Saul mylił się, sądząc, że pobyt w Izraelu niczego Davida nie nauczył. Chłopak, owszem, przekonał się, że stanowi część społeczeństwa, które do niedawna było mu obce; nauczył się, że ten właśnie zakątek świata opuścili przed wiekami jego przodkowie i że tylko wracając tu, mógł ocalić życie. Nauczył się, że manna nie spada z nieba na tej ziemi obiecanej i że każdy wydawany przez nią owoc kosztuje wiele trudu i potu. Nauczył się, czym jest samotność.
Jednak nie wspomniał o tym Saulowi, wiedząc, że ten się tym nie wzruszy, być może nie zdoła go nawet zrozumieć. Podziwiał Saula, lecz nie był do niego podobny.
– Wszyscy będziemy musieli stanąć do walki. Tym razem nie chodzi o wystąpienie przeciwko Brytyjczykom, ale o naszą przyszłość. Albo będziemy walczyli, by tu pozostać, walczyli o własne państwo, o prawo do życia na tym skrawku ziemi, albo znów czeka nas diaspora, tułaczka po świecie, a i to do czasu, aż znowu ktoś Postanowi nas wymordować. Cóż, taka jest prawda.Ostatnie słowa Saul wypowiedział znużonym głosem, po czym znów pogrążył się w milczeniu, które tym razem przerwał David:
– Skąd pan wie o wizycie tego tam… Mahmuda… w domu Rashida i Hamzy?
– Muszę wiedzieć o takich rzeczach. Odpowiadam za bezpieczeństwo kibucu.
– To znaczy, że ich pan szpieguje…
– To znaczy, że twoje życie i życie wszystkich członków kibucu zależy od tego, czego zdołam się dowiedzieć. Do tej pory nie mieliśmy większych problemów. Już ci mówiłem, że Rashid jest porządnym człowiekiem, ale będzie musiał podporządkować się rozkazom innych, on o tym wie i ja o tym wiem.
– Nigdy nie powierzono mi ochrony kibucu, czyżby mi nie ufano?
– Bzdury. Patrolowałeś okolicę jak wszyscy i stałeś na warcie, w razie ataku musiałbyś nas bronić.
– Dlaczego nie zaproponowano mi przystąpienia do Hagany?
– Wszystko w swoim czasie.
– Ale niektórzy z nas już w niej służą.
– Musisz nauczyć się godzić z decyzjami przełożonych. Do tej pory nie proponowaliśmy ci przyłączenia się do nas, bo uznaliśmy, że nie jesteś jeszcze gotowy.
– Dlaczego? Myślisz, że nie nadaję się na żołnierza?
– Tego trzeba się nauczyć. Zresztą wszyscy zaczniecie si teraz uczyć strzelać i posługiwać materiałami wybuchowymi or nieliczną bronią, jaką dysponujemy. Ale od członków Hagany wymaga się… cóż, z czasem się dowiesz.
– Ma mnie pan za mięczaka, za tchórza?
– Nie, skądże. Ocalałeś z zagłady, a do tego trzeba odwagi.
– Aż tak kiepsko u nas z bronią, że musimy sami ją produkować? – zapytał David, by zmienić temat.
– Jak wiesz, mamy trochę broni brytyjskiej i polskiej, ale do tej pory nikt nie chciał nam sprzedać choćby jednego pistoletu, więc po wojnie zaczęliśmy organizować podziemne fabryczki i rozpoczęliśmy produkcję amunicji i lekkiej broni palnej. Ale potrzeby są znacznie większe. Dlatego nasz kibuc zostanie wyposażony w warsztat, w którym wszyscy będziemy pracowali.
Nagle Saul zatrzymał samochód i kazał Davidowi wysiąść™ W oddali majaczyła Jerozolima, migocząc w leniwych promieniach południowego słońca. Z daleka miasto przypominało oazę spokoju.
Przez kilka minut stali w ciszy, dopóki beczenie kozy nie wyrwało ich z zamyślenia.
– Chodźmy, czas nagli.
– Nie powiedział pan jeszcze, dokąd jedziemy.
– Niebawem się przekonasz.
Dotarłszy na przedmieścia Jerozolimy, skręcili w ziemną drogę prowadzącą do płotu, za którym wznosił się dwupiętrowy dom ze złocistego kamienia otoczony drzewami owocowymi i palmami.
Saul zatrzymał samochód przed bramą i czekał. Wyszli im na spotkanie dwaj Palestyńczycy w kefiach na głowach i z karabinem, ale Saul zupełnie się tym nie przejął. Na jego widok jeden ze strażników uśmiechnął się, po czym otworzył bramę i wpuścił ich do środka.
Jeszcze więcej uzbrojonych mężczyzn strzegło rozległego terenu przed domem. Za budynkiem rozciągał się wielki, tonący w zieleni ogród, po którym ganiała gromadka dzieci, pokrzykując i śmiejąc się. Odłączył się od nich chłopiec, najwyżej dwunasto-, trzynastoletni, i podbiegł do samochodu, machając im na powitanie.
– Saul, jak dobrze, że przyjechałeś!
– Cześć, Ibrahimie! Zgadnij, co ci przywiozłem.
– Pamiętałeś o moich urodzinach?
– No pewnie! Masz, leć otworzyć prezent, potem mi powiesz, czy ci się podoba.
Saul mówił po arabsku. David cieszył się, bo lekcje Hamzy nie poszły na marne – rozumiał mniej więcej sens rozmowy. Nie mógł się nadziwić tak serdecznemu powitaniu i zażyłości małego Palestyńczyka z Saulem.
W drzwiach domu stanęła młoda, trzydziesto-, trzydziestopięcioletnia kobieta o bardzo czarnych oczach i włosach. Ubrana była na zachodnią modłę w bluzkę, dopasowany żakiet i spódnicę sięgającą prawie do kostek.
– Saul, co za wspaniała niespodzianka! Wejdź, przyjeżdżasz w samą porę, właśnie pijemy kawę. Wiem, że wolisz kawę od herbaty.
Saul wziął gospodynię za ręce, uścisnął je serdecznie na powitanie i przedstawił swego towarzysza.
– Poznaj Davida Arnauda. Jest Francuzem, od jakiegoś czasu niieszka z nami.
– W kibucu?
– Tak, jego matkę zamordowano w Niemczech.
– Przykro mi – szepnęła gospodyni, wyciągając rękę do gościai witając go ciepło. – Trudno uwierzyć w to, co się stało…
Davd nie wiedział, co powiedzieć. Ostatecznie postanowił milczę:, poprzestał tylko na uśmiechu.
– zapraszam do środka. Abdul ma gości, ale na pewno będzie chciał jak najszybciej cię zobaczyć, już po niego posłałam.
Gd} weszli do sieni, Davida zadziwiła wytworność, a zarazem bezpraensjonalność wnętrza. Gospodyni znikła w jednym z pokojów, dijąc im znak, by zaczekali. Po minucie otworzyły się inne drzwi i wysoki, śniady mężczyzna, również ubrany w stylu zachodnim w garnitur i krawat, rozpostarł ręce, bo powitać gościa.
– Saul! – wykrzyknął. – Wejdź, druhu, nie spodziewałem się ciebie. Goszczę właśnie kilku przyjaciół. Znakomicie się składa, będziemy mogli porozmawiać o ostatnich wydarzeniach.
Sail przedstawił mu Davida, który w mig zrozumiał, że ma przed sobą człowieka wyjątkowego. Zanim Saul zdążył wyjaśnić Abdubwi, że jego towarzysz mówi i rozumie po arabsku, gospodan, zdradzając wykwintne maniery, zwrócił się do niego w języku angielskim z akcentem właściwym klasom wyższym. Był urobieniem władzy.
Prsszli do obszernej sali, gdzie na samym środku stał wielki stół otoczony niskimi kanapami zajmującymi prawie całe pomieszczenie. Dziesięciu mężczyzn prowadziło ożywioną pogawędkę, popijijąc kawę i herbatę.
Obecni zgotowali Saulowi i Davidowi serdeczne powitanie i zrotili im natychmiast miejsce na kanapach.
Po kilkuminutowej błahej pogawędce narzuconej wymogami dobrego wychowania Saul zwrócił się do Abdula i wszystkich obecrych:
– Lada dzień Organizacja Narodów Zjednoczonych wystąpi z propozycją utworzenia na tych ziemiach dwóch państw. My, Żydzi, chętne na nią przystaniemy, widząc w niej szansę dla nas wszystkich, jednać dochodzą nas niepomyślne wieści: mnożą się ataki na kibuce, szosa do Jerozolimy zamieniła się w śmiertelną pułapkę, kilku naszych ludzi zostało ostrzelanych… Co wy na to, drodzy przyjaciele?
Ołecni, wyraźnie zafrasowani, słuchali go w ciszy. Abdul już miał zabrać głos, uprzedził go jednak starszy mężczyzna z głową okutmą kefią.
– Jesteśmy podzieleni – powiedział. – Wielu naszych braci krzyvo patrzy na Żydów. Najpierw była was garstka, potem zaczęliście się tu osiedlać gromadnie. Nasi rodacy boją się, że pozbawicie nas ziemi, że to nam przyjdzie zapłacić za zbrodnie hitlerowskie.