– A to znaczy…
– To znaczy, że pozbawiono nas majątku, że nie mamy prawa nic posiadać, że klepiemy biedę, że jesteśmy wywożeni do przymusowej pracy w fabrykach broni, że nie możemy chodzić po mieście jak normalni obywatele, że pozbawiono nas pracy… Odebrano mi katedrę, panie Arnaud. Przez czterdzieści lat wykładałem medycynę, aż pewnego dnia okazało się, że jako Żyd mógłbym skazić umysły niemieckiej młodzieży. Teraz muszę ukrywać się w domu, choć mogę mówić o szczęściu: inni moi koledzy z uczelni zaginęli, postarano się, by zaginęli.
– A pan jak…?
– Jak ocalałem? Pośród wszechobecnego zła można również natrafić na dobro. Nie wszyscy Niemcy są tacy sami, choć większość woli odwracać głowę, udawać, że o niczym nie wie. Lecz są wśród nich również dobre dusze, ludzie, którzy wszelkimi sposobami próbują walczyć z niesprawiedliwością, nawet kosztem własnego bezpieczeństwa. Mam przyjaciół, którzy mnie chronią, profesorów uniwersyteckich, kolegów z pracy, pacjentów, którym jako lekarz uratowałem życie, a którzy teraz starają się nas ocalić, nie pozwolić, byśmy zaginęli jak tylu innych Żydów. Ale wiem, że nie będziemy wyjątkiem, że wcześniej czy później przyjdą również po nas. Pewnego dnia przepadniemy bez wieści jak Itzhak i Sara.
– To jakieś szaleństwo! To niemożliwe!
Profesor Bauer spojrzał na gościa ze współczuciem. Mimo całej jego desperacji nie chciał dawać mu nadziei.
– Wiemy, że „brunatne koszule” zdemolowały księgarnię pańskiego wujostwa i rozpaliły ognisko z książek. Ich samych pobito tak brutalnie, że połamano im kości. Zajął się nimi nasz wspólny przyjaciel, doktor Haddas, sprowadzony przez młodą dziewczynę, która pracowała dla pańskich krewnych. Ale „brunatne koszule” wróciły kilka dni później i Itzhak i Sara znikli, a wraz z nimi doktor Haddas i cała jego rodzina. Myśli pan, że nie próbowaliśmy dowiedzieć się czegoś o ich losie? Ale napotkaliśmy mur milczenia. Nikt nic nie wie.
– Moja żona przyjechała do Berlina kilka dni temu. Wiem, że była w mieszkaniu wujostwa, bo znalazłem tam to… – Ferdinand pokazał profesorowi owiniętą w chusteczkę pomadkę. – Leżała na podłodze w łazience, wśród porozbijanych przedmiotów. Dozorczyni, która moim zdaniem… coś wie, wyrzuciła nas.
Profesor poprosił gościa, by się uspokoił i opowiedział mu po kolei, co wydarzyło się od jego przyjazdu do miasta. Wysłuchał go w milczeniu, wyczuwając bezbrzeżną rozpacz, którą spływało każde jego słowo.
– Dozorczynię, sąsiedzi… wiele z tych osób jest w zmowie z „brunatnymi koszulami” i skwapliwie donosi im, że w ich kamienicy mieszkają Żydzi. Potem nocą zjawiają się ci zwyrodnialcy i wszystko demolują. Nawet jeśli ta kobieta widziała pańską żonę, nie zmusi jej pan do mówienia, bo czuje się silna. Jeden Żyd mniej, jeden więcej, to dla Niemców obojętne.
– Mogę na nią donieść.
– I co pan powie? Że znalazł pan szminkę żony i podejrzewa, że dozorczyni ją widziała? Tylko tyle? Proszę się nie oszukiwać, nikt nie kiwnie palcem w tej sprawie.
– Ale kto spowodował zniknięcie Miriam? – zapytał Ferdinand, podnosząc głos.
– Policja, „brunatne koszule”, gestapo… dyktatura, panie Arnaud. Niech pan idzie na policję, najlepiej z kimś z ambasady francuskiej, niech pan złoży doniesienie, ale niewiele to da, bo nikt nie wszczyna śledztwa przeciwko samemu sobie.
– Moja żona jest obywatelką Francji.
– Nie wiem, co się w rzeczywistości wydarzyło, nie wiem na pewno, ale z pana opowieści nietrudno się tego domyślić. Może pańska żona wypytywała dozorczynię o swoich krewnych, może doszło do kłótni i nazistką wezwała kolesiów z policji lub „brunatne koszule”. Jest wojna, profesorze, pańska ambasada może stawać na głowie, śląc wnioski i prośby, lecz jeśli pańska żona stawiała opór i ktoś chciał… dać jej nauczkę i się zagalopował… w takim przypadku mogło się wydarzyć dosłownie wszystko.
Ferdinand ukiył twarz w dłoniach i załkał. Słowa profesora Bauera były ponad jego siły. Ten człowiek pozbawił go wszelkiej nadziei. Ferdinand nie mógł się pogodzić z tym, że w Niemczech, w bliskim jego sercu kraju rozumu i inteligencji, dzieją się takie rzeczy. Prawda, że teraz z trudem go poznawał.
– Chce pan przez to powiedzieć, że powinienem się poddać i wrócić do Francji? – zapytał łamiącym się głosem.
– Przedstawiam panu tylko sytuację, nic więcej. Proszę nie mieć mi za złe mojej szczerości.
– A może Sara i Itzhak ukrywają się u znajomych? Bauer odpowiedział dopiero po chwili wahania:
– Profesorze Arnaud, w takim przypadku wiedzielibyśmyo tym, zapewniam pana, że skontaktowaliby się z nami.
– Co mogę zrobić? Co pan zrobiłby w mojej sytuacji?
– Już panu mówiłem: próbowałbym ich szukać, wiedząc jednak, z czym się mierzę.
Do salonu weszła Lea, żona doktora Bauera. Ta filigranowa i nerwowa kobiecina zaciskała pięści w geście bezsilności.
– Profesorze Arnaud, kilka miesięcy temu zaginął nasz syn, jego żona i nasi dwaj wnukowie, starszy miał dwadzieścia jeden lat, młodszy siedemnaście. Poruszyliśmy niebo i ziemię, by ich odnaleźć, znajomi, którzy z takim poświęceniem nam pomagają, próbowali wszystkiego, ale niewiele się dowiedzieliśmy, tylko tyle, że prawdopodobnie trafili do obozu pracy. Nie mamy nawet pewności, czy żyją. Dlatego mój mąż jest z panem szczery i nie chce pana łudzić fałszywymi nadziejami.
Kobieta rozpłakała się, przytykając chusteczkę do oczu.
Profesor Bauer wstał i przytulił ją do piersi.
– No już, moja duszko, nie płacz.
– Przepraszam – wyjąkał Ferdinand. – Bardzo mi przykro…
– Niech pan nie przeprasza, rozumiemy pański ból, bo przeżywamy to samo. My oraz tylu innych Żydów, których rodzice, dzieci, wnuki czy siostrzeńcy zaginęli bez wieści. Dzień w dzień dowiadujemy się o nowych przypadkach. Pańska żona jest Francuzką, może będzie miała więcej szczęście i zdoła… Nie chcę być okrutny, ale nie liczyłbym, że zostawiają w spokoju tylko dlatego, że jest obywatelką Francji. Jeśli ją pobito, jeśli wysłano ją do obozu… jak niby władze miałyby się do tego przyznać przed światem? Przykro mi, panie Arnaud, ubolewam, że to właśnie ja muszę panu przekazać tę smutną prawdę. Moja żona i ja wiemy dobrze, co pan przeżywa…
Profesor Bauer podał Ferdinandowi adresy najbliższych przyjaciół Sary i Itzhaka, nalegając, by uważał, bo prawdopodobnie policja jest już na jego tropie.
– Pewnikiem dozorczyni kamienicy, w której mieszkali pańscy krewni, powiadomiła swoich znajomków, że wypytuje pan o żonę i jej wujów. Proszę mieć się na baczności, bo może pan zgubić siebie i nas.
– A Inge? Czy… że tak powiem… Itzhak i Sara mieli do niej zaufanie? Zaproponowała, że wynajmie mi pokój, i zgodziłem się, choć teraz nie wiem, czy nie postąpiłem pochopnie…
– To dobra dziewczyna – zapewniła Lea. – Jest komunistką jak jej narzeczony, tyle że jej nie dopadli. A może słusznie twierdzi, że jej ojciec, choć się do niej nie odzywa, mana nią oko i pilnuje, by jej nie aresztowano.
– Inge jest komunistką? – zdziwił się Ferdinand.
– Tak. Wiem to od Sary. Była w tej samej komórce partyjnej co jej narzeczony, tyle że on pewnego dnia zniknął. Roznosił ulotki na uniwersytecie i pewnie go przyłapano, bo słuch po nim zaginął. Po urodzeniu dziecka Inge podobno odsunęła się nieco od dawnych towarzyszy, choć nie wiem tego na pewno. Myślę, że może pan na niej polegać.
– Dziękuję… Nie wiem, jak odwdzięczę się za to, co państwo dla mnie zrobili.
– Niczego takiego nie zrobiliśmy, chyba tylko sprawiliśmy, że jest pan jeszcze bardziej przygnębiony.
– Proszę pozdrowić od nas teściów – poprosił na pożegnanie profesor Bauer. – Wspaniale nas podejmowali podczas naszej wizyty w Paryżu.