– Nie odpowiedziała pani na moje pytanie. Dlaczego nikt nie zareagował?
– Bo nikt nie chce pomagać Żydom. W przeciwnym wypadku nabawiłby się kłopotów, byłby podejrzany, dlatego ludzie wolą niczego nie słyszeć i niczego nie widzieć.
– Co było potem?
– Sara opowiadała, że gdy koszmar się skończył i „brunatne koszule” sobie poszły, jeszcze długo leżeli na podłodze. Nie mogli się ruszać, a kabel od telefonu był wyrwany. Mieszkam dwie przecznice stąd i w niedzielę rano spotkałam przypadkiem tutejszą dozorczynię, która oznajmiła mi ze śmiechem, że moi przełożeni mieli „nocnych gości” i że straciłam pracę, bo w księgarni nie ma już czego sprzedawać. Wzięłam Guntera i przybiegłam tu; Sara i Itzhak leżeli na podłodze, drżąc i jęcząc od ran i potłuczeń. Poprosili, bym zadzwoniła do ich znajomych, również Żydów, sędziwego małżeństwa, mąż jest emerytowanym lekarzem. Przyszli natychmiast i przyprowadzili innych przyjaciół. Wspólnymi siłami doprowadziliśmy mieszkanie do porządku, choć woleliśmy nie ruszać niczego w księgarni, obawiając się powrotu „brunatnych koszul”. Pańska ciotka skontaktowała się chyba z rodziną we Francji… wspominali o wyjeździe, o ucieczce z Niemiec.
Inge zamilkła i rozejrzała się za miejscem, gdzie mogłaby zostawić dziecko. Podniosła wywrócone krzesło i posadziła na nim chłopca.
– Nie ruszaj się stąd, skarbie – poprosiła malca, cmokając go głośno w policzek. – Pomóc panu ogarnąć trochę mieszkanie?
– Jeśli byłaby pani taka dobra…
Ferdinand nie wiedział, czy przywracanie temu doszczętnie zniszczonemu miejscu wyglądu domu czemukolwiek służy, ale wysiłek koił jego nerwy. Słuchał Inge, która z zadziwiającą szybkością podnosiła meble, trzepała materace, zamiatała skorupy walające się po podłodze w kuchni… Chodził za nią krok w krok, wypełniając jej polecenia.
– A potem? Co było potem?
– Przez kilka dni wydawało się, że powrócił spokój, ten dziwny spokój, w którym żyliśmy. Odwiedzałam ich codziennie. W księgarni nie miałam już nic do roboty, ale pomagałam im w domu, bo nadal byli obolali i poruszali się z trudem. W któryś piątek, gdy już wychodziłam, powiedzieli mi, żebym wzięła sobie wolną sobotę, że dadzą sobie radę sami. Zresztą odwiedzali ich również znajomi. Przyszłam w niedzielę, by dowiedzieć się o ich samopoczucie, i zastałam mieszkanie w takim właśnie stanie. Gospodarzy nie było. Zeszłam na dół zapytać dozorczynię, co się stało, lecz twierdziła, że nic nie wie. Próbowałam się chociaż dowiedzieć, czy ktoś po nich przyszedł albo może przeprowadzili się do przyjaciół, ale zaklinała się, że niczego nie widziała. Poszłam zapytać o to samo sąsiadów z drugiego, trzeciego i czwartego piętra, ale otrzymywałam zawsze tę samą odpowiedź: nic nie wiedzą, niczego nie widzieli, niczego nie słyszeli.
– Kiedy to było?
– W połowie marca.
– I nie skontaktowała się pani ze znajomymi Sary i Itzhaka?- Nie znalazłam ich notesu. Zapamiętałam natomiast adres tego sędziwego lekarza, więc poszłam do niego. Okazało się, że on również zniknął bez śladu, a jego mieszkanie… wyglądało tak jak to.
– Ależ musi pani znać jakieś inne osoby, inne adresy! – krzyknął Ferdinand.
– Proszę się uspokoić. Naprawdę nie wiem, gdzie mieszkają pozostali znajomi Itzhaka i Sary, zresztą nie muszę tego wiedzieć. Już panu mówiłam, że przetrząsnęłam mieszkanie w poszukiwaniu notesu lub kajetu, w którym zapisywaliby adresy i telefony, ale na próżno. Może pan będzie miał więcej szczęścia.
Ferdinand zląkł się, że Inge się obrazi i sobie pójdzie, że przepadnie jedyne ogniwo łączące go z Sarą i Itzhakiem, jedyna szansa na odnalezienie Miriam.
– Przepraszam, proszę wybaczyć, że podniosłem na panią głos. Jestem… jestem kłębkiem nerwów, moja żona wyjechała do Berlina i również zaginęła.
– Pańska żona? Kiedy? Nie widziałam jej…
– Wyjechała z Paryża dwudziestego kwietnia, obiecała, że zadzwoni, gdy będzie na miejscu, ale nie zadzwoniła. Ambasada próbowała ją odnaleźć, bezskutecznie, jestem… jestem zrozpaczony. Miriam przyjechała, by zabrać Sarę i Itzhaka do Paryża, by wyrwać ich z tego koszmaru. Ma pani rację, nikt nie chce nic widzieć, wszyscy odwracamy wzrok od tego, co się tu dzieje. Oburzamy się na wieść, że Żydzi muszą nosić na ubraniu gwiazdę Dawida, ale nic w tej sprawie nie robimy, wmawiamy sobie tylko, że to kwestia czasu, że to długo nie potrwa, bo niemieccy Żydzi są przecież Niemcami…
– Ja nikogo tu przed panem nie widziałam. Możemy zapytać dozorczynię, ale z góry uprzedzam, że niewiele się od niej dowiemy. To nazistka, być może właśnie ona doniosła na Sarę i Itzhaka i zawiadomiła władze, że chcą uciec, zresztą… sama nie wiem…
– A inni sąsiedzi?
– To ludzie w podeszłym wieku, zastraszeni. Wolanie litować się nad Żydami w obawie, że zwrócą na siebie uwagę i ktoś pomyśli, że w ich żyłach również płynie żydowska krew… No, zna pan chyba te obłąkane teorie.
– A pani? Pani się nie boi?
– Mnie nic nie grozi. Mój ojciec jest nazistą, moja matka jest nazistką, moi wujowie i ciotki to naziści, ludzie wpływowi. Ja jestem czarną owcą. Rodzina się mnie wyrzekła, ale nie próbuje mi szkodzić. Ojciec jest policjantem, wuj również… a więc…
– A ojciec pani dziecka?
– Ojciec Guntera był komunistą i Żydem. Nie porzucił mnie, wiem to, po prostu zaginął. Moją rodzinę przeraża to, że w żyłach mojego syna, bądź co bądź ich krewnego, płynie żydowska krew, dlatego odrzuca mnie, woli trzymać się ode mnie z daleka w obawie, że ją skompromituję.
– Jak pani myśli, co się stało z… ojcem Guntera?
– Nie wiem… Może nie żyje, może musiał uciekać… nie mam pojęcia. Próbowałam się czegoś dowiedzieć od jego znajomych, ale… nie ufają mi zbytnio, właśnie ze względu na mojego ojca i wuja. Sam pan widzi, stronią ode mnie ludzie po obu stronach barykady.
Inge opowiedziała historię swojego życia z prostotą, bez drżenia w głosie, zupełnie jakby nie było niczego nadzwyczajnego w tym, co jej się przytrafiło. Ferdinand patrzył na nią teraz innymi oczami, próbował odkryć prawdziwe „ja” ukryte pod banalną maską grzecznej dziewczynki.
– Z czego pani żyje?
– Sprzątam w domach niektórych sąsiadów. Mało mi płacą, wykorzystują mnie, bo znają moje położenie i wiedzą, że nie mam z kim zostawić Guntera.
– A pani matka?
– Moja matka uważa, że ją zawiodłam, bo nie jestem nazistką, nie wyszłam za mąż, mam nieślubne dziecko, spoufalam się z komunistami i Żydami… Nie chce mnie widzieć na oczy, boi się, że ją zarażę…
– Przykro mi – zdołał tylko powiedzieć Ferdinand.
– No, ale dość o mnie. Porozmawiajmy teraz o panu.
– Już pani wspomniałem, że moja żona przyjechała do Berlina, by dowiedzieć się czegoś o swoich wujach, i słuch po niej zaginął. Mamy syna, Davida, może sobie pani wyobrazić, jak bardzo to przeżywa.
Inge, uzbrojona w miotłę, weszła do niewielkiej łazienki, by zamieść rozsypane na podłodze kawałki szkła.
– Powinnam była wcześniej to zrobić, ale nie mam wiele czasu – tłumaczyła.
– Proszę to zostawić, sam pozamiatam, choć na dobrą sprawę… no, może jednak warto trochę tu posprzątać.
Inge kończyła właśnie zamiatać, gdy Ferdinand pochylił się nad szufelką pełną szkła.- Co pan robi? – zdziwiła się dziewczyna.
– To… to należy do Miriam – wyjąkał.
Inge spojrzała na podniesiony przedmiot – zdeptaną kredkę po ust.
Ferdinand patrzył na szminkę i głaskał ją, jakby to była Miriam. Odkrycie wstrząsnęło nim do głębi: oniemiał, wyglądał jak zaczarowany. Dopiero po chwili wyszedł z łazienki i usiadł na krześle.