Niewiele rzeczy uchodziło uwagi Saula, wszędzie miał on bowiem znajomych i, jak mawiał Yacob, posiadał informatorów w samym piekle.
Jeszcze przez jakiś czas rozprawiali o tym, co może się zdarzyć, jeśli Organizacja Narodów Zjednoczonych opowie się ostatecznie za stworzeniem dwóch państw. Saul zapewniał, że kraje arabskie odrzucą takie rozwiązanie, a wtedy konflikt z Palestyńczykami się zaostrzy.
– Pamiętajcie, że jesteśmy zdani tylko na siebie – przypomniał Yacob. – Nikt nie przyjdzie nam z pomocą, będziemy musieli walczyć o każdy dom, o każdy kamień…
Yacob emanował rozgoryczeniem. Pochodził z Niemiec, z Monachium, i trafił do Izraela w 1920 roku za namową ojca, który widział, jak inflacja i narastający antysemityzm coraz bardziej zaślepiają Niemców.Jak tylu innych młodych ludzi Yacob porzucił rodzinę, dom, przyjaciół – całe dotychczasowe życie. Uczestniczył w powołaniu pierwszego izraelskiego związku robotniczego, potem wziął udział w tworzeniu kibucu, którym teraz kierował.
Większość jego bliskich, nie wyłączając rodziców, zginęła w komorach gazowych. Gdy Yacob dowiedział się, że tylko jemu udało się przeżyć, uśmiech na zawsze znikł z jego twarzy.
Saul i Yacob ogłosili, że od następnego dnia wszyscy mieszkańcy kibucu, kobiety i mężczyźni, będą poświęcać więcej czasu szkoleniu wojskowemu. Nie chodziło już o spacerowanie wzdłuż płotu ze strzelbą myśliwską na ramieniu. Poza tym ich kibuc, podobnie jak wiele innych, miał się przestawić na produkcję lekkiej broni i amunicji.
– Ale kto nas tego nauczy? – zapytała naiwnie Tania, młoda Rosjanka, która tak oczarowała Hamzę.
– Ludzie z Hagany, oni wam wszystko pokażą. Potrzebujemy więcej broni, musimy być gotowi. Nie wystarczy nam to, co dostaliśmy od Brytyjczyków i Polaków. Nikt nie chce dać nic za darmo, choć nasi ludzie dwoją się i troją, by cokolwiek załatwić. Jesteśmy gorzej uzbrojeni od Arabów, a przecież musimy się bronić. Powinniście nauczyć się obsługiwać pistolet, karabin maszynowy… i poznać tajniki walki wręcz czy choćby na noże. Od jutra przez kilka godzin dziennie będziemy się szkolili w walce i robieniu broni – oznajmił Saul.
– A więc to nieuniknione… – szepnął David.
– Właśnie, im wcześniej pogodzisz się z tą myślą, tym lepiej dla ciebie i dla nas – stwierdził Yacob. – Przedtem rwałeś się do walki, powtarzałeś, że nie możemy dać sobie wyrwać ziemi, że tylko własna ojczyzna uchroni w przyszłości Żydów przed tym, co przydarzyło się twojej matce i krewnym. Pamiętasz? Więc dlaczego teraz się wahasz?
– Oczywiście, że chcę walczyć o naszą ziemię! Wiem, że musimy stworzyć własną ojczyznę, że nie możemy nadal być tylko gośćmi w krajach, które wcześniej czy później zaczną nas traktować jak obywateli drugiej kategorii i wymordują. Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości, ale… ale uważam, że możemy żyć z Palestyńczykami w pokoju, możemy się z nimi dogadać, nasze i ich prawa są do pogodzenia.
Żarliwa przemowa Davida spotkała się z aprobatą młodych słuchaczy. Saul widział, że mimo trudów kibucowego życia, mimo pogadanek i ostrzeżeń ci młodzi Żydzi nadal wierzą w przyszłość i w ludzi – wszystkich ludzi – i że nie chcą mieć wrogów.
– Jutro pojedziesz ze mną – powiedział do Davida. – Muszę odwiedzić kilku znajomych Palestyńczyków, przywódców miejscowych wspólnot; nasze rodziny znają się od niepamiętnych czasów. To moi przyjaciele, ludzie, których kocham, ale z którymi przyjdzie mi walczyć i którzy będą walczyli przeciwko mnie. Pojedziesz ze mną, niech ci sami powiedzą, co nas niebawem czeka, czy nam się to podoba, czy nie.
W nocy David spał niespokojnie. Ocknął się kilka razy zlany potem, dręczony tym samym sennym koszmarem, w którym brał udział w potyczce, strzelał, a potem czuł przeszywający ból w okolicach żołądka i budził się przerażony.
Wstał i postanowił poczytać książkę o bracie Julianie, lecz nie mógł się skupić na lekturze. Nie wiadomo, dlaczego czuł niechęć do tego podszytego tchórzem mnicha, a może raczej do jego krewnego, hrabiego, którego David z całego serca nienawidził. W głębi duszy był przekonany, że wszystkie jego nieszczęścia wzięły swój początek na zamku d’Amis. Poza tym obsesja ojca na punkcie kroniki brata Juliana odsunęła ich od siebie. Nigdy nie powiedział ojcu, że ma do niego żal za to, iż nigdy nie przyznał, z jakiego rodzaju ludźmi ma do czynienia. Sam David nie miał wątpliwości, że hrabia i jego znajomi są nazistami, a przynajmniej ich sympatykami. Cóż z tego, że ojciec powtarzał mu, iż zdecydowana większość Francuzów zachowała się haniebnie podczas rządów Vichy: odwracała wzrok, by nie widzieć, co się dzieje, tłumacząc, że to jedyny sposób na ratowanie życia. Ale to nieprawda – byli ludzie, którzy nie ulegli, wystąpili przeciwko nazistom i zginęli z bronią w ręku. Przecież dziadek Davida opowiadał mu o hiszpańskich republikanach, którzy zorganizowali ruch oporu, nie poddali się, wytrwali do końca.
David przejechał ręką po okładce książki, ale jej nie otworzył. Obiecał sobie przeczytać ją przed przyjazdem ojca, by sprawić mu przyjemność, ale na razie doszedł tylko do dziesiątej strony. Wiedział, że ojciec nie będzie miał mu tego za złe, choć zapewne ucieszyłby się, gdyby syn przeczytał jego rozprawę. Spróbuje Jutro. Teraz był za bardzo wstrząśnięty rozmową z Saulem i Yacobem. Nie chciał być wrogiem Palestyńczyków, choć wiedział odHamzy i jego ojca Rashida, że ich rodacy spoglądają wilkiem na żydowskich osadników. Problem w tym, tłumaczył sobie David, że nikt nie zabiega o to, byśmy spokojnie porozmawiali i uzgodnili, jak chcemy żyć i pokierować naszym losem. Dlaczego nikomu nie przyjdzie to do głowy? Dlaczego? Gdyby jemu i Hamzie dano wolną rękę, załatwiliby sprawę raz-dwa – posprzeczaliby się trochę, na pewno, ale doszliby do porozumienia.
Może Hamza i on powinni poświęcić się polityce i przemówić rodakom do rozsądku?
20
Słońce jeszcze nie wzeszło, gdy głośne stukanie do drzwi wyrwało Hamzę ze snu. Przetarł oczy i zerknął na budzik. Do izby, którą dzielił z młodszymi braćmi, dobiegały odgłosy porannej krzątaniny. Matka i siostry doglądają już gospodarstwa, ojciec przygotowuje się pewnie do wyjścia w pole, lada moment pójdzie nakarmić zwierzęta.
Zaniepokoiły go obce głosy. Ojciec rozmawiał z kimś szeptem, po chwili wetknął głowę przez drzwi.
– Wstawaj, czekają na ciebie – powiedział do syna. Hamza umył się pospiesznie, raz-dwa ubrał. Czuł bicie własnego serca, był pewien, że wszyscy je słyszą. Matka postawiła przed nim kubek koziego mleka, dając znak, by wypił je duszkiem.
Stojący w progu mężczyzna rzucił mu zniecierpliwione spojrzenie.
– Czas nagli. Musimy stąd zniknąć, zanim Żydzi się obudzą. Lepiej, żeby nas nie widzieli.
Hamza zdążył tylko umoczyć usta w mleku, wytarł wargi grzbietem dłoni i powiedział gościowi, że jest gotowy do drogi.
Wymknęli się z domu bezszelestnie. Hamza czuł na plecach wzrok rodziców. Zaczynał nowe życie – przeczuwał, że będzie ono znacznie gorsze od tego, które ma za sobą.
Nieznajomy przedstawił mu się jako Mohamed i wyjaśnił, że pójdą piechotą aż do szosy, przy której zaparkował ciężarówkę. Wolał nie podjeżdżać pod sam dom, by nie wzbudzić podejrzeń Żydów z kibucu. Teraz pojadą po innych młodych ochotników, a potem do obozu szkoleniowego, gdzie nauczą się posługiwać bronią.Hamza znał jednego z chłopaków, po których wstąpili. Mieszkał w sąsiedztwie, pochodził również z rodziny rolniczej, tyle że on był wyraźnie zadowolony z czekającej go zmiany.