– Nie ma więc czasu do stracenia! – wykrzyknął komisarz Moretti.
Salim al-Bashir zgniótł kartkę, którą trzymał w dłoni. Wściekłość wykrzywiła mu twarz. Ta idiotka słono zapłaci za to, co zrobiła!
Jak mógł uwierzyć, że go posłucha? Walnął pięścią w ścianę i poczuł przeszywający ból w otartych knykciach. Jeszcze przed godziną był najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi, a teraz…
Obszedł pokój, usuwając każdy ślad jej obecności. Zawsze był bardzo ostrożny podczas ich hotelowych randek: rezerwowali oddzielne pokoje i starali się, by nikt nie zauważył, jak się odwiedzają. Nigdy nie opuszczali hotelu razem, wracali do niego również osobno. Był przezorny do przesady, bo nie chciał, by widziano ich razem.
Poprzednią noc spędzili u niego w pokoju, sam ją zaprosił – przyniosła ze sobą tylko małą torbę, a w niej koszulę nocną i kosmetyczkę. Dziś rano, gdy wyszedł na spotkanie z przywódcą Stowarzyszenia w Rzymie, zostawił ją w pokoju, malowała się.
Gdy po powrocie nie zastał jej u siebie, nie zdziwił się. Pomyślał, że poszła do swojego pokoju się przebrać i że lada chwila będzie z powrotem. Zadzwonił do niej z komórki, ale nie odebrała – uznał, że jest w łazience albo zeszła na dół napić się kawy. Jednak gdy upłynęły prawie dwie godziny, a jej nadal nie było, Salim zrozumiał, że uciekła. Poszukał w pokoju jakiegoś dowodu potwierdzającego jego podejrzenie i znalazł w kieszeni swojej marynarki wiszącej w szafie list, który miętosił teraz z ręku:
Kochany Salimie, podjęłam najtrudniejszą decyzję w moim życiu: postanowiłam zerwać z tobą na zawsze. Miałeś rację, nie jestem kobietą na twoją miarę, nie jestem warta ani ciebie, ani sprawy, o którą walczysz. Przez te wszystkie lata spełniałam twoje prośby i wyznam, że robiłam to bez wyrzutów sumienia. Gdybyś mnie poprosił, bym poświęciła dla ciebie życie, chętnie bym to uczyniła, ale nie zrobię tego, czego teraz ode mnie żądasz – nie zniszczę fragmentów krzyża ani żadnych innych relikwii przechowywanych w kościele Świętego Krzyża Jerozolimskiego, mimo że twierdzisz, iż nie są autentyczne. Nigdy nie byłam dobrą chrześcijanką, już dawno straciłam wiarę i nie chodzę do kościoła, ale nie mogę zniszczyć tego, w czego poszanowaniu mnie wychowano. Nie, nie mogę zniszczyć tych trzech kawałków krzyża, byłoby to równoznaczne ze zniszczeniem kwintesencji mojej osoby – własnej duszy. Pewnie mnie wyśmiejesz, że mówię ci o duszy, bo sama zdążyłam już zapomnieć, że ją mam. Ałe wszystko mi jedno. Poza tym nie chcę nikogo zabić ani zranić i nie wierzę, że udałoby mi się wyjść cało z zamachu. Wiem, jakie zniszczenia może spowodować bomba. Bądźmy szczerzy, Salimie, nie sądzę, by twój plan był tak nieszkodliwy, jak twierdzisz, co gorsza, odkryłam, że nie mogę ci już ufać takjak kiedyś. Gdybym spełniła twoje żądanie, nie potrafiłabym żyć z takim brzemieniem.
Sam widzisz, Salimie, robiłam dla ciebie wszystko: sprzeniewierzyłam się przyjaciołom i samej sobie, a jednak nie potrafię popełnić tej ostatniej, twoim zdaniem najłatwiejszej, zdrady.
Odchodzę, Salimie, myślę, że nam obojgu to rozstanie wyjdzie na dobre. Nigdy nie będę działała na twoją szkodę, obiecuję, że postaram się o tobie zapomnieć, by móc zapomnieć o wszystkim, co zrobiłam.
Nie wiem, czy będziesz mógł mi wybaczyć, mam nadzieję, że tak, przecież jesteś człowiekiem wierzącym.
Kocham cię.
Zaczął się zastanawiać, dokąd uciekła. Najpewniej opuściła hotel i wróciła do Brukseli. Może dopadnie ją na lotnisku. Zadzwonił do szefa Stowarzyszenia w Rzymie. – Przyjacielu, suka nawiała. Odwołujemy operację.- Salimie, sprawy przybrały zły obrót, oglądałeś wiadomości?
– Nie, co się stało?
– Ktoś wysadził się w powietrze pod Bramą Damasceńską w Jerozolimie. Jest dużo ofiar.
– Pod Bramą Damasceńską?
– Tak.
– Ale…
– Wiem, coś jest nie tak. Doszło również do podejrzanego wybuchu w Stambule. Podobno jest wielu zabitych i rannych.
– A co z Hiszpanią?
– Jeszcze nic nie wiadomo.
– Zadzwonię do ciebie, gdy tylko dotrę do Londynu. Spróbuj dowiedzieć się, co się stało. Może ktoś zdradził.
– Uważaj na siebie, przyjacielu.
Salim zamknął walizkę i opuścił pokój, ale wcześniej rozejrzał się raz jeszcze, na wypadek gdyby coś przeoczył.
W recepcji zapłacił za pobyt i poprosił, by przyprowadzono z garażu jego samochód. Na lotnisku przejrzał rozkład lotów do Brukseli: najbliższy samolot był dopiero za trzy godziny, poprzedni odleciał zaledwie dziesięć minut przed jego przyjazdem.
Rozejrzał się za budką telefoniczną. Zadzwonił, podał brukselski adres swojej kochanki i rozkazał: zlikwidujcie ją.
Była dla niego zagrożeniem. Dziś twierdziła, że go kocha, ale co będzie jutro?
Wolał raczej zginąć, niż dać się złapać żywcem, bo razem z nim mogła paść cała europejska siatka Stowarzyszenia. Przeklął kochankę za to, że ściągnęła na niego niebezpieczeństwo.
Ovidio Sagardia wbił wzrok w krzyż na piersi papieża. W tej samej chwili usłyszał wibracje komórki. Dzwonił ojciec Aguirre.
Odszedł za kolumnę, by porozmawiać z sędziwym jezuitą, nie tracąc z oczu papieża, który na środku Bazyliki Świętego Piotra przewodził właśnie liturgii Wielkiego Piątku.
– Terroryści chcą dokonać zamachu na krzyż, a w Rzymie relikwie krzyża znajdują się w…
Ovidio wszedł mu w słowo:
– W bazylice Świętego Krzyża Jerozolimskiego. Mój Boże, przecież to oczywiste!
– Owszem, synu, to od początku było oczywiste, choć nasze zaślepienie i strach nie pozwoliły nam dostrzec tego, co mieliśmy pod samym nosem. Raymond d’Amis postanowił zniszczyć krzyż, więc logika podpowiedziała mu zniszczenie relikwii lignum crucis.
– I co teraz będzie? – szepnął Ovidio do telefonu.
– Panetta i komisarz Moretti zatroszczyli się już o ochronę bazyliki Świętego Krzyża Jerozolimskiego. Udali się tam osobiście.
– Słyszałem już, co się stało w Stambule i w Jerozolimie – powiedział Ovidio.
– Wiele osób straciło życie, przelano dużo krwi. Czuję się winny, bo nie zdołałem temu zapobiec.
– Ależ, ojcze, przecież wyłącznie dzięki ojcu Centrum do Walki z Terroryzmem potraktowało poważnie hrabiego d’Amisa i niebezpieczeństwo, jakie stanowi!
– Postarzałem się, już nie myślę tak sprawnie jak kiedyś.
– Pojadę do ojca zaraz po nabożeństwie.
– Nigdzie się nie ruszaj, za chwilę będę w Watykanie.
Zamek d’Amis, południe Francji
Raymond de la Pallisiere płakał z wściekłości. Dopiero co rozmawiał z Salimem al-Bashirem i nie było już wątpliwości: operacja zakończyła się fiaskiem. Relikwie krzyża pozostały nienaruszone i w Rzymie, i w Jerozolimie, i w Santo Toribio. Naliczono dziesiątki ofiar śmiertelnych i setkę rannych w Jerozolimie i w Stambule, ale cel nie został osiągnięty.
Szef Stowarzyszenia podejrzewał, że eksplozja w Stambule nie miała nic wspólnego z ulatniającym się gazem i Raymond wiedział, że gdy Salim odkryje, że przyłożył rękę do zamachu na relikwie Proroka, każe go zabić.
A jeśli chodzi o zamachowców wysłanych do Santo Toribio, al-Bashir przeczuwał, że coś poszło nie tak. Telewizja i radio nie donosiły o żadnym szczególnym zdarzeniu mającym miejsce w tym zakątku na północy Hiszpanii, więc skoro Santo Toribio nadal istnieje, było jasne, że zamach się nie powiódł.
Al-Bashir nie chciał dzwonić do Omara, wolał zaczekać. Szef hiszpańskiego Stowarzyszenia sam powinien się z nim skontaktować, jeśli tego nie zrobi, będzie to oznaczało, że go aresztowano lub że stało się coś jeszcze gorszego.- Nie wiem, gdzie popełniliśmy błąd, ale się dowiem – obiecał hrabiemu al-Bashir.