Po twarzy Ferdinanda płynęły łzy. Oczami wyobraźni widział, jak Miriam przeciwstawia się hitlerowskim bydlakom – ona, taka rezolutna, ufająca sile ludzkiego rozumu i prawik sama, jedna próbowała stawić czoło armii zła.
Inge ścisnęła go za rękę, na próżno próbując podtrzymać na duchu.
– Pani Bruning, gdzie znajdowała się siedziba tych „brunatnych koszul” i w jakim wydziale gestapo pracował szwagier pani zięcia? – zapytała głosem nieznoszącym sprzeciwu.Dozorczyni zapisała adresy na skrawku papieru, pochlipując i błagając, by ulitowali się nad nią i nad jej wnukami.
– Pomogłam państwu, wszystko powiedziałam… Proszę im wspomnieć, żeby potraktowali mnie łagodnie, bo… wszystko powiedziałam… – jęczała, szlochając. – Nie wiem, co było później, nikt nic mi nie mówił…
– A wie pani, jak umarli Itzhak i Sara? – warknęła Inge.
– Nie… nic nie wiem… nie wiedziałam, że nie żyją…
– Zostali zagazowani. Wyobraża sobie pani taką śmierć? A wie pani chociaż, dlaczego zginęli? – ciągnęła Inge.
– Nie…nie…
– Bo zło istnieje, a pani stanowi jego część. Uważam, że zasłużyła pani na okrutną śmierć, choć nie mnie dane będzie ją zadać. Odpowie pani za swoje zbrodnie, pani Bruning, ludzie, których pani zgubiła, nie dadzą pani żyć w spokoju. Niech pani nie zamyka oczu, pani Bruning, oni tu są…
Kobieta płakała histerycznie, czując się otoczona przez zjawy.
– Wychodzimy, ale przyślemy tu kogoś. Stanie pani przed sądem i odpowie za swoje czyny – uprzedziła Inge, dobrze wiedząc, że dozorczyni włos z głowy nie spadnie.
Wyprowadziła Ferdinanda, trzymając go za rękę, jakby by zabłąkanym dzieckiem. Czuła, że jest zdruzgotany, zamroczony, że potwornie cierpi – bardziej niż przez wszystkie lata, kiedy nic nie wiedział o losie Miriam. Teraz znalazł się o krok od poznania prawdy i prawda ta była dla niego nie do zniesienia, bo męki, których doświadczyła jego żona, wydały mu się nagle realne, brutalnie realne. Miriam nie była już duchem, znów stała się istotą z krwi i kości.
Przez wiele dni Ferdinand wędrował od urzędu do urzędu w towarzystwie pracownika ambasady francuskiej i spotykał się z nowymi władzami miasta – to z Amerykanami, to z Rosjanami… W stolicy powstawały liczne komisje próbujące ustalić, co wydarzyło się w hitlerowskich Niemczech, śledzące losy zaginionych i układające listy ofiar obozów zagłady. Trudno było Ferdinandowi przekonać kogokolwiek, by zajął się jego sprawą – był przecież pojedynczym przypadkiem, jednym spośród tysięcy – szczęście mu jednak sprzyjało, gdyż ulitował się nad nim amerykański urzędnik John Morrow.
Morrow był profesorem historii na uniwersytecie w Oksfordzie. Zaciągnął się do wojska, żeby walczyć z nazistami, nie wyobrażał sobie bowiem świata rządzonego przez garstkę morderców i psychopatów. Trafił na wojnę z przekonań moralnych, a teraz znajdował się w Berlinie, w kwaterze głównej, próbując zaprowadzić porządek w mieście pogrążonym w chaosie.
– Rozumiem pańską udrękę, panie Arnaud, bo gdyby moja żona zaginęła w podobnych okolicznościach, chybabym oszalał. Coś panu wyznam: moja żona również jest Żydówką. Pochodzi z Nowego Jorku, jej rodzice wyemigrowali z Polski w nadziei na lepsze życie. Na widok tego, co zrobili naziści, ogarnia mnie potworna wściekłość; zapisali najczarniejszą kartę w historii.
Właśnie John Morrow pomógł Ferdinandowi, otworzył przed nim wiele do tej pory zamkniętych drzwi i umożliwił mu wgląd do archiwum komisariatu jednej z berlińskich dzielnic, gdzie dwudziestego pierwszego kwietnia 1939 roku trafiła Miriam. Zwięzła notka informowała, że zatrzymana zmarła jeszcze tego samego dnia na skutek niewydolności krążeniowo-oddechowej, a jej zwłoki pochowano w zbiorowej mogile.
Ferdinand płakał jak dziecko, czytając pożółkłą kartkę, którą jakiś skrupulatny funkcjonariusz wsunął do archiwum komisariatu dzielnicowego.
Pozwolono mu się wypłakać w samotności, nie próbowano go pocieszać, wiedząc, że wszelkie słowa straciły teraz dla niego sens.
Nie trzeba było bujnej wyobraźni, by domyślić się, co się wydarzyło. Miriam została pobita w domu wujostwa, potem zapewne również na komisariacie i zmarła na skutek odniesionych obrażeń. Prosta prawda – okrutna prawda.
Przez dwa dni Ferdinand zachowywał się jak żywy trup: nie mówił, nie jadł, nie spał. Inge i John Morrow robili, co mogli, by nie zostawiać go samego – bali się, że ich przyjaciel, pogrążony w długotrwałym milczącym dialogu z Miriam, postrada rozum i nigdy już nie wróci do świata żyjących.
Niemka wpadła na pomysł, by zadzwonić do Davida, Anglikowi natomiast udało się go odnaleźć w kibucu niedaleko Hajfy.
Inge weszła do pokoju Ferdinanda, który leżał na łóżku ze wzrokiem wbitym w sufit. Miał kilkudniowy zarost, zalatywało od niego potem i łzami.
– Wstawaj, twój syn przy telefonie.
Profesor zdawał się nie słuchać, dopiero po chwili wlepił w Inge niewidzący wzrok.
– David przy telefonie, wstawaj – powtórzyła.Podniósł się z trudem, jakby jego ciało ważyło tonę, a ramiona i nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Inge podeszła i podała mu rękę, pomagając wstać, po czym wyprowadziła go z pokoju.
Ferdinand wziął słuchawkę, ale nadal milczał. Inge wyjęła mu ją z rąk i powiedziała Davidowi: „Twój ojciec cię słucha, możesz mówić”.
Jeszcze przez chwilę Ferdinand tkwił w otępieniu, a potem wybuchnął płaczem. Inge poszła do kuchni, pozostawiając go samego, czuła, że ta rozmowa między ojcem i synem powinna się odbyć bez świadków.
Teraz, gdy od tamtych dni upłynęło już kilka miesięcy, Ferdinand był jeszcze bardziej wdzięczny Inge. Pamiętał, jak wróciła do saloniku, usiadła naprzeciwko niego, wzięła go za rękę i powiedziała szeptem:
– Jesteś zdruzgotany, twoje życie legło w gruzach, ale musisz je odbudować, zacząć wszystko od początku. Nie masz innego wyjścia, bo inaczej czeka cię śmierć, a przecież nie możesz umrzeć, Miriam by ci tego nie wybaczyła. Jeśli umrzesz, nie będzie miała z ciebie żadnego pożytku, natomiast żyjąc, możesz pomóc waszemu synowi, którego kochała nade wszystko.
Zaprowadziła go do łazienki i odkręciła kurek nad wanną.
– Doprowadź się do porządku, strasznie wyglądasz.
W dniu, w którym Ferdinand opuszczał Berlin, John Morrow pożegnał się z nim na lotnisku i wsunął mu do ręki zaklejoną kopertę.
– Chciałeś, bym dowiedział się czegoś o rodzicach Miriam. Tak też zrobiłem. Jak się pewnie domyślasz, zginęli w obozie koncentracyjnym. Tutaj znajdziesz opis ich ostatniej drogi: z obozu w Pithiviers zostali przewiezieni do Drancy, a stamtąd do Oświęcimia. Bardzo mi przykro. Główną winę za to ponoszą hitlerowcy, choć nie działali sami. Czy rzeczywiście politycy Vichy nie wiedzieli, co robią, wysyłając swych rodaków do Oświęcimia? Trudno mi w to uwierzyć… Coś ci powiem, Ferdinandzie, pewnego dnia Europa będzie musiała dokonać rachunku sumienia, bo ta hekatomba nie jest skutkiem antysemityzmu jednego szaleńca, ale wieków prześladowań i pogromów, obwiniania Żydów o wszystko co najgorsze, przeklinania ich za to, że zabili Chrystusa. O dziwo, zapomina się, że Jezus Chrystus był Żydem, że chciał być właśnie Żydem, choć jego przesłanie jest oczywiście uniwersalne… Również lewica musi dokonać rachunku sumienia, bo choć oburza się na to, co się tu stało, nie doszłoby do Holokaustu, gdyby nie ta pożywka w postaci wielu wieków europejskiego antysemityzmu. Ferdinandzie, obaj wykładamy na wyższych uczelniach i mamy obowiązek wytykać naszym rodakom ich wady i grzmieć o tym, co się tu wydarzyło. Takich czynów się nie rozgrzesza.