Mohamed znów urządził im pobudkę o świcie i kazał czym prędzej wsiadać do ciężarówki. Wracali do domu.
Beduini obojętnie odprowadzili ich wzrokiem – nawet nie zdążyli pożegnać się z kolejną grupką młodych ludzi, którzy przyjechali do ich obozu na szkolenie.
Hamza pomyślał, że najgorsze dopiero przed nim.
21
Saul czekał już na Davida w samochodzie z otwartymi drzwiczkami i włączonym silnikiem.
– Spóźniłeś się – powiedział, nie kryjąc irytacji.
– Przepraszam, nie sądziłem, że mówił pan poważnie, proponując mi wspólny wyjazd.
– Ja zawsze mówię poważnie, my wszyscy mówimy poważnie.
Myślisz, że to zabawa?
– Przepraszam, naprawdę mi przykro.
Przez dłuższą chwilę jechali w milczeniu. David obserwował pogrążonego w rozmyślaniach Saula, który zdawał się znajdować gdzieś bardzo daleko. Nie miał odwagi o nic pytać z obawy przed opryskliwą odpowiedzią. Uznał, że reakcja jego towarzysza była grubo przesadzona, przecież spóźnił się raptem dziesięć minut.
– Otwórz schowek – polecił mu nagle Saul, wskazując deskę rozdzielczą – i wyjmij pistolet. Jest w torbie.
David wykonał polecenie. Chciał podać broń Saulowi, ale ten pokręcił głową.
– To dla ciebie, ja zawsze noszę broń przy sobie, w kurtce. Szosa do Jerozolimy nie jest bezpieczna, dwa dni temu zginęło tu czterech naszych ludzi.
– Ale ja nie potrafię dobrze strzelać! – zaprotestował David, czując, że zalewa go fala przerażenia.
– Jeśli zostaniemy zaatakowani, będziesz musiał się bronić: albo strzelisz, albo zginiesz, po prostu.
– Ale ze mnie jest bardzo kiepski strzelec, naprawdę. W życiu; nie musiałem do nikogo strzelać.
– Bo miałeś fart. Inni nie mogą powiedzieć tego samego.
Przecież widziałeś, jak w tej czy innej zasadzce raniono kilku twoich towarzyszy. Tobie do tej pory po prostu sprzyjało szczęście.
Saul wyjaśnił Davidowi, jak posługiwać się pistoletem, powtarzając raz po raz, że to żadna sztuka.
Potem przez jakiś czas znów jechali w ciszy, choć David czuł, że jego towarzysz bacznie obserwuje okolicę.
– Co wiesz o tym Palestyńczyku, z którym spędzasz tyle czasu? – zapytał nagle Saul.
– O Hamzie? To mój przyjaciel, uczy mnie arabskiego, a ja w zamian uczę go francuskiego. Rozmawiamy po angielsku, którym zresztą Hamza włada o niebo lepiej ode mnie.
– Ano tak, my, tubylcy, musieliśmy przyswoić sobie angielski, by dogadać się z Brytyjczykami. No, ale co jeszcze możesz mi powiedzieć o tym chłopaku?
– Cóż, pan chyba wie o nim więcej ode mnie, kilka razy widziałem, jak gawędził pan z jego ojcem, Rashidem.
– Znamy się od dawna, jesteśmy sąsiadami, ogród Rashida przylega do naszego płotu, łączą nas wspólne interesy, a bramy naszego kibucu zawsze stały otworem przed nim i jego rodziną. Rashid to porządny człowiek, przypuszczam, że jego syn również, chciałbym jednak wiedzieć, o czym zazwyczaj rozmawiacie i co Hamza myśli o obecnej sytuacji.
– Pod tym względem jesteśmy zgodni. Uważamy, że gdyby pozwolono nam, Palestyńczykom i Żydom, załatwić tę sprawę między sobą, doszlibyśmy do porozumienia, bo są tacy, którzy za wszelką cenę próbują nas skłócić… Hamza zgadza się ze mną, że powinniśmy stworzyć wspólne państwo, konfederację, a jeśli to niemożliwe, dwa odrębne państwa. Każde rozwiązanie jest lepsze od wojny.
– A jednak Hamza będzie walczył. Jego przywódcy tego dopilnują. Mahmud był już u Rashida.
– Mahmud? Kto to taki?
– Jeden z przywódców palestyńskich powstańców. Dowodzi miejscowym oddziałem, który ma już na koncie kilka ataków na kibuce oraz zasadzek na drogach. Mahmud werbuje wojowników spośród młodych rolników i chłopów, złożył również wizytę Rashidowi. Na razie poprzestanie na Hamzie.
– To niemożliwe! Hamza nie będzie walczył! Jest przeciwny wojnie, uważa, że problemów nie rozwiązuje się z bronią w ręku. Owszem, ma swój honor, kocha ojczyznę i chce dla niej jak najlepiej, ale jego zdaniem patriotyzm nie musi wcale oznaczać rozlewu krwi.
– To tylko słowa, pobożne życzenia… Hamza wie, że przyjdzie mu spojrzeć prawdzie w oczy. Nie będzie miał innego wyjścia, zrobi, co mu każą.
– To znaczy co?
– Będzie zabijał, by zepchnąć nas do morza. To ulubione zawołanie niektórych arabskich przywódców. Wiesz, że Amin Husajni, wielki mufti Jerozolimy, był sojusznikiem nazistów, Hitler przyjmował go z otwartymi rękami? Jego wpływ był, i niestety nadal jest, decydujący na tych ziemiach.
– Pojęcia nie miałem…
– Więc najwyższy czas, byś przejrzał na oczy. David chciał się obruszyć, ale w tej samej chwili Saul ryknął:
– Trzymaj się!
Szarpnął ostro kierownicą i zjechał na przeciwny pas, prawie nie dając Davidowi czasu na reakcję. Wpadli w poślizg i omal nie dachowali. Jadący za nimi samochód najpierw przemknął obok jak błyskawica, potem gwałtownie zahamował i również przeskoczył na przeciwny pas.
– Trzymaj się! – znów krzyknął Saul, szarpnął kierownicę w drugą stronę i wrócił na poprzedni pas. Ścigający ich samochód chciał ruszyć za nimi jeszcze przed złapaniem przyczepności po poprzednim manewrze, ale przy kolejnym gwałtownym skręcie wpadł w poślizg i wyleciał z szosy.
– Boże, co to było?! – krzyknął David, trzęsąc się ze strachu.
– Od jakiegoś czasu za nami jechali, musiałem sprawdzić, czy to przypadek, czy nas śledzą. To był jedyny sposób.
– Mógł nas pan zabić!
– Nie miałem wielkiego wyboru: albo straciłbym panowanie nad samochodem i rozbilibyśmy się, albo ci z tyłu otworzyliby ogień i nas wykończyli. W takiej sytuacji trzeba decydować się na mniej szkodliwą opcję, choć czasami wszystkie są równie niedobre.
– Pan oszalał! – wrzasnął David.
– Uspokój się! – krzyknął Saul. – Nie potrzeba mi tu histeryków. Czy to nie ty mówiłeś, że Żydzi nigdy więcej nie powinni pozwolić się zabijać? Czy nie trąbiłeś, że musimy postarać się o własny kąt, ojczyznę, własną ziemię? Jak niby mamy to: wszystko zdobyć? Myślisz, że dostaniemy państwo w prezencie. Nie, nie licz na to; teraz świat jest pod wrażeniem niedawnych wydarzeń, pod wrażeniem sześciu milionów wymordowanych Żydów, ale szybko o wszystkim zapomni. Niech tylko upłynie trochę czasu i nadarzy się stosowna okazja, a zgotują nam kolejny pogrom. Dlatego musimy być silni, umocnić naszą pozycję. Czy naprawdę przez cały ten czas niczego się nie nauczyłeś?
Davidem targała wściekłość, czuł się poniżony. Jego życie w Izraelu nie było bynajmniej usłane różami. Tu właśnie przekonał się, czym jest samotność, zdarł sobie ręce do krwi, pracując na roli, zmywał naczynia, zmieniał dzieciom pieluchy, łatał dziury w płocie, karmił zwierzęta… Porzucił wygodne życie wśród kochających go ludzi… Choć wiedział, że ojciec postąpił słusznie, wysyłając go do Izraela i ratując w ten sposób od niechybnej śmierci, zapłacił za to bardzo wysoką cenę. Tak, mówił, że trzeba walczyć w obronie tego skrawka żydowskiej ziemi, ale walka jawiła mu się zawsze jako pojęcie czysto abstrakcyjne. Nagle usłyszał, że musi się nauczyć zabijać, i miał sobie teraz za złe, że dręczą go wyrzuty sumienia, bo przecież całkiem niedawno marzył o wstąpieniu do Hagany.
To przyjaźń z Hamzą tak go odmieniła. Im burzliwsze dyskusje prowadzili, im bardziej się przed sobą otwierali, tym bardziej pragnienie walki zastępowała w nich wiara w słowo jako klucz do pokojowego rozwiązania problemów na pozór nierozwiązywalnych. Czyżby i Hamza, i on byli naiwnymi głupcami?