Выбрать главу

– A dlaczego mieliby robić problemy? Przecież jesteśmy zwykłymi turystami – stwierdził brat Ileny.

Bez trudu pokonali również drugą bramę – Bab U Selam, czyli Bramę Pozdrowień – zbudowaną przez Sulejmana Wspaniałego.

– Idziemy prosto do sali z relikwiami – poleciła Ilena kuzynce pchającej wózek.

– Cierpliwości, najpierw zajrzymy do innych sal, musimy udawać zwykłych tuiystów – tłumaczyła jej kuzynka. – Zacznijmy od haremu.

Ilena zgodziła się niechętnie. Czuła przemożną potrzebę zadania ciosu muzułmanom, nie chciała odkładać zemsty nawet o minutę.

Weszli do haremu i podobnie jak inni turyści z zaciekawieniem obiegli wzrokiem komnaty, w których mieszkały żony sułtanów oraz ich dzieci.

Włoscy turyści, z którymi spotkali się przy wejściu do pałacu, opuszczali właśnie to miejsce, żartując na temat odalisek i upamiętniając swoją wizytę kamerami cyfrowymi. Inna grupa, tym razem Turków, składająca się w większości z mężczyzn, weszła razem z nimi do haremu. Ilenę drażniły pełne współczucia spojrzenia, jakimi ją obrzucono. Gdybyście wiedzieli, co zaraz zrobię, trzęślibyście przede mną portkami, zamiast się nade mną litować, pomyślała.

– Może już dość tego zwiedzania? – rzuciła zniecierpliwiona. Jej kuzynka popchnęła wózek ku wyjściu, podczas gdy brat próbował ją uspokoić:

– Nie denerwuj się.

– Nie denerwuję się, po prostu chcę mieć to już za sobą.

– Można by pomyśleć, że spieszno ci umrzeć – zbeształ ją kuzyn.

– Bo to prawda, chcę umrzeć jak najszybciej.

Przeszli przez Bramę Szczęśliwości – Bab U Saadet – używaną dawniej wyłącznie przez sułtana, i znaleźli się obok Arz Odasi, sali audiencyjnej wielkiego wezyra.

– Tutaj ściągali posłowie z całego świata, by prosić o łaskę wielkiego wezyra, który zapoznawał się z prośbami i decydował, czy przekazać je sułtanowi – wyjaśniał brat Ileny.

– A co nas to wszystko obchodzi?! – Irytacja w głosie Ileny zaniepokoiła ich.

– No, nie złość się. Przecież sama tłumaczyłaś, że musimy być przezorni i robić wszystko jak należy. Poza tym… nie ty jedna zginiesz, prawdopodobnie i my umrzemy. Pozwól nam więc nacieszyć się ostatnimi chwilami życia – argumentował jej brat.

– Zachwycając się sułtanami!

– Oddychając, Ileno, po prostu oddychając – uciął kuzyn. Dogonili ich znajomi tureccy turyści. Ich przewodnik opowiadał o historii każdego zakątka pałacu:

– Na prawo zobaczą państwo następne sale: skarbiec i dawną rezydencję Mehmeda Zdobywcy. Tutaj właśnie zgromadzono niektóre z podarków wręczanych sułtanowi. A na lewo od tego dziedzińca… o, właśnie tu – powiedział, wskazując następne drzwi – znajdują się komnaty, w których przechowywane są święte relikwie. Od roku tysiąc pięćset siedemnastego zaczęto zwozić tu z Mekki i Kairu przedmioty należące do wielkiego Mahometa. Będą mieli państwo okazję zobaczyć miecze Proroka, włosy z jego brody, ząb, chorągiew, błogosławiony płaszcz… Relikwie te przechowywano zawsze z dala od oczu mieszkańców Stambułu, z wyjątkiem chorągwi Proroka, z którą kilkakrotnie obchodzono miasto w procesji. W sali, gdzie przechowywane są relikwie, lektorzy w dzień i w nocy recytują wersety Koranu. Proszę za mną, zaraz zobaczycie państwo na własne oczy relikwie Proroka; dla muzułmanów są one równie cenne jak dla katolików Całun Turyński lub kawałki Chrystusowego krzyża rozsiane po katedrach, kościołach i bazylikach Europy.

Ilena zerknęła na kuzynkę, a ta zrozumiała, że nie mogą dłużej odwlekać chwili prawdy. Mimo nagłego ucisku w żołądku popchnęła wózek do sali z relikwiami.Nagle jak spod ziemi wyrośli przed nimi uzbrojeni policjanci i żołnierze. Ilena rozejrzała się i pojęła, że towarzyszący im tureccy turyści byli w rzeczywistości policjantami w cywilu – na dziedzińcu nie było nikogo prócz nich.

Pułkownik Halman zaczął torować sobie drogę pośród swoich ludzi, korzystając z osłupienia czworga zamachowców.

– Ręce do góry! – rozkazał im po angielsku. – Wasza przygoda dobiegła końca. Poddajcie się!

Brat i kuzyn Ileny spojrzeli na nią i wyczytali w jej oczach wściekłość i determinację. Zobaczyli, że się do nich uśmiecha, szepcząc pod nosem „żegnajcie”. Sekundę później nastąpił wybuch.

W gęstym dymie słychać było krzyki i jęki. Zewsząd dobiegało wycie karetek pogotowia.

Gdy dym opadł, okazało się, że dziedziniec przedstawia makabryczny widok. Po ziemi walały się szczątki ciał zamachowców oraz funkcjonariuszy, którzy stali najbliżej nich.

Zapanowało zamieszanie. Z krzyków wybijał się pewny głos pułkownika Halmana, który mimo odniesionych ran próbował zapanować nad sytuacją.

– Eksplozja nie naruszyła relikwii, ale zniszczyła część ściany od strony wejścia! – krzyczał jeden z policjantów.

Do pałacu zaczęły zajeżdżać samochody wojskowe, z których wysypywali się żołnierze. Zajmowali pozycje na terenie Topkapi i pomagali ewakuować turystów, których zgromadzono na czwartym dziedzińcu. Przewodnicy otrzymali wyraźne polecenie, by podczas zwiedzania nie zatrzymywać się na pierwszym ani na drugim dziedzińcu.

Wszyscy usłyszeli eksplozję, choć nie było wiadomo, gdzie miała miejsce. Nagle zwiedzających otoczyli żołnierze, prosząc o opuszczenie pałacu. W ciągu kilku minut ewakuowano turystów wystraszonych panującym wokół zamieszaniem.

Gdy w Topkapi zostali już tylko żołnierze, policjanci i służby medyczne, które przybyły na miejsce zamachu, pułkownik Halman skontaktował się z przełożonymi, by powiadomić ich o wyniku operacji. Zaraz potem zadzwonił do Lorenza Panetty:

– Czworo terrorystów nie żyje, dziesięciu moich ludzi także. Dwudziestu innych jest rannych, niektórzy ciężko.

– Przykro mi. Co się stało? – zapytał Panetta.

– Postawiliśmy sobie trudne zadanie i bardzo ryzykowaliśmy.

Najpierw chcieliśmy zamknąć pałac Topkapi dla zwiedzających, ale uznaliśmy, że wtedy terroryści mogliby nabrać podejrzeń. Dlatego pozwoliliśmy na wstęp nielicznym grupom turystów, kierując ich w głąb pałacu, gdzie byliby bezpieczni. Nie poszło nam to zresztą łatwo, przewodnicy wieszali na nas psy, nie rozumiejąc, dlaczego nie pozwalamy zwiedzać im pałacu tradycyjną trasą. Może mi pan wierzyć, modliłem się, by żadnemu turyście nie przyszło do głowy odłączyć się od grupy. Terroryści nie wiedzieli, że przez cały czas są otoczeni przez policjantów i żołnierzy w cywilu udających turystów. Zaryzykowałem i spełniłem pańską prośbę: odczekałem do ostatniej chwili, byle tylko sprawdzić, czy ktoś skontaktuje się z zamachowcami… na próżno. Zatrzymaliśmy ich dopiero przy wejściu do Sali Błogosławionego Płaszcza. A wtedy dziewczyna nacisnęła detonator i… resztę może pan sobie dopowiedzieć. Niełatwo będzie zidentyfikować zwłoki.

– A co z relikwiami Proroka? – zapytał z duszą na ramieniu Lorenzo Panetta.

– Nie ucierpiały, pozostały nienaruszone. Niech Allach będzie uwielbiony za to, że uchronił je od zniszczenia.

– I za to, że udało się uniknąć większego rozlewu krwi. Domyśla się pan chyba, pułkowniku, co by się stało, gdyby relikwie zostały zniszczone?

– Tak, wybuchłaby prawdziwa wojna.

– Przykro mi, że stracił pan tylu ludzi.

– Proszę sobie wyobrazić, jak trudno będzie rozmawiać z ich rodzinami…

– Mógłby pan utrzymać przez kilka godzin w tajemnicy to, co się stało?

– Pan żąda rzeczy niemożliwych! W pałacu byli ludzie, zbyt wielu ludzi, by utrzymać zamach w tajemnicy: turyści, przewodnicy, personel, żołnierze, policja… Nie, nie możemy przemilczeć sprawy, zresztą dlaczego mielibyśmy to robić?