– Porozmawiamy o tym później, profesorze, później… – Przystał hrabia.
4
Pociąg do Paryża odjeżdżał o piątej po południu. Ferdinand nie miał ochoty zostać w zamku ani chwili dłużej, ale hrabia nie zamierzał wypuścić go choćby minutę wcześniej.
Rankiem próbował skusić go propozycją, którą Arnaud prawie przyjął.
– Chcę, by napisał pan historię katarów, nową historię katarów; by przeprowadził pan niezbędne badania, przeszukał archiwa, wykorzystał kronikę brata Juliana, i jeśli uważa pan, że to wszystko bajki, by przyczynił się pan do rozwiania wątpliwości związanych z Graalem. Ale przede wszystkim, by ustalił pan z historycznego punktu widzenia, ile może być w tych graalowych pogłoskach prawdy. Porozmawiam z pana przełożonymi, poproszę, by zwolniono pana na jakiś czas z akademickich obowiązków. Koszty biorę oczywiście na siebie.
Ferdinand, chcąc się uwolnić od natarczywego hrabiego, obiecał, że przemyśli jego propozycję. Potem schronił się w swym pokoju. Tego ranka nie spotkał nikogo z gości oprócz adwokata Saint-Martina i profesora Marbunga.
Mały Raymond znów zaprosił Davida na wyprawę do stajni.
– Wczoraj pytałeś o nazistów. Dlaczego?
– Nie wolno mi o tym rozmawiać – odpowiedział Raymond.
– Czemu?
– Twój tata cię bije?
– Nie! Nigdy! Czasami mnie ukarze, ale bić… Nigdy mnie nie uderzył. A twój tata cię bije?
Raymond nie odpowiedział od razu, wyciągnął tylko rękę ku grzbietowi kasztanowej klaczy.
– Muszę się nauczyć… Muszę się nauczyć brać na siebie odpowiedzialność. Jeśli nie robię tego dobrze, zasługuję na karę.
– Zależy na jaką – stwierdził David.
– Niektóre osoby są… są inne, należą do szczególnej rasy. I… właśnie… ja… ja należę do tych osób, tak jak mój tata, jak pan Saint-Martin i znajomi taty. Co do ciebie, sam nie wiem… nie wyglądasz na jednego z nas, a twój tata…
– Jestem dumny z mojego taty, choćby dlatego, że jest demokratą – obruszył się David, zapominając, że rozmawia z dziesięciolatkiem.
– Demokraci, socjaliści i komuniści to nowotwór społeczny, podobnie jak Żydzi – wyrecytował Raymond.
David nie poczułby się straszniej, nawet gdyby go spoliczkowano. Zeszłej nocy ojciec polecił mu, by nie wdawał się w dyskusje z tymi ludźmi, on jednak chciał wiedzieć, pytać… Z całego zamkowego towarzystwa tylko Raymond zwracał na niego uwagę i właśnie wypowiedział przeklęte słowo „Żyd”.
– Ja jestem Żydem – rzucił hardo. – I nie jestem żadnym nowotworem.
Raymond w pierwszej chwili zmartwiał, potem przygryzł wargę i puścił się biegiem w stronę zamku. Bał się gniewu ojca, bo może znowu za dużo powiedział, a przecież po wczorajszym laniu piekły go jeszcze pośladki – ojcowski pas zdarł z nich skórę i materiał spodni dotkliwie drażnił bolące miejsce. W bramie zamku malec wpadł na profesora Marbunga.
– To Żydzi! – wykrzyknął.
– Żydzi? Kto? – spytał niespokojnie profesor.
– On i jego tata. Sam się przyznał – dodał malec, wskazując na stajnie, na tle których odcinała się sylwetka Davida.
Profesor Marbung i Raymond weszli do zamku i udali się do hrabiego d’Amisa, którego zastali w gabinecie gawędzącego z Saint-Martinem.
– Hrabio! Pański syn powiedział mi właśnie coś przerażającego!
Ton profesora Marbunga tak wystraszył obu mężczyzn, że zerwali się z miejsc w przeczuciu jakiegoś nieszczęścia.
– Co się stało? Raymondzie, co ci jest?
– To Żydzi – powtórzył malec. – David sam się przyznał.Hrabia d’Amis zacisnął pięści, próbując zapanować nad złością.
– To zmienia postać rzeczy - mruknął adwokat.
– Za nic nie będę współpracował z Żydami. Nie pozwolę, by jakiś parszywy starozakonny został wtajemniczony w nasze plany… Zacząłem już coś podejrzewać, gdy ten profesorek z uporem maniaka odwodził nas od poszukiwania Graala! – rzucił z furią Marbung.
– A jednak… popełnilibyśmy błąd, rezygnując z pomocy takiego specjalisty. Zresztą jego dawny promotor z uniwersytetu w Tuluzie nie wspomniał, by Ferdinand Arnaud był Żydem… tłumaczył hrabia.
– Raymond dowiedział się tego od jego syna… – przekonywał adwokat. – Sprawa jest więc chyba oczywista.
Nikt nie zauważył Davida, który obserwował ich od progu z oczami pełnymi wściekłości i wzgardy.
– To ja jestem Żydem, nie mój ojciec.
Odwrócili się zaskoczeni i zmieszani nieoczekiwanym pojawieniem się nastolatka. Od jak dawna tam stoi, słuchając ich rozmowy?
– Młody człowieku, nie uczono cię, że to brzydko podsłuchiwać pod drzwiami? – rzucił w końcu hrabia.
– Drzwi były otwarte, zresztą muszę tędy przejść w drodze do swojego pokoju.
– Tak czy owak, dżentelmeni nie podsłuchują cudzych rozmów. Jednak skoro już pan to zrobił, proszę do nas – zwrócił się do niego hrabia rozkazującym tonem.
David wszedł niepewnym krokiem. Najchętniej pobiegłby do ojca, bał się jednak sprzeciwić hrabiemu.
– Usiądź, młody człowieku.
Raymond, adwokat Saint-Martin i profesor Marbung czekali w napięciu na słowa d’Amisa, który powiedział:
– Cóż, wie pan zapewne, młody człowieku, że niektórzy ludzie mają uprzedzenia i nie lubią Żydów, obwiniają ich bowiem o pewne przykre rzeczy dziejące się na świecie. Mnie jednak mało obchodzi zdanie innych, obchodzi mnie natomiast historia i chcę, by pański ojciec wziął udział w moim projekcie, bez względu na to, czy jest, czy nie jest Żydem.
– Pański syn mówi, że Żydzi to nowotwór społeczny.
– Mój syn ma dziesięć lat, przysłuchuje się rozmowom, których nie rozumie, i w rezultacie zachowuje się nieraz… że tak powiem… nieroztropnie. Młody człowieku, proszę pana w jego imieniu o wybaczenie.
David nie wiedział, co odpowiedzieć. Wbił wzrok w profesora tylarbunga w nadziei, że da mu on jakikolwiek pretekst, by wstać i unieść się gniewem.
Jednak profesor nie wyglądał na zainteresowanego utarczką – niewidzącym wzrokiem śledził esy-floresy unoszące się z jego cygara.
– Lepiej poszukam ojca. – To była jedyna odpowiedź, jaka przyszła Davidowi do głowy.
– Oczywiście, proszę tylko nie zawracać mu głowy zwykłymi nieporozumieniami.
David odwrócił się i ruszył ku schodom, licząc, że zastanie ojca w pokoju. Chciał go poprosić, by jak najszybciej opuścili zamek, choćby na piechotę.
– Ach, już jesteś! – Ferdinand leżał na łóżku zatopiony w lekturze. Na jego twarzy malowało się znużenie. – Przykro mi, że nie możemy wyjechać już teraz. Obawiam się, że będziemy musieli jeszcze zjeść z tymi ludźmi obiad.
– Oni mówią, że Żydzi to nowotwór – odparł David ze wzburzeniem.
Ferdinand uniósł się niespokojnie. Widział, że jego syna coś dręczy.
– Co ty wygadujesz?
– To Raymond… Ten chłopiec mówi na głos to, czego jego ojciec i cała reszta nie mają odwagi powiedzieć – wyjaśnił David. – Według nich największym grzechem jest bycie demokratą i Żydem. Usłyszałem też niechcący ich rozmowę. Profesor Marbung powiedział, że skoro jesteś Żydem, nie będzie z tobą współpracował, i że chcesz im przeszkodzić w odnalezieniu Graala.
– Co za bzdury! W tej chwili idę porozmawiać z hrabią. Możemy wyjechać wcześniej, wymienimy bilety na dworcu.
David zdawał się odzyskiwać spokój, choć Ferdinand widział, że jego syn cierpi – chłopiec poczuł się nagle jak odmieniec, wyrzutek społeczny.