Выбрать главу

Znów zaczął błąkać się bez celu po mieście, którego z każdą chwilą bardziej nienawidził. Poczuł, jak krople deszczu zlewają się na jego twarzy ze łzami.

„Gdzie jesteś, Miriam? Gdzie jesteś?”, mamrotał, szlochając. Przechodnie oglądali się za nim, myśląc zapewne, że nosi w sercu żałobę, której nie potrafi ukryć przed światem. Niewiele go to obchodziło. Czuł w duszy rozdzierający ból, zbyt silny, by peszyć się ciekawskimi spojrzeniami.

Wrócił do domu przemoczony. Ruszył prosto do swojego pokoju, nie chcąc pokazywać się Inge w tak żałosnym stanie, ona jednak dogoniła go zatroskana.

– Przepraszam, nie chcę się narzucać, ale… sąjakieś wiadomości? Coś się stało?

Spojrzał na nią zapłakany, nie mogąc dobyć z siebie głosu; podeszła do niego nieśmiało i objęła go, by podtrzymać biedaka na duchu, choć wiedziała, że jej wysiłki są bezcelowe. Potem zostawiła go samego, pozwalając mu odzyskać równowagę.

Po kilku minutach Ferdinand przyszedł do niej.

– Byłem w ambasadzie.

Inge nie chciała jątrzyć jego rany i zaczekała, aż sam rozpocznie opowieść.

– Miriam przemieniła się w widmo, przestała istnieć. Teraz mogę liczyć tylko na barona von Steinera, jeśli on w ogóle raczy cokolwiek zrobić w mojej sprawie.

– Na pewno, w przeciwnym razie nie pytałby o dane pańskiej żony i krewnych. Może jemu uda się czegoś dowiedzieć.

– Bo ja wiem… Najgorsze, że nie przychodzi mi do głowy, co jeszcze mogę zrobić. Wiem, że Miriam gdzieś tu jest, tylko gdzie? Myślałem nawet, by zamieścić ogłoszenie w gazetach.

– Świetny pomysł. Może ktoś ją widział i naprowadzi pana na trop. Warto spróbować. Przejdę się z panem po redakcjach, mam akurat wolne popołudnie.

Zamówili ogłoszenie w najważniejszych gazetach, obiecując niewielką nagrodę za jakąkolwiek informację o Miriam. Inge wierzyła w powodzenie przedsięwzięcia, a Ferdinand bardzo chciał wierzyć Inge.

Wieczorem znów zjedli kolację w milczeniu – słowa były zbędne.

Nazajutrz w gazetach ukazało się zdjęcie Miriam. Ferdinand spędził cały dzień przy telefonie, ale nikt nie zadzwonił. Aparat odezwał się dopiero następnego dnia: sekretarka barona zapraszała go na spotkanie po południu.

Pierwszy raz od dziecięcych lat Ferdinand modlił się żarliwie, błagając niebiosa, żeby baron powiedział mu coś o Miriam, cokolwiek, co udowodniłoby, że jego żona nie jest jednak widmem.

Baron przyjął go w swoim gabinecie na stojąco, jakby chciał dać do zrozumienia, że rozmowa nie potrwa długo.- Panie Arnaud, ze względu na moją przyjaźń z hrabią d’Amisem i jego prośbę, by panu pomóc, próbowałem dowiedzie się czegoś o miejscu pobytu pańskiej żony. Widziałem, że skorzys” pan również z pomocy prasy…

– Jestem zdesperowany, baronie – przyznał Ferdinand – i gotowy na wszystko, byle tylko odnaleźć Miriam.

– No, tak… Niepokoiłem w pana sprawie kilka wysoko postawionych osób i wiem, że zadały sobie one dużo trudu, by udzielić mi zadowalającej odpowiedzi, z przykrością muszę jednak stwierdzić, że zniknięcie pańskiej żony to jedna wielka niewiadoma. Przesłuchano konduktora pociągu relacji Paryż-Berlin tudzież innych pracowników kolei, lecz nikt jej nie pamięta. Szukano w…

Ku osłupieniu barona Ferdinand przerwał mu w pół słowa:

– …szpitalach, na komisariatach, w więzieniach… I nic, jak kamień w wodę. Zupełnie, jakby pani Arnaud nigdy nie istniał” lub nie dojechała do Berlina.

Baron nie ukrywał niezadowolenia, że mu przerwano. Ten paryski profesor go irytował, zupełnie jak wtedy na zamku hrabiego d’Amisa.

– Pan, panie Arnaud, nie chce przyjąć do wiadomości prawdy.

– Jakiej prawdy, baronie?

– Ano takiej, że żona opuściła pana dobrowolnie, porzuciła pana, panie Arnaud. Nie mnie dociekać, dlaczego to zrobiła, ale to jedyne możliwe wytłumaczenie.

– Myli się pan, baronie, Miriam dotarła do Berlina i była w domu wujostwa. Znalazłem jej szminkę w łazience ich mieszkania zdewastowanego przez „brunatne koszule”. Itzhaka i Sarę zabrano na pewno jako Żydów do któregoś z waszych obozów pracy. Ale Miriam? Co z nią zrobiono? Jest obywatelką francuską, nie niemiecką, nie ma z wami nic wspólnego.

Baron słuchał w milczeniu, obojętnie, jakby słowa Ferdinand nie robiły na nim wrażenia.

– Co dzieje się z zaginionymi ludźmi, baronie? Czy pan też jest nazistą, człowiekiem bez serca? Nie wyobrażam sobie, że: mógłby pan bratać się z tą hołotą.

– Rozumiem pański niepokój i konsternację, ale nic więcej nie mogę dla pana zrobić, tym bardziej że pan nie chce się pogodzić z prawdą. Wobec tego, panie Arnaud…

– Już wychodzę, baronie, nie musi pan odprowadzać mnie do drzwi. W końcu jestem tylko mężem zaginionej Żydówki, a wiadomo: Żyd mniej, Żyd więcej, cóż za różnica?

Tym razem rozpłakał się z wściekłości. Wyszedł z gabinetu barona z każdym mięśniem twarzy nabrzmiałym od gniewu.

Zatrzymał taksówkę i kazał się zawieźć do domu. Porozmawia z Davidem i teściami, wspólnie postanowią, co dalej.

W domu zastał córkę Schneiderów, Deborah – siwowłosą kobietę, która wysłała swe dzieci do Nowego Jorku, smutną kobietę, goszczącą go u siebie, przestraszoną.

– Przepraszam, że pana nachodzę, ale zobaczyliśmy zdjęcie Miriam w gazetach i ojciec chciał, bym przyszła dowiedzieć się o pańskie samopoczucie. Proszę pamiętać, że nie jest pan sam w tych trudnych chwilach…

– Ilekroć mówią o mojej żonie, próbują ją oczernić i opluć – rzucił gorzko Ferdinand.

– Chcielibyśmy panu pomóc, ale nie wiemy jak – ubolewała Deborah Schneider. – Moi rodzice i ja chętnie coś dla pana zrobimy, cokolwiek, może pan na nas liczyć…

– Dziękuję. Inge, pani, pani rodzice i Bauerowie podtrzymaliście mnie na duchu, jesteście jedynym łączem z wujostwem Miriam, a tym samym w obecnej sytuacji również z nią. Problem w tym, że nie wiem, co robić…

– Niech pan lepiej wraca do Paryża – poradziła Deborah. – Nie może pan tu tkwić w nieskończoność, zresztą, jeśli ona… jeśli pańska żona zdoła się wydostać z miejsca, w którym się obecnie znajduje, sama pana odnajdzie.

– Tylko gdzie jest to miejsce? Proszę mi powiedzieć gdzie?

– Nie wiem. Być może Miriam starła się z dozorczynią pańskich wujów, a ta wezwała „brunatne koszule”. Może zabrali ją jako Żydówkę, choć zapewniała, że jest obywatelką francuską. Być może tak się właśnie stało i teraz nie chcą jej wypuścić, bojąc się, że ujawni prawdę, którą chcą za wszelką cenę ukryć.

– W takim razie oznaczałoby to, że nigdy jej nie uwolnią, że będą ją przetrzymywali w nieskończoność…

– To jedyne wytłumaczenie, jakie przychodzi mi do głowy…

– A więc muszę jej nadal szukać – stwierdził Ferdinand. – Gdzie trafiają porywani Żydzi? Gdzie są te przeklęte obozy pracy?

– Trudno powiedzieć, nikt jeszcze stamtąd nie wrócił – westchnęła Deborah. – Wiedzą o tym tylko ludzie na najwyższych szczeblach władzy.- Mam pomysł, spróbujmy porozmawiać raz jeszcze z dozorczynią – zaproponowała Inge. – Może uda sieją przekupić… To nie będzie proste, bo mamy do czynienia z zaślepioną fanatyczką, choć z takimi ludźmi nigdy nic nie wiadomo. Złóżmy również wizytę sąsiadom Itzhaka i Sary, może któryś z nich odważy się jednak przemówić.

– Racja – stwierdził Ferdinand. – Pójdę tam od razu. Deborah Schneider zgodziła się popilnować Guntera, licząc, że wyprawa Ferdinanda i Inge do domu Levich zostanie zakończona sukcesem. Współczuła biednemu Francuzowi, który tak rozpaczliwie poszukiwał żony. Pomodliła się, dziękując Bogu, że ją oświecił i kazał wysłać córki do Ameryki – może ona zaginie jak tylu innych Żydów, ale przynajmniej jej dzieci będą żyły.