godzinę?

– Nie, każda komórka wybierze najwłaściwszy moment. Najważniejsze jest powodzenie operacji. Zresztą wrażenie będzie większe, jeśli najpierw wyleci w powietrze Santo Toribio lub Grób Pański, a dopiero potem bazylika w Rzymie. Tegoroczny WielkiPiątek będzie bardziej niż kiedykolwiek dniem żałoby dla świata chrześcij ańskiego.

– I dla islamskiego.

– Tak, dla islamskiego świata również. Dopnie pan swego: chrześcijanie i muzułmanie rzucą się na siebie jak wściekłe psy, podczas gdy ja będę się napawał zemstą, patrząc, jak przepadają bezpowrotnie tak drogie Watykanowi fragmenty krzyża, który tyle zła wyrządził w przeszłości. Ileż zbrodni popełniono w imię krzyża!

– Dobrze, mam nadzieję, że będzie tak, jak pan mówi. Ludzie, których reprezentuję, nie uznają błędów.

– Powtarzam panu, że nie ma mowy o żadnych błędach. Zadzwonię do pana w piątek.

– Nie, hrabio, proszę tego nie robić. To nasze ostatnie spotkanie i ostatnia rozmowa. Nasze wspólne interesy dobiegły końca, sprawa jest prawie zamknięta. Za dwa dni dopnie pan swego osobistego celu – zemści się pan za coś, co wydarzyło się przed ośmioma wiekami.

– A pan osiągnie własny ceclass="underline" rozpęta pan wojnę między dwoma religiami.

– Do diabła z religiami! Ani mnie, ani moich zleceniodawców nie obchodzą religie, nam chodzi o interesy, tylko i wyłącznie o interesy. Jeśli ludzie są tak głupi, by wyrzynać się w imię Allacha lub Boga, pal ich licho, dla nas to doskonały pretekst, by skłonić rządy do tańczenia, jak im zagramy. O to nam właśnie chodzi, tylko o to.

– A więc widzimy się po raz ostatni?

– Tak. Wpadłem, by się upewnić, że wszystko przebiega zgodnie z planem i że obejdzie się bez niespodzianek w ostatniej chwili.

– Obejdzie się bez niespodzianek. Może pan być spokojny.

– Dobrze, w takim razie spadam.

– Nie zostanie pan na obiedzie?

– To byłoby nierozsądne z mojej strony, pańska córeczka mogłaby nabrać podejrzeń.

– Podejrzeń? Co niby mogłaby podejrzewać Catherine?

– Obawiam się, że jest bystrzejsza, niż pan przypuszcza.

– Ach tak? Skąd pan to niby może wiedzieć?

– Z błysku jej oczu.

Raymond de la Pallisiere nie odpowiedział. Wstając, by pożegnać gościa, myślał z ulgą, że nie będzie już więcej miał z nim do czynienia. Było w tym człowieku coś wulgarnego, coś, co budziło w hrabim obrzydzenie.

Opuścili bibliotekę i skierowali się na zamkowy dziedziniec. Zaalarmowało ich głośne trzaśniecie. Drzwi biblioteki zamknęły się nagle, jakby ktoś dopiero co się stamtąd wymknął. Łącznik przeszył wzrokiem hrabiego, który wytrzymał jego spojrzenie.

– Pewnie przeciąg.

– Przeciąg? Z tego, co zauważyłem, okna w bibliotece były zamknięte.

– Niech pan nie wpada w popłoch, w bibliotece oprócz nas nie było żywego ducha, tam prowadzą tylko jedne drzwi.

– Cóż, pan wie lepiej, w końcu to pański zamek. Mam nadzieję… mam nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze, w przeciwnym razie nie będzie pan miał do czynienia ze mną. Mogę pana zapewnić, że moi zleceniodawcy mają kontakty z typami, których pan wolałby nie znać.

– Proszę mi nie grozić! Jak pan śmie? W moim własnym domu…

– To nie groźba, hrabio, to ostrzeżenie.

W czasie obiadu Raymond był roztargniony, zresztą i Catherine nie miała chyba specjalnej ochoty na rozmowę. Dopiero pod koniec posiłku oznajmiła, że wyjeżdża.

– Kiedy o tym zdecydowałaś? – chciał wiedzieć hrabia.

– Przecież ci mówiłam, że nie zostanę tu długo.