Hrabia był wyraźnie niezadowolony z wizyty córki, mimo to poprosił ją, by usiadła.
– Słucham wiadomości.
– Coś ciekawego?
– Czyżbyś nigdy nie oglądała telewizji?- Tylko CNN, stacje europejskie prawie nie wspominają o Stanach, no, może tylko po to, by powiedzieć, że George W. Bush jest żałosnym typkiem, który z uporem maniaka sieje zło.
– W Stambule doszło do eksplozji, w Jerozolimie podobno również.
– Ach tak? O jakie eksplozje chodzi?
– Niewiele wiadomo, podobno w Stambule zawinić mógł ulatniający się gaz, a w Jerozolimie…
– Pewnie jakiś terrorysta postanowił wysadzić się w powietrze. Tam takie akcje są na porządku dziennym, nieprawdaż? – weszła ojcu w słowo Catherine, nie przywiązując wagi do jego wyjaśnień.
– I mówisz to tak obojętnie? – zdziwił się hrabia.
– Nie chodzi o obojętność, po prostu nasz świat jest taki, a nie inny. Coś mi się zdaje, że uodporniliśmy się na akty terroru. Możemy jeść obiad, oglądając dziennik telewizyjny, i potworności dziejące się na świecie nie wpływają na nasze życie. Ileż razy oglądałeś migawki z krwawego zamachu, a potem zachowywałeś się jak gdyby nigdy nic?
– To nader cyniczna uwaga, Catherine.
– Ale prawdziwa, jak samo życie. No, ale mów, co cię dręczy.
– Nic, nic specjalnego.
Dzwonek telefonu komórkowego zmroził Raymonda. Zerknął na wyświetlacz i przeczytał komunikat: NUMER PRYWATNY. Przestraszył się, że to Łącznik. Sprawy nie szły tak, jak zaplanowali.
– Catherine, mogłabyś zostawić mnie na chwilę samego? Wstała urażona i wyszła bez słowa.
– Tak…? – Ton głosu Raymonda zdradzał napięcie.
– Co jest grane? – usłyszał głos Łącznika.
– Nie wiem. Próbowałem skontaktować się z Jugolem, by wybadać, co się stało w Stambule, ale najwyraźniej zapadł się pod ziemię. Nie odbiera telefonów.
– W dziennikach nie ma żadnej wzmianki o relikwiach.
– Wiem. Właśnie oglądam CNN, mówi się o wybuchu gazu.
– Ja wiem nieco więcej. Na prośbę Centrum do Walki z Terroryzmem rząd turecki postanowił zataić przez kilka godzin prawdę. W zamachu zginęło dziesięć osób, oprócz dziewczyny i jej towarzyszy. Sala z relikwiami prawie nie ucierpiała.
Raymond nie pytał, skąd Łącznik o tym wie. Ludzie, których reprezentował, mieli znajomości we wszystkich rządach świata, a więc nietrudno im było zdobyć wiadomości z pierwszej ręki.
– Moi zleceniodawcy są bardzo źli – powiedział Łącznik. – Pan zapewniał nas, że wszystko pójdzie jak z płatka.
– Nie rozumiem, co się mogło stać.
– Rozmawiał pan ze swoim koleżką al-Bashirem? W Jerozolimie jakiś terrorysta wysadził się w powietrze pod Bramą Damasceńską.
– Wiem, przed chwilą dowiedziałem się o tym z CNN.
– Brama Damasceńska jest kawał drogi od Grobu Pańskiego.
– To też wiem.
– A więc al-Bashir również nawalił.
– Pozostały jeszcze Santo Toribio i Rzym – przypomniał Raymond.
– I co z tego? To już bez znaczenia. Nie chodziło nam o samobójstwo kilku terrorystów, tylko o konfrontację między krajami islamskimi, zaopatrującymi świat w ropę, a Zachodem. Ilena miała zniszczyć relikwie Mahometa, o to nam właśnie chodziło. Fakt, że ona sama nie żyje, nie ma znaczenia. Kogóż obchodzi jeszcze jeden martwy terrorysta? To samo dotyczy tego nieszczęśnika z Jerozolimy, który wysadził się w powietrze, zabijając przy okazji kilku przechodniów. I co z tego? Przecież to najzwyklejsze, nic nieznaczące zamachy. Obawiam się, panie hrabio, że ktoś gdzieś czegoś nie dopatrzył.
– Co chce pan przez to powiedzieć? – W głosie Raymonda brzmiała niepewność.
– Ostrzegałem pana. Moi zleceniodawcy nie uznają porażek.
– Operacje były doskonale zaplanowane, powtarzam, nie wiem, co się stało.
– Niech pan się postara skontaktować z Jugolem. Powinien już wiedzieć, co zawiodło w Stambule.
– Dobrze, spróbuję jeszcze raz.
– Niech pan przyjrzy się wszystkim etapom operacji i sprawdzi, gdzie popełnił pan błąd. Aha, i niech pan zadzwoni do al-Bashira, on również musi wytłumaczyć się z tej porażki.
Łącznik przerwał połączenie, nie dając Raymondowi czasu na odpowiedź. Hrabia natychmiast wybrał numer Jugola, ale znów odpowiedziała mu głucha cisza. Zadzwonił do Salima, lecz wysłuchał tylko komunikatu poczty głosowej z prośbą o zostawienie wiadomości. Rozłączył się przygnębiony.
Santo Toribio, Potes, Wielki Piątek
Arturo Garcia przekazywał właśnie funkcjonariuszom policji i żandarmerii wszystko, co wiedział o dwóch młodych mężczyznach, którzy piętro wyżej liczyli minuty do wysadzenia w powietrze siebie razem z kawałkiem krzyża Chrystusowego przechowywanego w Santo Toribio.
Hiszpański przedstawiciel unijnego Centrum do Walki z Terroryzmem udał się do Kantabrii świadomy powagi sytuacji. Minister spraw wewnętrznych był bardzo stanowczy w rozmowie z Garcią: nie chciał słyszeć o żadnych ryzykownych posunięciach, nie interesowało go, czy terroryści skontaktują się przed akcją ze wspólnikami. Należało za wszelką cenę uniknąć zamachu, dlatego kazał natychmiast aresztować podejrzanych i, broń Boże, nie wpuścić ich do Santo Toribio.
Jedna z policjantek przebrała się za pokojówkę. Na papierze jej zadanie wyglądało dość banalnie: weźmie wózek z czystą pościelą i ręcznikami, zapuka do pokoju zajmowanego przez terrorystów, ci jej otworzą, a wtedy wejdzie do środka. Za nią wpadną jej koledzy. Trudno było przewidzieć reakcję terrorystów, ale należało przypuszczać, że spróbują zdetonować materiały wybuchowe. Operacja była więc bardzo niebezpieczna, jej uczestnicy ryzykowali życie.
Dyrektor hotelu mimo zdenerwowania zastosował się do poleceń policji. Ewakuowano po cichu cały hoteclass="underline" pukano do każdego pokoju i proszono gości, by zeszli w ważnej sprawie do recepcji. Na dole wyprowadzano ich tylnymi drzwiami jak najdalej od hotelu.
Arturo Garcia nie mógł się nadziwić dopisującemu im szczęściu. Przecież w każdej chwili terroryści mogli zejść do recepcji i zorientować się, co się dzieje.
Był to wyścig z czasem, mieli świadomość, że każda minuta jest na wagę złota. Komisarz Garcia nie odetchnął, dopóki nie odnalazł dwóch autokarów z biura podróży Omara. Terroryści zamierzający dokonać zamachu w Santo Toribio na pewno ukryli się w tej właśnie grupie pielgrzymów. Jakieś wystraszone staruszki opowiedziały mu o „dwóch sympatycznych chłopcach” o arabskich rysach, którzy są jednak dobrymi chrześcijanami, bo przyjechali po odpust.
Mohamed krążył po pokoju zły na Alego, który guzdrał się z ubieraniem.
– No, pospiesz się!
– Niby po co? Jest dopiero jedenasta, mamy jeszcze całą godzinę.
– Albo się pospieszysz, albo wychodzę.
– Jak sobie chcesz.
Mohamed usiadł na łóżku i zaczął kontemplować widok za oknem.
– To bardzo spokojne miasteczko. Tylko popatrz, dzień już zaczął się na dobre, a na ulicach pusto.
– Pośpiech jest złym doradcą – mruknął Ali. Mohamed sięgnął po komórkę i wybrał numer domowy. Nie mógł znieść myśli, że jego kuzyn Mustafa chce zamordować Lailę.
Usłyszał ponury głos ojca i zrozumiał, że jego siostra jest już martwa.
– Synu, gdzie jesteś? Przyjeżdżaj natychmiast, stało się coś potwornego.
Mohamed słyszał w tle szlochanie i zawodzenie matki i Fatimy.
– Nie mogę przyjechać, mam ważną sprawę do załatwienia.
– Synu, twoja siostra… Mustafa zabił Lailę… Mówi, że zrobił to dla naszego dobra… Synu, proszę, przyjeżdżaj!
Poczuł, że się dusi. Ali obserwował go w milczeniu, w jego oczach Mohamed wyczytał naganę.