– Ja zetknąłem się już z wieloma studentami rasistami – przyznał się profesor Thierry. – W mojej grupie doszło do kilku utarczek słownych, które o mały włos nie zakończyły się bijatyką. Wśród studentów są Żydzi, którzy nie chcą być traktowani jak rasa niższa i naturalnie bronią się przed atakami niektórych kolegów, choć na razie są to tylko docinki.
– Boże, istny ciemnogród! I to gdzie? Na uniwersytecie! – pomstował Cernay.
– Zaproponowałem zwołanie zebrania władz uczelnianych i wykładowców, by omówić ten temat – ciągnął Thierry – ale Martine twierdzi, że robimy z igły widły, biorąc zbyt poważnie wybryki czterech czy pięciu durniów. Uważa, że jeśli rozdmuchamy sprawę, inni studenci pójdą śladem prowokatorów, by zrobić na złość starszemu pokoleniu.
Ferdinand zapalił papierosa i zamyślił się. Nie znał odpowiedzi na pytanie nurtujące jego kolegów. Z jednej strony sądził, że ksenofobiczne postawy dające o sobie znać na uniwersytecie należy zdusić w zarodku, z drugiej jednak strony… A jeśli obawy Martine są słuszne i ich nadgorliwość sprawi, że młodzież z czystej przekory uzna za modę coś, co w rzeczywistości jest bardzo niebezpieczną ideologią? Wahał się jeszcze przez chwilę, ale w końcu logika wzięła górę.
– Martine, myślę, że nasi koledzy mają rację. Powinniśmy coś zrobić, uniwersytet nie może patrzeć bezczynnie na zagrożenie, jakim jest ksenofobia. Musimy postępować rozsądnie, piętnując bezwzględnie wszelkie jego przejawy. Dokładnie tak, jak ty to dzisiaj zrobiłaś.
– Problem w tym, że kilku naszych kolegów popiera niektóre z tych teorii… – zauważyła Martine.
– Bo nie są mediewistami – zaśmiał się Ferdinand. – Chyba będziemy musieli zorganizować dla nich kilka bezpłatnych wykładów i uzmysłowić im, jak wyglądało życie w wiekach średnich.
Rozmawiali jeszcze dłuższą chwilę. Do dyskusji włączyli się inni profesorowie, potwierdzając obawy, że na uczelni zaczęły się szerzyć radykalne poglądy nawołujące – pod wpływem teorii Hitlera – do stworzenia Europy nadludzi. Uznano jednak ostatecznie, że na francuskim gruncie te niebezpieczne idee się nie przyjmą i nie wyjdą poza nieliczne grupki fanatyków.
Orzeczenie uniwersyteckich specjalistów nie pozostawiało żadnych wątpliwości – pergaminy były autentyczne i pochodziły z połowy XIII wieku. Choć Ferdinand Arnaud spodziewał się takiego werdyktu, przyjął go z zadowoleniem. Kronika brata Juliana poruszyła go bardziej, niż był gotowy przyznać, i pragnął napisać na jej temat pracę naukową, myślał jednak o tym z duszą na ramieniu, bo hrabia cudak i jego nie mniej dziwaczny adwokat przypisywali najwyraźniej temu dokumentowi wartość inną niż tylko historyczną i naukową.
Hrabia d’Amis zaprosił profesora do zamku, by przedyskutować z nim przyszłość pergaminów. Ferdinand nie liczył zbytnio na uzyskanie zgody arystokraty na wnikliwe zbadanie kroniki, uznał jednak, że warto spróbować, nawet jeśli przyjdzie mu stoczyć pojedynek na boisku przeciwnika.
– Mogę jechać z tobą? – zagadnął go David, jego siedemnastoletni syn, prymus o spokojnym usposobieniu odziedziczonym po matce.
– Chętnie bym cię zabrał, ale nie wiem, co na to hrabia. Straszny z niego dziwak – tłumaczył Ferdinand.
– Tak mało czasu spędzasz z synem – upomniała go żona. – Ja się już przyzwyczaiłam, że widujemy się tylko przelotnie, ale! David cię potrzebuje.
Ferdinand wiedział, że Miriam ma rację, nie chciał jednak dodatkowo komplikować sprawy, pojawiając się w zamku hrabiego z synem. Zerknął na żonę i nagle przeszył go niepokój na wspomnienie przeprowadzonej przed dwoma dniami rozmowy z kolegami uniwersyteckimi na temat antysemickiej polityki niemieckiego rządu, której zdawała się przyklaskiwać część francuskiego społeczeństwa.
Miriam była żydówką. Żydówką agnostyczką, podobnie jak on był katolikiem agnostykiem. Oboje byli niepraktykujący – Miriam nie chodziła do synagogi, on nie chodził do kościoła. Nie byli wrogo nastawieni do religii, po prostu nie stanowiła ona części ich życia ani życia ich syna. Po przyjściu Davida na świat rodzicom Miriam bardzo zależało, by został obrzezany i włączony tym samym do wspólnoty żydowskiej. Ferdinand się zgodził, jego rodzice, również agnostycy, nie sprzeciwili się. „Religii nie można narzucić – powiedział wówczas jego ojciec. – Gdy David dorośnie, sam zdecyduje, w co, jeśli w ogóle, chce wierzyć”. W głębi duszy rodzice Ferdinanda uważali, że religia dzieli ludzi i jest źródłem przesądów. Oficjalnie David był więc żydem, choć dla wspólnoty starozakonnej byłby nim tak czy owak, bo według hebrajskiej tradycji religia przechodzi z matki na dzieci.
Rodzice Miriam postarali się, by David dopełnił niektórych hebrajskich rytuałów, choć robili to zawsze taktownie, nie narzucając wnukowi swej woli. A więc trzynastoletni David wziął udział w uroczystości bar miewa – żydowskim odpowiedniku katolickiej Pierwszej Komunii – symbolizującej wejście w dorosłość.
David nie wzbraniał się przed odwiedzaniem synagogi, chciał bowiem sprawić przyjemność swoim dziadkom, którzy czuli się z tego powodu bardzo dumni, zwłaszcza że Miriam była jedynaczką, a David – ich jedynym wnukiem.
Od pewnego czasu Miriam trapiły pewne pytania. Czy we Francji bycie Żydem stanie się równie niebezpieczne jak w Niemczech? Czyjej syn będzie z tego powodu prześladowany? A ona? Czy i ją spotka dyskryminacja tylko dlatego, że należy do narodu, którego religia jest jej zupełnie obojętna?
Ferdinand, pogrążony w rozmyślaniach, nie słuchał żony. Z zadumy wyrwały go dopiero jej ostatnie słowa:
– …a wtedy David go uderzył, ale…
– Co, jak?
– Czy ty mnie słuchasz? Mówię ci właśnie, że twojego syna zwymyślano od „zasranych Żydów”, że David długą chwilę znosił to spokojnie, aż w końcu się odwrócił i przyłożył mu pięścią…
– Komu? – zapytał profesor zmienionym głosem, szukając wzrokiem oczu Davida, który obserwował go w napięciu.
– No tak, jak zwykle mnie nie słuchałeś! Nawet nie wiesz, o czym mówię!
Spuścił głowę, przyznając się do winy. Prawda, nie słuchał żony. Miriam była zdenerwowana i zaniepokojona bardziej, niż się mu wydawało.
– Przepraszam, zacznij, proszę, od początku.
– Nie chcieliśmy cię martwić, więc ci nie mówiliśmy, że od jakiegoś czasu syn rzeźnika, pana Dubois, zaczepia Davida, nazywając go „starozakonnym psem” i ubolewając, że Francja nie ma swojego Hitlera. Dotychczas David unikał z nim zwady, ale wczoraj mały Dubois czekał na niego z koleżkami przed gimnazjum. Zaczęli go poszturchiwać, a co najgorsze, nikt nie stanął w obronie Davida. Nawet jego przyjaciele zostawili go i dali drapaka. Nasz syn nie mógł znieść poniżenia i uderzył tego szuję Dubois, a dzisiaj z samego rana jego ojciec przyszedł do mnie na skargę…
Przerażony Ferdinand spojrzał na Miriam i Davida. Jak się to mogło stać bez jego wiedzy? Co się dzieje? Czyżby jego koledzy mieli rację, a on nie dostrzegał, podobnie jak Martine, powagi sytuacji?
Podszedł do syna i objął go, próbując dodać mu otuchy i zapewnić o swej opiece. David zesztywniał – nie wyrywał się, lecz był wyraźnie skrępowany.
– Przykro mi, synu. Porozmawiam z ojcem tego zakapiora i obiecuję, że to się więcej nie powtórzy.
– Skąd ta pewność? – zapytał David zaczepnie. – Kto ci powiedział, że jego ojciec cię posłucha? Chyba nie wiesz, co pan Dubois o nas myśli. Niedawno byłem z mamą na zakupach i wychodząc z jatki, słyszeliśmy, jak mówił: „Nie chciałbym tych Żydowinów nawet na podroby”.
Ferdinand poczuł się, jakby wymierzono mu cios w podbrzusze. Miriam spoglądała na niego z niepokojem. Była odważna, wiedział, że nie da się zastraszyć niewybrednymi rasistowskimi obelgami, ale ich syn… Czy David jest równie silny jak jego matka, a przynajmniej jak ojciec? Godność jego syna została dotkliwie zraniona, a on nie miał o niczym pojęcia, nie wiedział, co się dzieje pod jego własnym dachem.