– Jest pan pewien, że to należało do pańskiej żony? Sara również malowała sobie usta – zapytała Inge.
– Doskonale wiem, jakiej szminki używała Miriam, to był właśnie ten kolor, ta marka, zawsze… odkąd poznaliśmy się na uniwersytecie.
– A więc pańska żona tu była. Rozejrzyjmy się, może jeszcze coś znajdziemy – zaproponowała Inge.
Przez godzinę przeszukiwali mieszkanie, pokaleczyli sobie ręce od grzebania w koszu na śmieci pełnym potłuczonego szkła. Gunter wodził za nimi wzrokiem, a od czasu do czasu płaczem przypominał matce o swoim istnieniu. Ferdinand miał ochotę podziękować dziewczynie za pomoc i powiedzieć, by wracała do siebie i zajęła się dzieckiem, ale bał się zostać sam. Inge była jedynym tropem prowadzącym do Itzhaka i Sary oraz Miriam, więc mimo pochlipywania malca modlił się w duchu, by została. Dziewczyna zdawała się czytać w jego myślach.
– Ma pan szczęście, że jest sobota – stwierdziła. – W przeciwnym razie nie mogłabym tu z panem być. Na szczęście w weekendy nie mam pracy, więc możemy razem ogarnąć mieszkanie i sprawdzić, czy jeszcze coś znajdziemy.
Trzy godziny później mieszkanie prezentowało się zdecydowanie lepiej, mimo wybebeszonej kanapy. Poza tym stół w jadalni miał tylko dwie nogi, materace były pocięte, a przez wybite okna wdzierał się ziąb.
Ferdinand wsunął szminkę do wewnętrznej kieszeni marynarki niczym najcenniejszy skarb.
– Zapraszam pana do mnie. Zjemy coś i napijemy się herbaty, zanim uda się pan do siebie. W jakim hotelu chce się pan zatrzymać?
– Nie wiem – odparł Ferdinand. – Jeszcze się nad tym nie zastanawiałem. Proszę mi podpowiedzieć jakiś hotel niedaleko stąd.
Inge zmierzyła go wzrokiem i po chwili wahania powiedziała:
– Mogę panu wynająć kąt. Mam wolny pokój, jest i łazienka…
Cóż, luksusów nie obiecuję, ale myślę, że będzie panu u mnie dobrze, no, i mam telefon. Nie ukrywam, że przydadzą mi się pieniądze.
Ferdinand zgodził się na propozycję dziewczyny, bo za nic w świecie nie chciał być sam. Niczego tak teraz nie potrzebował jak przyjaznej duszy, kogoś, kto doda mu otuchy.
– Przed wyjściem chciałbym porozmawiać z dozorczynią – poprosił.
– Znajdziemy ją na dole.
W progu wpadli na otyłą kobietę z włosami przyklejonymi do potylicy i zebranymi na czubku głowy w kok. Ferdinandowi wystarczył jeden rzut oka, by dostrzec niegodziwość drzemiącą w każdym porze jej twarzy.
– To znowu pani… – ofuknęła Inge. – Przecież zabroniłam się pani tu szwendać, nie ma pani tu czego szukać. Kazano mi zawiadomić policję, jeśli ktoś się zjawi, będę więc zmuszona powiedzieć władzom, że ma pani chorobliwą obsesję na punkcie tego mieszkania.
– Zawiadomiła pani policję o przyjeździe pewnej Francuzki? – zapytał Ferdinand, wprawiając w osłupienie tłustą dozorczynię, która do tej pory nie zwracała na niego uwagi.
– Kim pan jest? I co pana obchodzi, co ja robię? – zgromiła zuchwalca.
– Jestem krewnym państwa Levi. Moja żona przyjechała tu i…
– Kolejny parszywy Żyd! – wykrzyknęła dozorczyni. Inge wzrokiem nakazała Ferdinandowi milczenie.
– Nie, pani Bruning, to nie Żyd. Ten pan jest mężem bratanicy Sary Levi, nie należy więc bezpośrednio do rodziny. Jego żona przyjechała tu, by dowiedzieć się czegoś o państwu Levi, musiała ją pani widzieć.
Dozorczyni rzuciła Inge nienawistne spojrzenie i popchnęła oboje ku wyjściu.
– Nikogo tu nie było. Dzięki Bogu parszywi Żydzi nie kalają już tego domu swoją obecnością. Proszę się wynosić, bo wezwę policję.
Ferdinand uchylił się przed kolejnym szturchańcem, odwrócił się i stanął oko w oko z dozorczynią.
– Moja żona tu była – oznajmił. – Proszę mi powiedzieć, co się z nią stało. Moim zdaniem…
– Niech się pan wynosi! Nikogo tu nie było.- A co się stało z Itzhakiem i Sarą? – drążył Ferdinand. – Przecież musi pani coś wiedzieć, nic nie ujdzie pani uwagi.
– Niby skąd mam wiedzieć?! Wyjechali i już. Oby nigdy nie wrócili. Ohydne Żydziska!
– Na pewno się pożegnali, wspomnieli, dokąd jadą… – nie dawał za wygraną Ferdinand.
– Bynajmniej. Po tych ludziach trudno oczekiwać dobrego wychowania. Nie mają za grosz kultury ani poczucia własnej wartości, nie to co my. Wynieśli się bez słowa.
– Moja żona przyjechała tu i pytała panią o swoich krewnych – nalegał Ferdinand, siląc się na grzeczny ton.
Dozorczyni zerknęła na niego z pogardą, ale Ferdinand dostrzegł w jej oczach coś, co udowodniło mu, że widziała się z Miriam – błysk wyższości charakteryzujący osobę skrywającą przed kimś tajemnicę.
– Błagam – poprosił – niech mi pani powie prawdę, oddam pani w zamian wszystko, co mam.
– Proszę wyjść, nie wiem, o czym pan mówi. I nie chcę niczego od Żydów ani od ludzi, którzy się z nimi zadają.
Gunter płakał wystraszony. Inge złapała Ferdinanda za rękaw płaszcza i pociągnęła do wyjścia, ale Francuz jeszcze się wzbraniał:
– Szanowna pani, chcę się tylko dowiedzieć, gdzie są krewni mojej żony i czy widziała pani ją samą… Proszę mi coś powiedzieć!
– Jeśli się pan ode mnie nie odczepi, wezwę policję.
– Może pani wzywać policję, ale nie może mnie stąd wyrzucić. To mieszkanie moich krewnych i zostanę tu, jeśli zechcę. Pani nie ma prawa mnie stąd wyganiać, zresztą zobaczymy, co powiedzą władze. Zwrócę się do mojej ambasady.
Tłuściocha spojrzała na niego zdumiona. Ten mężczyzna mówiący po niemiecku z francuskim akcentem ma czelność się jej sprzeciwiać. Zawahała się na chwilę, ale zaraz znów była panią sytuacji.
– Doskonale, niech pan sobie dzwoni do ambasady i do kogo pan chce, a ja zawiadomię policję. Zobaczymy, co oni na to.
– Pani Bruning, to do niczego nie prowadzi – wtrąciła się Inge. – Zapewniam, że ten dżentelmen jest krewnym państwa Levi i wolno mu tu przebywać.
– Precz! – ryknęła dozorczyni, wypychając ich na ulicę i zatrzaskując drzwi.
Gdy tylko znaleźli się na zewnątrz, Ferdinand odwrócił się, by znów szturmować bramę, ale Inge odwiodła go od tego zamiaru:
– Teraz dzwoni pewnie po „brunatne koszule”. Przyjdą i… chyba lepiej, by nas tu wtedy nie było. Wrócimy innym razem.
– Jestem obywatelem francuskim.
– Tutaj jest pan nikim, podobnie jak ja. Żadne z nas nic tu nie znaczy, liczą się tylko oni. Pobiją pana, wyrzucą gdzieś na gnojowisko i znów okaże się, że nikt niczego nie widział, nikt nic nie wie. Powiedzą, że szukał pan guza, że jest pan przestępcą… wymyślą pierwsze lepsze łgarstwo, a ambasada nie ruszy palcem w pana obronie. Chyba pan nie sądzi, że z pana powodu Francja wypowie Hitlerowi wojnę?
Ferdinand skulił się i milczał. Nigdy nie czuł się równie bezsilny.
– Miriam tu była – rzucił ledwie dosłyszalnie.
– Możliwe, ale Sary i Itzhaka już nie zastała.
– Jeśli rozmawiała z dozorczynią…
– Nawet jeśli rozmawiała, nie wiemy, co stało się później.
– Ale ja jestem pewien, że tu była. Zapytam innych sąsiadów, ktoś musi coś wiedzieć.
Inge zatrzymała się gwałtownie i odwróciła do Ferdinanda z bardzo poważną miną.
– Chcę panu pomóc, ale nie zamierzam popełniać szaleństw. Pan nie wie, z czym się mierzymy.
– A pani wie?
– Wiem, bo tu mieszkam i na własne oczy widziałam, jak tysiące Niemców żydowskiego pochodzenia rejestrowało się w spisie ludności jako Żydzi i przyszywało do ubrań żółtą gwiazdę, żeby móc wyjść z domu. Widziałam ich zdemolowane sklepy i domy przypominające księgarnię i mieszkanie Itzhaka i Sary, widziałam, jak moi znajomi z uniwersytetu, komuniści, jak ojciec Guntera, giną bez śladu, i przekonałam się, że nikt tego nie zauważa. Tłumaczę to panu, ale pan nie chce mi wierzyć.