Dochodziła dopiero siódma, mimo to Berlin spowijał już mrok. Taksówka zatrzymała się przed domem Itzhaka i Sary. Niestarannie zabite deskami drzwi księgarni odstraszały skutecznie ciekawskich. Brama była zamknięta, ale Inge miała klucze. Zdecydowała, że najpierw porozmawiają z sąsiadami, zanim znów zmierzą się z dozorczynią. Pewnym krokiem weszli na drugie piętro, gdzie znajdowały się dwa mieszkania. Zapukali do drzwi po prawej, jednak odpowiedziała im cisza – albo nikogo nie zastali, albo obcy nie byli tam mile widziani. Gdy zapukali do drzwi po lewej, w progu prawie natychmiast stanęła kobieta.
– O co chodzi? – zapytała nieufnie.
– Dobry wieczór, jestem pomocnicą państwa Levi, na pewno widziała mnie pani nieraz w księgarni. A to ich bratanek… to znaczy mąż bratanicy Itzhaka i Sary…
– Guzik mnie obchodzi, kim państwo są. Proszę mówić, o co chodzi – warknęła kobieta.
– Chcielibyśmy dowiedzieć się, dokąd zabrano Itzhaka i Sarę, może coś pani słyszała… I zapytać, co wydarzyło się tu w połowie kwietnia, gdy bratanica państwa Levi przyjechała i zastała… no, sama pani wie… zdemolowany sklep i mieszkanie.
– Nic nie wiem, niczego nie widziałam ani nie słyszałam. Kobieta już chciała zamknąć drzwi, ale Ferdinand jej w tym przeszkodził.
– Szanowna pani – zaczął – nie żądamy wyjawienia żadnej tajemnicy, po prostu chcemy dowiedzieć się, dokąd pani zdaniem zabrano państwa Levi i czy widziała pani moją żonę.
– Nie wiem, o czym pan mówi. Proszę zostawić mnie w spokoju, bo zadzwonię na policję.
– Na policję? Niby dlaczego? Bo zapytaliśmy o parę staruszków i ich bratanicę? Czyżby w Niemczech było to przestępstwo? – Ferdinand nie potrafił zapanować nad złością.
Zanim zdążył zareagować, kobieta zatrzasnęła im drzwi przed nosem. Inge zerknęła na Ferdinanda i dała mu znak, by poszli na trzecie piętro.
Na górze szczęście również im nie dopisało. Mieszkańcy zapewniali, że nic nie wiedzą, i pospiesznie zamykali drzwi, jakby rozmowa mogła przysporzyć im kłopotów.
Obszedłszy kolejne piętra, dotarli na samą górę, gdzie było troje drzwi.
– To pewnie poddasza, jak w mojej kamienicy – zauważyła Inge.
Jakież było ich zdziwienie, gdy zapukawszy do pierwszych drzwi, stanęli oko w oko z dozorczynią.
– Dobry wieczór, pani Bruning, przyszliśmy z panią porozmawiać. Możemy wejść? – zagaiła Inge, siląc się na uśmiech.
Nim dozorczyni, nie mniej zaskoczona od nich, zdążyła się odezwać, Inge i Ferdinand byli już za progiem. W głębi mieszkania zobaczyli mężczyznę, który siedział z gazetą w ręku i słuchał radia. Domyślili się, że mają przyjemność z mężem kobiety cerbera.
– Przecież mówiłam, że nie chcę tu państwa więcej widzieć – rzuciła groźnie dozorczyni.
– Pani Bruning – zabrał głos Ferdinand – wróciłem, bo wiem, że jest pani kobietą wrażliwą. Ma pani rodzinę, nietrudno będzie więc pani zrozumieć rozpacz kogoś, kto bezskutecznie poszukuje swej żony. Proszę sobie wyobrazić, że pani przydarzyło się coś podobnego, że pański mąż zaginął nagle bez śladu…
Dozorczyni zerknęła na gościa, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Jego zbolały głos najwyraźniej ją wzruszył, ale tylko na chwilę, bo automatycznie obrzuciła gościa wzgardliwym spojrzeniem.
– Niby dlaczego zawraca mi pan głowę swoją żoną! – ryknęła. – Jeśli puściła pana kantem, proszę jej szukać gdzie indziej, sam pan najlepiej wie, z jaką lafiryndą się żenił.
Ferdinand podniósł rękę, by jąspoliczkować, ale Inge zagrodziła mu drogę, obawiając się konsekwencji. Nadszedł mąż dozorczyni zaalarmowany wrzaskami żony.
– Ursulo, co się dzieje?- Wypytują o te gnidy!
– Jakie gnidy?
– O tych Levich, ta tu pomagała im w księgarni – powiedziała kobieta, wskazując palcem Inge. – A to mąż ich bratanicy. Chcecie wiedzieć, gdzie jest ta hołota? Pewnie tańcuje z diabłem w piekle, skąd, mam nadzieję, już nie wyjdzie!
– Uspokój się, kobieto, odejdź, ja się tym zajmę. Czego chcecie? – zwrócił się do nich mężczyzna bez jednego włosa na głowie, tłusty jak żona.
Inge ujęła Ferdinanda za ramię, próbując go uspokoić, po czym zwróciła się do gospodarza:
– Panie Bruning, nie chcemy przeszkadzać, proszę wybaczyć, jeśli przychodzimy nie w porę; gdyby to nie była sprawa wielkiej wagi, nie zawracalibyśmy państwu głowy.
Przez kilka minut przemawiała do niego jak do dziecka w nadziei, że odpowie na pytania, które doprowadzały do szewskiej pasji jego żonę. Gospodarz obserwował ich z bezosobową oziębłością, jak ktoś, kto nienawidzi z czystej bezsilności.
Czy to z powodu neutralnego i łagodnego tonu dziewczyny, czy też z poczucia ważności wobec nieznajomych, mężczyzna wysłuchał Inge, mimo przekleństw ciskanych z salonu przez dozorczynię, która domagała się, by wyrzucił natrętów na zbity pysk.
– Skoro pańska żona zaginęła, niech pan idzie na policję, my nic nie wiemy – powiedział gospodarz, spoglądając z pogardą na Ferdinanda. – A jeśli chodzi o Levich, to żydowskie plugastwo, są tam, gdzie ich miejsce.
– Czyli gdzie? – zapylała miękko Inge, rozpływając się w uśmiechu.
– Bo ja wiem, gdzieś, gdzie nareszcie robią coś pożytecznego dla naszego kraju, z którego wyssali krew, żydowskie pijawki. Niech tu tylko wrócą, a przepędzimy ich na cztery wiatry.
– Ale tu jest ich dom, sklep należy do nich – zauważył Ferdinand.
– Jeśli nie wrócą, przestanie do nich należeć i dostanie się prawdziwym Niemcom. Wystarczająco długo znosiliśmy Żydów w naszym kraju, Fiihrer najlepiej wie, jak wytępić ten nowotwór.
Ferdinand już otwierał usta, ale Inge z całej siły ścisnęła go za ramię na znak, by pozwolił jej zająć się Bruningami.
– Dokąd zabrano bratanicę Levich? Była tu na pewno, bo znaleźliśmy na dole jej rzeczy, chcielibyśmy tylko wiedzieć…
Zanim zdążyła dokończyć, dozorczyni wpadła do przedpokoju jak turia i wypchnęła ich za próg.
– Precz, parszywi żydofile! Wynocha z mojego domu! – ryczała.
Znaleźli się na korytarzu, zza zatrzaśniętych drzwi dobiegały ich ciągle złorzeczenia dozorczyni i pokrzykiwania jej męża.
Byli wyczerpani, na ich twarzach można było wyczytać złość i rozczarowanie.
Zadzwonili do pozostałych drzwi, ale nikt im nie otworzył, choć czuli, że są obserwowani przez wizjery.
Wrócili do mieszkania Itzhaka i Sary, by jeszcze raz je przeszukać w nadziei, że natrafią na jakiś ślad. Niczego nie znaleźli, zauważyli jednak, że ktoś był tam po ich ostatniej wizycie, bo niektóre przedmioty były poprzestawiane. Inge przypuszczała, że być może policja, na prośbę francuskiej ambasady, szukała tu jakiegoś dowodu obecności Miriam. Nie było to wielką pociechą dla Ferdinanda. Tu, w tym domu, ginął ślad jego żony, właśnie stąd znikła, choć nadal nie wiedział, jak to się stało.
Deborah była zachwycona Gunterem. Zastali ją bawiącą się z malcem na podłodze. Kobieta zasmuciła się, słysząc, co im się przydarzyło, i przed wyjściem udzieliła Ferdinandowi rady:
– Wiem, że trudno się pogodzić z tym, co powiem, ale niech pan wraca do Paryża. Niech pan wraca do syna, tylko on panu został.
– Mam opuścić Miriam? Nie, nie mogę.
10
Następne dni przemieniły się w prawdziwy koszmar. Nie miał dokąd iść ani co robić. Dwukrotnie dzwonił do ambasady, ale poinformowano go grzecznie, że nie ma żadnych wiadomości o jego żonie, nie dowiedział się również niczego nowego od znajomych Sary i Itzhaka.