– Przedstawiam panom profesora Arnauda i jego asystenta, pana Aguirre. A to panowie Stresemann i Randall.
Przywitali się dość oschle, odbyli niezobowiązującą pogawędkę na temat pogody i uroków miejscowej przyrody, po czym poszli do swoich pokojów.
Niedługo potem majordomus zapukał do drzwi Ferdinanda, by powiadomić go, że Raymond z przyjemnością oprowadzi ich po okolicy.
Ferdinand i Ignacio przyjęli zaproszenie syna hrabiego, bo chłopiec najwyraźniej pragnął wykazać się w roli gospodarza.
– Rozumiem, że pana również fascynuje historia katarów? – zwrócił się do towarzysza Ferdinanda.
– Tak, profesor Arnaud zaraził mnie swym entuzjazmem – odparł młody ksiądz, oblewając się rumieńcem wobec tak bezpośredniego pytania, tym bardziej że musiał kłamać.
– Czy poznał pan dobrze historię brata Juliana?
– Cóż… tak… w rzeczy samej… to pasjonująca opowieść. Tyle w niej cierpienia!
Postanowiwszy nie wtrącać się do pogawędki swych młodych towarzyszy, Ferdinand przysłuchiwał im się tylko podczas wspólnego spaceru wokół zamku. Pomyślał, że może Raymondowi znów wymknie się jakaś niedyskretna uwaga, zupełnie jak przed laty w rozmowie z Davidem. Po młodym arystokracie widać było surowe wychowanie oraz świadomość, że pewnego dnia, gdy odziedziczy tytuł hrabiego, będzie musiał stanąć na wysokości zadania i przyjąć na siebie brzemię rodzinnej historii, a przynajmniej, jak pouczał go ojciec, spełnić pokładane w nim nadzieje.
– Nie mogę znieść nietolerancji Kościoła, który niczym posiadacz jedynej racji ogniem i mieczem narzuca swe przekonania, nie potrafiąc uszanować innych poglądów. A przecież, skoro jeszcze przed powstaniem Kościoła istniały odmienne religie, dlaczego Kościół katolicki miałby mieć monopol na prawdę? – pokrzykiwał Raymond.
– Bo jest spadkobiercą prawdy objawionej przez Boga – stwierdził Ignacio skrępowany faktem, że nie może rozwinąć myśli, bo Ferdinand dał mu znak, by nie wdawał się w religijne dyskusje z młodym hrabią.
– Prawdy objawionej? To bajeczka dla grzecznych dzieci… – orzekł Raymond z przekonaniem. – Ileż soborów musiało się odbyć, zanim ustalono, w co mają wierzyć katolicy? Nie istnieje żadna prawda objawiona, wszystkim steruje potężna machina władzy zaprojektowana do zawładnięcia naiwnymi umysłami.
– A pan, w co pan wierzy? – zapytał Ignacio.
– Ja? W rozum oraz w prawo ludzi do wierzenia, w co zechcą. Wie pan, dlaczego Kościół Dobrych Chrześcijan był o krok od odniesienia zwycięstwa nad Kościołem katolickim? Ano dlatego, że katarscy parfaits żyli w skromności i ubóstwie, czyli tak, jak powinni żyć wszyscy dobrzy chrześcijanie. I właśnie dlatego Kościół postanowił skończyć z katarami… nie mógł znieść takiego przykładu. W mojej rodzinie też byli „Doskonali”.
– Tak, wiem, Maria… – rzucił Ignacio, któremu coraz trudniej było się opanować i nie wygarnąć Raymondowi jak, jego zdaniem, należało.
– Maria, jej córka Marian, Bertrand, ich dzieci… – zaczął wymieniać Raymond.
– Ale chyba pan nie jest katarem…
– Nie, nie… Już mówiłem, że wierzę tylko w rozum. Choć to jest nadal ziemia katarów, cóż z tego, że pozostają oni w ukryciu?
– Katarzy nadal istnieją? – zdumiał się Ignacio.
– A jakże! Ideałów i przekonań nie da się zgładzić. Wszystkie oksytańskie rodziny wywodzą się od katarów.
Ferdinand słuchał Raymonda z narastającym niepokojem, bo w jego słowach pobrzmiewał fanatyzm.
Obiad zjedli w towarzystwie pozostałych dwóch gości hrabiego, którzy przedstawili się jako badacze kataryzmu.
Ignacio słuchał w milczeniu, jak Ferdinand obala niektóre ich teorie. Na koniec zaskoczył wszystkich stołowników, pytając ni z tego, ni z owego:
– To panowie wierzą w istnienie Graala?
Ferdinand spojrzał na niego zdumiony, Raymond – zaciekawiony, natomiast Stresemann i Randall milczeli.
– Pytam, bo dużo na ten temat czytałem. Niektórzy historycy twierdzą, że skarbem katarów był właśnie Graal. Mój profesor w to nie wierzy i zawsze nam powtarza, że to tylko legenda, ale sam nie wiem… Proszę mi wybaczyć, profesorze Arnaud, że nie podzielam pańskiego przekonania – tłumaczył Ignacio.
Nikt nie kwapił się, by zabrać głos, nawet Ferdinand, który nie bez podziwu obserwował, jak młody ksiądz próbuje zastawić na swych rozmówców pułapkę.
– Teoria profesora Arnauda jest równie prawdopodobna jak ta, że skarb katarów istnieje i jest nim Graal – zawyrokował pan Randall.
– Nie można niczego odrzucać a priori – sekundował mu pan Stresemann.
– Owszem, można. My, historycy, zdecydowanie odrzucamy fantazje i wymysły autorów powieści ezoterycznych. Panowie, historia to poważna nauka, nie dopuśćmy, by skaziła ją bujna wyobraźnia pseudonaukowców – rzucił surowo Ferdinand. – A co się tyczy mojego ulubionego studenta… Widzę, że nie sprawdziłem się jako wykładowca… A przecież nagrodziłem go najwyższą oceną i liczę, iż z czasem zostanie moim asystentem.
– No, a panowie? Czym według panów jest Graal? – dopytywał się Ignacio, znakomicie udając naiwność, czym nie przestawał zaskakiwać Ferdinanda. – Panuje przekonanie, że to kielich, z którego Chrystus pił podczas Ostatniej Wieczerzy…
– Czytał pan Wolframa von Eschenbacha? – zapytał Stresemann.
– Tak, uwielbiam go. W jego Parsifalu Graal jest czymś więcej, czymś, co daje temu, kto go posiada, nieograniczoną moc.
– W rzeczy samej – potwierdził Stresemann mówiący z alzackim akcentem.
– Oby go znaleziono! – wykrzyknął w uniesieniu Ignacio.
– Wiele osób z uporem maniaka poszukuje Graala, trudno jednak znaleźć coś, co nie istnieje – skwitował Ferdinand, udając, że gani swego ucznia.
– Może zabrali go templariusze… – duchowny nie dawał za wygraną.
– Związki katarów i templariuszy nie istniały, o tym również mówiliśmy na zajęciach, a nawet, jeśli mnie pamięć nie myli, Pytałem o to na egzaminie końcowym.
– Jak może pan twierdzić, że templariusze nie stawali w obronie katarów? – Pan Randall był wyraźnie oburzony.
– To nie ja tak twierdzę, dowodzą tego fakty. Zakon Rycerzy Świątyni posiadał w Langwedocji zamki oraz komandorie i żył w dobrych stosunkach z miejscowym duchowieństwem i możnymi, nie znaczy to jednak, że mieszał się do ich sporów. Wiadomo na pewno, że templariusze walczyli z Maurami w Hiszpanii, nie garnęli się natomiast do walki z chrześcijanami, nawet heretykami. Zresztą nikt tego od nich nie żądał.
– A nie myśli pan, że właśnie templariusze mogli przywieźć świętego Graala i ukryć go w Langwedocji? – zabrał głos Raymond.
– Broń mnie, Panie Boże. Graal nie istnieje, a trudno przywieźć coś, co nie istnieje.
– Ależ profesorze – bronił swego zdania syn hrabiego – wielu badaczy utrzymuje, że templariusze odnaleźli pod Świątynią Salomona w Jerozolimie tajną skrytkę i poznali doniosłe tajemnice, które dały im wielką władzę i umożliwiły szantażowanie Kościoła wyjawieniem owych sekretów…
– To tylko ezoteryczne wymysły niepoparte żadnymi dowodami. Templariusze byli solą w oku królowi Francji, Filipowi Pięknemu, który chciał ujednolicić wszystkie zakony rycerskie, podporządkować je sobie, no i, ma się rozumieć, przejąć ich majątek. Król, skłócony z Bonifacym Ósmym, urządził nagonkę na papieża, głównie ze względu na jego sprzeciw wobec podatku nałożonego przez Filipa na kler. Francuski monarcha bardzo potrzebował tych pieniędzy, toczył bowiem wojnę z Anglią i skarbiec królewski świecił pustkami. Zausznik i doradca Filipa Pięknego, Guillaume z Nogaret, realizował królewską politykę wobec papieża i templariuszy.