Выбрать главу

– Spróbuję szczęścia z tymi – szepnął w stronę Hamzy. – Ale jeśli nie będą garnęli się do akcji, przeniosę się do innych. Mój kuzyn ma kontakty.

Inny z zabranych przez nich po drodze mężczyzn był nauczycielem w pobliskim miasteczku. Wysoki i szczupły, o błyszczących oczach, także wyglądał na szczęśliwego, że został zwerbowany. Pozostali towarzysze Hamzy – w sumie było ich dziesięciu – byli rolnikami tak jak on i również nie kryli zadowolenia. Hamza zaczął się zastanawiać, czy aby jednak nie pomylił się w swoich opiniach.

Ciężarówka podskakiwała na wybojach nieasfaltowanych dróg. Mohamed wolał omijać główną szosę i poradził pasażerom, by w razie brytyjskiej kontroli powiedzieli, że jadą do pracy na pobliską farmę. W rzeczywistości wiózł ich na południe, w pobliże granicy z Transjordanią.

Ciężarówka zatrzymała się obok beduińskiego obozu. Mohamed kazał im wysiąść, zaznaczając, by nie oddalali się od samochodu, i tak też zrobili. Przez kilka minut nic się nie działo. Przyglądali się Beduinkom o zasłoniętych twarzach. Kobiety, pogrążone w myślach, wpatrywały się w sagany, w których gotowały strawę. Grupka staruszków siedziała przed jednym z namiotów, popijając herbatę i paląc tytoń. Nieco dalej biegała rozbawiona zgraja dzieciaków. Nagle przyjezdnych otoczył tuzin ludzi pustyni uzbrojonych w karabiny. Jeden z nich, bez wątpienia dowódca, zwrócił się do Mohameda:

– Spóźniłeś się.

– Niełatwo odwrócić uwagę Anglików i Żydów. Wszędzie ich pełno, na domiar złego starozakonni są teraz pewni swego, bo Brytyjczycy patrzą przez palce na ich bezczelność.

– To wszyscy? – zapytał dowódca, spoglądając na towarzyszy Mohameda.

– Niebawem powinna się zjawić jeszcze jedna ciężarówka z ochotnikami. Wyjechali po nas, wiezie ich mój wuj.

– Szkoda czasu, zaczynamy.

Ku ogólnemu zdziwieniu mężczyzna, który wyglądał na wodza Beduinów, odsłonił twarz.

– Jestem waszym instruktorem – wyjaśnił. – Mam na imię Husajn, służę w Legionie Arabskim i nauczę was posługiwać się bronią, konstruować bomby i walczyć. Spędzicie tu dwa, góra trzy dni, dlatego słuchajcie mnie uważnie i nie marnujcie czasu – swojego ani mojego. Za mną.

Husajn zaprowadził ich do kolejnej grupki mężczyzn w beduińskich szatach, po czym rozdał nowo przybyłym ubrania, jakie nosi ten koczowniczy lud.

– Dzięki nim nie będziecie się rzucali w oczy – powiedział. – A jeśli ktoś się tu przyplącze, udawajcie młodych Beduinów.

Zaprowadzono ich do miejsca, gdzie na ziemi rozłożono mnóstwo broni.

Wbrew zwyczajom ludzi pustyni nie zapytano ich, czy są głodni lub spragnieni, najwyraźniej nie chciano tracić ani sekundy na uprzejmości. Niecałą godzinę potem przyłączyła się do nich grupka ochotników przywiezionych z innych wiosek. Oni również byli przebrani za Beduinów.

Przez wiele godzin zapoznawali się z rozmaitymi rodzajami broni: nauczono ich składać i rozkładać pistolety, konstruować bomby, strzelać z karabinu.

Husajn był nieprzejednany, nie dawał im odpocząć ani na chwilę. Pod wieczór, gdy zaczął zapadać zmrok, podjechał do nich na koniu jeden z Beduinów, zamienił kilka słów z Husajnem, a ten podniósł rękę na znak, że na dzisiaj koniec.

– Teraz będziecie mogli coś zjeść i zaspokoić pragnienie. Później radzę nie tracić czasu, tylko od razu iść spać, bo jutro czeka was długi dzień. Przyjdę po was przed wschodem słońca. Za mało jeszcze umiecie, to, czego się dzisiaj nauczyliście, nie daje wam szansy na przeżycie.

Po tych słowach Husajn wsiadł do jeepa, w którym czekało na niego trzech mężczyzn, i zniknął w wieczornej szarówce.

– Nieźle sobie radzisz – pochwalił Mohamed Hamzę, gdy zbliżali się do jednego z ognisk, wokół którego kilku mężczyzn jadło jagnięcinę.

Tubylcy rozsunęli się, zapraszając ich do wspólnego posiłku. Rozmawiali o wojnie, o wojnie przeciwko Żydom. Bracia z Jordanii, Syrii, Egiptu, Arabii i wielu innych krajów obiecali Palestyńczykom pomoc w obronie Ziemi Świętej. Nie będą się niczym dzielili z Żydami. Dlaczego niby mieliby to robić?

Hamza jadł i przysłuchiwał się pogawędce, wolał jednak nie zabierać głosu. Nie mógł wdawać się w dyskusję z tyloma ludźmi przeświadczonymi o tym, że mają rację. Uznaliby go za zdrajcę, nie zrozumieliby go. Nie chcieliby słuchać o korzyściach płynących z posiadania własnego państwa i wyzwolenia się spod protektoratu Brytyjczyków, którzy przejęli pałeczkę po Turkach osmańskich. Dlaczego nie mogłyby istnieć na tych ziemiach dwa państwa, czy choćby jedno, dzielone z Żydami? O ile mu wiadomo, Palestyńczycy nigdy nie mieli ojczyzny, własnego kraju, zawsze znajdowali się pod obcym protektoratem, a teraz zamierzali zmarnować taką szansę tylko dlatego, że ich przywódcy nie chcieli ulec Żydom. A przecież, myślał Hamza, jest zupełnie odwrotnie – do tej pory wszystkim ulegaliśmy, teraz nareszcie mamy okazję położyć temu kres.

Opatulony kocem przespał twardo całą noc przy żarze ogniska. Był wyczerpany, targały nim gwałtowne emocje.

Zgodnie z zapowiedzią Husajn zjawił się o czwartej nad ranem, gdy była jeszcze ciemna noc. Wraz z Mohamedem zbudzili ich bezpardonowo.

Niecałe pół godziny później oddział był gotowy do dalszego szkolenia. Tym razem musieli składać i rozmontowywać broń po omacku, czołgać się… Dopiero gdy dzień był już w pełni, Husajn pozwolił im zaspokoić pragnienie.

– Daję wam dziesięć minut na odpoczynek – powiedział. – Ani minuty więcej. Możecie napić się wody.

I rzeczywiście, nie darował im ani sekundy. O zmroku, wygłodniali i z zaschniętymi gardłami wrócili do obozu. Tym razem Husajn został z nimi.

– Trochę się podszkoliliście – stwierdził. – Wystarczająco, by zabijać i uniknąć śmierci z ręki wroga. Jeśli dopisze wam wiara i odwaga, ujdziecie z życiem, jeśli się zawahacie, zginiecie. Nigdy nie pozwólcie, by wzruszyło was spojrzenie wroga, nieważne, czy będzie to żołnierz, kobieta czy dziecko. Pamiętajcie: wy albo wróg, życie wasze albo jego, chwila wahania i jesteście martwi. Sami widzicie, zasada jest bardzo prosta: gdy będziecie mieli atakować, strzelajcie pierwsi, nie zastanawiajcie się.

– Kiedy wybuchnie wojna? – zapytał nauczyciel.

– Nie wiem, ale musimy być w pogotowiu. Żydzi chcą przywłaszczyć sobie naszą ziemię, musimy wybić im to z głowy. Może obejdzie się bez wojny, może nie, politycy z Organizacji Narodów Zjednoczonych chcą dać Żydom „dom”. Proszę bardzo, niech im dają, ale nie to co nasze. Nasi bracia walczą również bronią, którą jest polityka, musimy czekać; tymczasem naszym zadaniem jest obrzydzić osadnikom życie, by nie czuli się pewnie, by nie mogli uprawiać ziemi bez karabinu na ramieniu ani jechać szosą bez lęku, że wpadną w zasadzkę, by ich kobiety bały się oddalać od domu, a dzieci wystawiać nos poza bramę obejścia czy kibucu. Będziemy ich atakowali, nastawali na ich życie. Taktyka jest prosta: przyjeżdżamy na miejsce akcji, bierzemy ich z zaskoczenia, zabijamy i znikamy. Zapomną, co to znaczy spokojny sen, a jeśli będą się upierali, by tu zostać, zamienimy tę ziemię w ich grób. Każdy z was wejdzie w skład oddziału kierowanego przez dowódcę, który w porozumieniu z nami będzie wyznaczał cele. Winniście mu ślepe posłuszeństwo. Wasze rodziny wiedzą, że od czasu do czasu będziecie znikali z domu, ale nawet im nie możecie mówić, gdzie ani po co wychodzicie. Ten, kto zdradzi lub nie wypełni rozkazu, zostanie ukarany, a kara jest tylko jedna – śmierć. Wasze rodziny również poniosą konsekwencje waszej niesubordynacji.

Rozległy się pomruki aprobaty. Młodzi ludzie zapewniali, że nie mogą się już doczekać, by mordować Żydów i zepchnąć ich do morza. Ale te deklaracje wierności bynajmniej nie wzruszyły Husajna. Przekona się, ile są warci, dopiero w akcji, gdy poleje się krew, a to nastąpi już niebawem, bo im szybciej zaczną zabijać, tym szybciej poczują się częścią oddziału, wojownikami o sprawę. Nic tak nie łączy, jak wspólnie przelana krew.