– Zgadza się, ale to bardzo ustronne miejsce.
– Terroryści uznali pewnie, że to ułatwi im zadanie.
– Problem w tym, że w Wielki Piątek Jerozolima i Santo Toribio będą pełne pielgrzymów… Mam nadzieję, że zdołamy powstrzymać tych szaleńców.
– Wiesz, Lorenzo, nie mogę przestać myśleć, kim może być ów tajemniczy Brown, o którym mówił ci twój informator – powiedział Hans Wein z wyraźnym niepokojem.
– Ja również się nad tym zastanawiam. Kim niby są jego „zleceniodawcy” i dlaczego chcą doprowadzić do bezpośredniego starcia islamu z Zachodem? – podchwycił myśl szefa Panetta.
– Interesy?
– Tak twierdzi ojciec Aguirre. Zwykł mawiać, że na świecie jest więcej rzeczy, niż możemy dostrzec. Sam nie wiem, jestem równie zdezorientowany jak ty.
Na życzenie ojca Aguirre Watykan wystosował do rządu w Londynie oficjalną prośbę o śledzenie Salima al-Bashira, ale usłyszał od Ministerstwa Spraw Zagranicznych tylko i wyłącznie obietnice i miłe słówka: specjaliści od zadań antyterrorystycznych ocenią sytuację i zadziałają, jeśli zajdzie taka potrzeba.
Również Matthew Lucas przed odlotem do Jerozolimy poprosił swych przełożonych, by przemówili Brytyjczykom do rozsądku, ale Anglicy byli głusi na argumenty Amerykanów.
W rzeczywistości rząd Jej Królewskiej Mości bał się, że opinia publiczna jeszcze ostrzej zaatakuje jego ostatnie decyzje dotyczące muzułmańskich imigrantów. Po zamachach w Londynie siódmego czerwca 2005 roku w brytyjskim społeczeństwie powstał wyłom i z dnia na dzień zwiększała się nieufność do muzułmanów, choć prasa i intelektualiści obarczali rząd winą za ten przejaw ksenofobii. Codziennie rano brytyjskiemu premierowi donoszono o kolejnym artykule czy komentarzu redakcyjnym odsądzającym go od czci i wiary z tego właśnie powodu. Dlatego powołał do życia radę starszych, pomagającą mu podejmować decyzje w sprawach muzułmańskich imigrantów, a prezesem tejże rady był nie kto inny, tylko Salim al-Bashir, który został nawet zaproszony na herbatę do królowej.
Za wypowiedziami Salima al-Bashira uganiały się wszystkie kanały telewizyjne, a jego opinie ukazywały się w dzienniku „Times”. Al-Bashir był poważany nie tylko przez Brytyjczyków, ale również przez intelektualistów i polityków z wielu innych krajów europejskich, dlatego Ministerstwo Spraw Zagranicznych nie zamierzało narażać swego dobrego imienia tylko dlatego, że Centrum do Walki z Terroryzmem twierdziło, że ich profesor ma kontakty z jakimś francuskim hrabią, przeciwko któremu prowadzone jest dochodzenie.
Zbliżały się wybory i ostatnią rzeczą, jakiej potrzebował brytyjski premier, był skandal i oskarżenia o rasizm. Dlatego Centrum do Walki z Terroryzmem w Brukseli nie mogło pozwolić sobie na pomyłkę w przypadku Salima al-Bashira.
Zresztą brytyjskie służby wywiadowcze podawały w wątpliwość skuteczność centrum, tego wymysłu polityków, działającego dopiero od dwóch lat, który ich zdaniem mógł się pochwalić raczej dobrymi chęciami niż prawdziwymi sukcesami.
40
Rzym, Wielki Piątek o świcie
Lorenzo Panetta przestał już liczyć, ile papierosów wypalił.
– Może uda nam się powstrzymać zamachowców w Jerozolimie i w Santo Toribio, ale nie mamy pojęcia, co obrali sobie za cel w Rzymie, a jedynym tropem jest al-Bashir – mówił sam do siebie.
Ojciec Aguirre wyraźnie się postarzał, jego zmęczone oczy przypominały teraz dwie małe szparki, Panetta zauważył nawet, że dłonie duchownego trzęsły się od czasu do czasu, choć osobie mniej spostrzegawczej trudno byłoby to zauważyć.
Niepokój ojca Aguirre był tylko bladym odzwierciedleniem tego, co działo się na watykańskich wyżynach. Stolica Apostolska nie podawała w wątpliwość teorii jezuity, że Kościół ma paść ofiarą spisku starca zamierzającego pomścić swych katarskich przodków, oraz islamistów pragnących zasiać popłoch i chaos w sercu chrześcijaństwa.
Zaostrzono środki bezpieczeństwa wokół Watykanu, jednak na próżno namawiano Ojca Świętego, by odwołał swój udział w liturgii Wielkiego Piątku: papież oznajmił, że podzieli niebezpieczeństwo z wiernymi.
Ovidio Sagardia, Domenico Gabrielli i biskup Pelizzoli próbowali zadbać o bezpieczeństwo papieża. Gdyby coś mu się stało… woleli nawet nie myśleć o takiej ewentualności. Ovidio powtarzał w duchu, że nigdy by sobie tego nie wybaczył. Wyrzucał sobie własną ślepotę i błagał Boga, by go oświecił. Gdzie, kiedy, w jakich okolicznościach nastąpi atak Stowarzyszenia? Nawet jego sędziwy nauczyciel, ojciec Aguirre, najwyraźniej nie wiedział, co zrobić, by uniknąć katastrofy.
– Nie zadręczaj się, Ojciec Święty będzie miał doskonałą ochronę – zapewnił Ovidia ojciec Domenico, wyrywając jezuitę z zamyślenia.
– Nie rozumiem, jak mogłem być tak ślepy. Ojciec Aguirre miał rację, ale ja nie chciałem uwierzyć, by ktoś chciał zorganizować zamach w imię czegoś, co stało się w trzynastym wieku. Ten hrabina to wcielony diabeł.
– Raczej człowiek nieszczęśliwy, podobnie zresztą jak ci wszyscy zamachowcy, których przywódcy Stowarzyszenia wysyłają na śmierć – odparł Domenico.
– Boże, jakież to wszystko niedorzeczne!
– Chodźmy, Jego Ekscelencja czeka na nas w swoim gabinecie.
Jerozolima, Wielki Piątek, godzina siódma rano
Hakim nie zmrużył oka przez całą noc. Nie chciał przespać ostatnich godzin swego życia.
Odrzucił wszystkie propozycje Saida, szefa Stowarzyszenia w Izraelu. Nie miał ochoty spędzić ostatniej nocy z prostytutką, która zasiałaby w jego duszy pustkę i obrzydzenie, nie dał się również namówić na wykwintną kolację – pragnął być sam i mimo protestów Saida postawił na swoim.
Przesiedział całą noc przy oknie, podziwiając zmianę barw nieba w miarę upływu godzin: z szarości w czerń, a potem znowu w szarość nakrapianą bielą i w czerwień świtu; na koniec nieboskłon zalał się ponownie błękitem.
Rozmyślał o zmarłej żonie, jedynej kobiecie, którą kochał. Pamiętał dobrze ich pierwsze spotkanie, miał wtedy dwanaście lat, a ona tylko siedem. Ich rodzice uzgodnili jego małżeństwo z tą dziewczynką, która pokazała mu język i powiedziała, że jest szkaradny.
Zobaczyli się ponownie dopiero na zaręczynach, gdy Hakim skończył szesnaście lat. Zaniemówił na jej widok, przysiągłby, że ma przed sobą najpiękniejszą dziewczynę na świecie. Ona najpierw z rezygnacją pogodziła się z losem, ale z czasem pokochała go równią gorąco jak on ją.
Spędzone z nią lata wspominał jako najszczęśliwsze chwile w życiu, był dumny z dwójki dzieci, które mu dała. Żałował tylko, że nie mógł się z nimi pożegnać przed śmiercią, ale uznał, że tak będzie lepiej. Po śmierci żony poświęcił się duszą i ciałemStowarzyszeniu, a malcy zamieszkali z jego rodzicami w Tangerze. Niczego im tam nie brakowało, byli szczęśliwi. Będą z niego dumni, gdy usłyszą, że zginął na chwałę islamu, z imieniem Allacha na ustach.
W nocy myślał również o raju obiecanym męczennikom, którzy ginęli w walce z niewiernymi. Pragnął spotkać tam żonę. Tak, przekonywał sam siebie Hakim, ona będzie tam na niego czekała, razem z nią będzie rozkoszował się rajem, niepotrzebny mu do szczęścia harem hurys.
Gdy tylko dzwony jednego z licznych jerozolimskich kościołów zaczęły wybijać godzinę ósmą, do pokoju wkroczył Said. Niósł tacę z kawą i talerzem ciastek, przez ramię miał przewieszony plecak.
– O, proszę, już jesteś na nogach! O której wstałeś? – zawołał na widok ubranego i ogolonego Hakima.
– Nie spałem, nie chciało mi się.