Выбрать главу

Zapałał jeszcze większą nienawiścią do Żydów za to, że uniemożliwili mu wykonanie zadania. Spojrzał z pogardą na otaczających go ludzi, którzy nie przestawali klepać modlitw.

Nagle poczuł, jak ktoś łapie go za ramiona i wykręca mu ręce na plecach.

– Nie ruszaj się – usłyszał rozkaz wydany bezbłędnym hiszpańskim.

Poczuł, że jest wyciągany z tłumu, znajomi pielgrzymi stanęli w jego obronie i zaczęli wymyślać prowadzącym go mężczyznom.

– Mamy go – rzucił agent do niewidocznego mikrofonu, gdy wlekli Hakima w stronę Bramy Damasceńskiej.

W centrum operacyjnym dało się słyszeć westchnienie ulgi. Dopiero tego ranka zlokalizowano grupę granadyjskich turystów, a samego Hakima namierzono zaledwie przed godziną. Można było mówić o cudzie.

Obezwładniony Hakim czuł, że łzy napływają mu do oczu – łzy frustracji, wściekłości, bólu…

Przeszli przez Bramę Damasceńską, którą o tej porze setki ludzi wchodziły i wychodziły z po trzykroć świętego miasta. Tam czekał już na nich samochód. Hakima wepchnięto do środka, dwaj agenci zajęli miejsca po obu jego stronach, poza tym w pojeździe siedział kierowca, a obok niego mężczyzna, który mierzył do Hakima z pistolem.

– Dobra robota – rzucił do dwóch agentów, którzy zatrzymali Hakima, i rozkazał założyć mu kajdanki.

Wystarczyła tylko sekunda – sekunda, w której Hakim poczuł, że uścisk na jego ręce osłabł. Nie zawahał się i pociągnął za detonator u pasa.

Samochód wyleciał w powietrze. Eksplozja kosztowała życie nie tylko jego pasażerów, w polu rażenia znalazły się również inne pojazdy.

Zapanował chaos, mimo że na miejsce eksplozji natychmiast przyjechały radiowozy i karetki pogotowia.

W centrum operacyjnym zawrzało, choć pułkownik Kaffman natychmiast zapanował nad sytuacją i zaczął wydawać rozkazy, prosząc, by funkcjonariusze znajdujący się w pobliżu Bramy Damasceńskiej informowali o sytuacji.

Matthew Lucas usłyszał przerywany głos jednego z agentów: „Samochód wyleciał w powietrze. Są zabici i ranni, potworność… Obiekt był pewnie przepasany materiałami wybuchowymi i udało mu się zdetonować ładunek, choć nie wiadomo na pewno, trzeba będzie poczekać na ekspertyzę laboratorium. Wśród ofiar są chyba turyści, choć zginęli również Palestyńczycy i nasi ludzie…”.

– A wydawało się, że najniebezpieczniejszą część roboty, namierzenie i aresztowanie zamachowca, mamy już za sobą, a tu proszę, skrewiliśmy przy pozornie najprostszym zadaniu – zżymał się pułkownik Kaffman.

Matthew Lucas ze ściśniętym gardłem poprosił, by pozwolono mu udać się na miejsce wypadku.

– Niech się pan zabierze ze mną – powiedział pułkownik. – Inaczej pana nie wpuszczą.

W drodze do Bramy Damasceńskiej Matthew zadzwonił do swojego szefa, a zaraz potem do Lorenza Panetty.

– Nie zdołano uniknąć katastrofy. Doszło do eksplozji, są zabici – powiedział.

– Rany boskie! Co się stało?

– Aż do dzisiejszego ranka nie zidentyfikowano wszystkich członków pielgrzymki zorganizowanej przez Omara. Zamachowiec, niejaki Hakim, posługiwał się hiszpańskim paszportem. Mój szef rozmawiał z madryckim oddziałem Centrum do Walki z Terroryzmem, komisarz Garcia zadzwonił do niego, by mu powiedzieć, że Hakim miał hiszpańskie obywatelstwo, ale pochodził z Maroka. Był burmistrzem wioski Canos Blancos w prowincji Granada, osobą na pozór poza wszelkimi podejrzeniami. Władze hiszpańskie uważały go za umiarkowanego muzułmanina i porządnego obywatela.

– Ja również rozmawiałem z komisarzem Garcią. Ten Hakim był człowiekiem pozbawionym skrupułów – odparł Panetta.

– Święte słowa. Hakim nie zatrzymał się w hotelu razem z pozostałymi pielgrzymami, z którymi przyjechał do Izraela, rzadko też jeździł z nimi na wycieczki. Nie wiemy, kto pomagał mu w Izraelu ani gdzie mieszkał, zlokalizowaliśmy go dopiero, gdy przyłączył się z powrotem do grupy. Zjawił się sam w hotelu, w którym zatrzymali się jego towarzysze podróży, a stamtąd udał się wraz z nimi do Grobu Pańskiego.- Ale proszę mi wreszcie powiedzieć, co się stało!

– Aresztowano go niedaleko bazyliki, udało się go wywlec z tłumu pielgrzymów, ale najwyraźniej zdążył zdetonować materiały wybuchowe, którymi był opasany. Wysadził się w powietrze, zabijając policjantów, agentów wywiadu izraelskiego, turystów i Palestyńczyków… Ciągle nie znamy liczby ofiar. Jadę właśnie na miejsce zdarzenia.

– A co z bazyliką Grobu Pańskiego?

– Nie ucierpiała, do eksplozji doszło za murami starego miasta. Lorenzo Panetta podziękował Bogu. Ubolewał, co prawda, że nie obyło się bez ofiar, ale tłumaczył sobie, że gdyby w porę nie zatrzymano zamachowca, byłoby ich na pewno znacznie więcej. Pułkownik Kaffman poprosił Matthew Lucasa o telefon.

– Pan Panetta? Tu pułkownik Kaffman. Zapewniam, że zrobiliśmy, co w naszej mocy. To był wyścig z czasem i mimo tego, co się stało, możemy mówić o szczęściu. Niestety, nie wiemy hic o kontaktach zamachowca w Izraelu, a mogę pana zapewnić, że to dla nas sprawa wielkiej wagi, ponieważ Stowarzyszenie to jedyna organizacja terrorystyczna, której nie udało nam się jeszcze rozgryźć. Gdybyśmy wiedzieli wcześniej, co się święci, może uniknęlibyśmy tragedii.

– Proszę mi wierzyć, pułkowniku, chętnie powiadomiłbym pana wcześniej, ale bazowaliśmy na hipotezach, nie mieliśmy żadnych pewników i… cóż, gdy tylko dowiedzieliśmy się czegoś konkretnego, natychmiast was zawiadomiliśmy.

– Za późno, panie Panetta, za późno. Zginęło wielu niewinnych ludzi.

– Wszystkie ofiary są niewinne, pułkowniku.

– Nie, panie Panetta, nie wszystkie.

44

Wielki Piątek, zamek d’Amis, południe Francji

Gdy jak co rano Edward poszedł obudzić hrabiego, niosąc tacę ze śniadaniem, zdziwił się na widok swego pracodawcy siedzącego przed telewizorem.

Hrabia był ubrany i wyglądał na zdenerwowanego, choć nie powiedział nic, co skłoniłoby Edwarda do tego wniosku. Jednak majordomus miał za sobą wiele lat służby i nauczył się czytać z twarzy swego pana jak z książki.

W każdej innej sytuacji pokusiłby się o jakąś uwagę, by wybadać, co dręczy hrabiego, ale tym razem miał dość własnych problemów.

Raymond de la Pallisiere zamknął się w swoim gabinecie. Poprosił Edwarda, by nikt mu nie przeszkadzał, nawet Catherine, lecz majordomus wiedział, że córka hrabiego – osóbka uparta, nieuznająca żadnych zasad – nie przejmie się tym zakazem. Choć Edward polubił tę młodą Amerykankę, bo wraz z jej przyjazdem zamek jakby odżył, nie łudził się: wiedział, że gdy Catherine zostanie hrabiną d’Amis, wyrzuci go na bruk. Dochodziła jedenasta, gdy córka hrabiego stanęła przed gabinetem ojca i lekceważąc tłumaczenia Edwarda, pchnęła drzwi, po czym weszła do środka.

– Co się dzieje? – rzuciła na powitanie, obserwując z ciekawością hrabiego, który siedział przed telewizorem z radiem przy uchu.